3 marca 2014

Oczami bohaterów

Do zbudowania przejmującej fotograficznej opowieści fotograf czasem jest zupełnie niepotrzebny. Tylko by przeszkadzał.

header - poniedzialek ze springerem

Dwa zdjęcia. Najpierw starszy facet w kowbojskim kapeluszu i niebieskiej wiatrówce, spod której wystaje mu kołnierzyk żółtej koszuli. W dłoni krótkofalówka, przed nim na statywie rozstawiona luneta. Nie obserwuje gwiazd, jest dzień. Dookoła uprażona słońcem preria.

 

Druga fotografia. Taka sama preria tylko akurat trochę bardziej płaska. Po horyzont, po sam kres, na takiej prerii człowiek musi być widoczny z daleka. Na pierwszym planie śniady chłopak, ma na oko szesnaście, może osiemnaście lat. Wełniana czapka na głowie, naciągnięta po same uszy, widać w nocy musiał być przymrozek. Czarna kurtka, ręka w kieszeni jakby dodawał sobie pewności. I ten wzrok – trochę przestraszony, trochę zagubiony. Jakby zadawał sobie pytanie – co ja tu robię? Dlaczego się tu znalazłem.

 

A więc dwóch mężczyzn, dwie fotografie – pewny siebie, choć nieco podstarzały kowboj z lunetą i radiem, oraz zagubiony chłopak w naciągniętej na uszy wełniance. Sceneria właściwie ta sama. Stają naprzeciw sobie. Tak to się właśnie zaczyna.

 

Każdego roku granicę dzielącą Meksyk i USA próbuje przekroczyć nielegalnie kilkanaście tysięcy osób. Kilku tysiącom się udaje. Za możliwość rozpoczęcia lepszego życia w Stanach płacą swoim przewodnikom nawet osiem tysięcy dolarów. Ostoja światowej demokracji broni się jak może przed ich napływem. Na granicy instaluje kolejne kosmiczne technologie, które mają uniemożliwić jej przekroczenie. Ale całej prerii upilnować nie sposób, zawsze ktoś się prześlizgnie.

 

Imigranci mają więc przeciwko sobie nie tylko amerykańskie technologie i świetnie wyszkoloną oraz wyposażoną straż graniczną. Ostatnią linią „obrony” przed ich napływem są ochotnicy mieszkający na terenach przygranicznych. Określają się mianem „minutemanów” od formacji powstających w Ameryce jeszcze przed wojną rewolucyjną. Wtedy minutemani formowali milicje, które patrolowały okolice, walcząc bądź to z Indianami, bądź z brytyjskimi żołnierzami. Dziś minutemani poruszają się półciężarówkami, motocyklami i quadami, by ochotniczo strzec południowej granicy. Mają świetny sprzęt optyczny – noktowizory, lunety i lornetki – oraz broń. Prawo pozwala im na jej użycie w sytuacji, gdy imigranci zostaną dostrzeżeni na ich prywatnej ziemi. Czasami z tego prawa korzystają. Mają też psy tropiące i dużo wolnego czasu.

 

W 2005 roku na granicy pojawia się trójka przyjaciół – Rudy Adler, Victoria Criado i Brett Huneycutt. Chcą poznać imigrantów i dowiedzieć się, jak wygląda ich droga przez granicę. Chcą też dowiedzieć się, kim są minutemani i jakie motywy stoją za ich działaniami. Oba tematy są właściwie niedostępne dla fotografa pracującego tradycyjnymi metodami. Żaden przemytnik nie pozwoli na dołączenie do transportu ludzi przedstawiciela prasy, żaden uzbrojony po zęby minuteman nie będzie potrzebował świadków, gdy zechce sobie postrzelać do Meksykanów gdzieś na pustyni. Adler, Criado i Huneycutt zdają sobie z tego sprawę. Postanawiają więc zostawić kwestię fotografowania swoim bohaterom. To oni zrobią sobie zdjęcia, żaden fotograf nie będzie tu potrzebny. Po obu stronach granicy rozdają jednorazowe aparaty fotograficzne. W Meksyku dołączają do nich karty przedpłacowe do Wallmartu. W Stanach karty umożliwiające tankowanie na stacjach Shella. Zasada jest prosta. Każdy kto naświetli film w aparacie i odeśle go do organizatorów akcji otrzyma w zamian doładowanie na swoją kartę. Imigranci w Stanach, gdy już uda im się tu dotrzeć, będą mogli kupić trochę jedzenia, minutemani zatankują swoje auta.

 

Po obu stronach granicy rozprowadzonych zostaje kilkaset takich pakietów. Po kilku miesiącach na adres wskazany na kopertach zwrotnych przychodzą 33 przesyłki od strażników granicy i 37 od imigrantów. Adler, Criado i Huneycutt wywołują zdjęcia i starają się z nich ułożyć opowieść o dwóch stronach tej samej barykady. Portrety kowboja w kapeluszu i zagubionego na pustyni chłopca opowieść tę otwierają.

 

Z jednej strony uśmiechnięci faceci z brzuszkami, którzy w końcu dostali możliwość pobawienia się wszystkimi swoimi zabawkami. Mimo że, jak sami deklarują w ankietach dołączonych do aparatów, „bronią swojego kraju”, trudno nie odnieść wrażenia, że tak naprawdę realizują tylko swoje młodzieńcze fantazje o zabawie w policjantów i złodziei. Atmosfera tych zdjęć przywodzi czasem skojarzenia z jakąś beztroską imprezą, grillem na ranczo, na którym wszyscy świetnie się bawią. Leżaczki, błękitne niebo, uśmiechnięte twarze wpatrzone wprost w obiektyw. Kłopot w tym, że tu i ówdzie w drugim lub trzecim planie błyska złowrogo jakaś lufa albo szkło lunety przeszukującej prerię w poszukiwaniu wroga.

 

Z drugiej strony są migranci śpiący w krzakach albo drogowych przepustach, czołgający się pod drutami kolczastymi i pijący wodę z wodopojów rozstawionych na prerii dla bydła. Rzadko się uśmiechają, z reguły w ich oczach można odczytać niepewność, czasem strach. Ta sama preria nie wygląda już tak sielsko, w pamięci mamy liczby, ilu ludzi umiera tu z wyczerpania, wychłodzenia bądź pragnienia. Na niektórych fotografiach widać ich zdarte do krwi stopy, na innych znalezione gdzieś podczas drogi kości, co do których nie ma żadnej pewności od czego lub kogo pochodzą.

BorderProject1

Bez względu jednak na to, z której strony granicy zdjęcia pochodzą uderza w nich prostolinijność i szczerość. Nie ma tu żadnej walki o oryginalność, pracy nad kadrem, kompozycją, żadnej techniki. Jest prosta czynność fotografowania chwil, które wydawały się być ważne. Książka Border Film Project to nie tylko genialny dokument o jednym z palących problemów współczesnego świata (podobne zdjęcia mogłyby przecież powstać na Morzu Śródziemnym czy wzdłuż muru, który właśnie buduje Bułgaria). Przedsięwzięcie to objawia też całą potęgę fotografii. I bez znaczenia jest tu to, kto wciska spust migawki. Dla fotografów ta książka jest więc również lekcją pokory.

 

Więcej informacji o Border Film Project i jego kontynuacjach tutaj.

Książki, o których pisał autor