9 czerwca 2014

Osada

Brykczyński fotografuje bezimienną karpacką wieś z niezwykle użytecznym dla nas, mieszczuchów, niedowierzaniem. Patrzy i wątpi za nas.

header - poniedzialek ze springerem

Zbliżamy się do wioski. Jest zima, niebo ciężkie od chmur. W oddali mija nas pies, nie zwraca na nas uwagi. Wygląda trochę jak wilk, choć kto dziś wierzy w istnienie prawdziwych wilków. Idziemy dalej, śnieg skrzypi pod stopami. Pojawiają się pierwsi ludzie. Najpierw ten mężczyzna z saniami zaprzężonymi w konia, potem grupa kobiet w kolorowych chustach – brną przez biel, za nimi karnie podążają mężczyźni. Dalej są zwierzęta – gęsi z pomarańczowymi dziobami, świeżo zarżnięty prosiak. Śnieg, na którym są jeszcze ślady krwi, cały zrobił się różowy. Z każdym kolejnym krokiem i stroną w zasięgu wzroku pojawiają się kolejni bohaterowie i elementy scenografii – obejścia z drewnianymi chałupami, jakieś szopy, cmentarz, kilka zdezelowanych aut. Wchodzimy do jednego z domów – jesteśmy na miejscu, możemy usiąść.

 

Lubię książki i fotografie, które niemal mechanicznie wprowadzają mnie w nastrój i klimat miejsc, o których opowiadają. W swojej najnowszej książce „Boiko” Jan Brykczyński to właśnie robi. Do nienazwanej tu wsi w ukraińskich Karpatach prawdopodobnie nigdy bym nie dotarł. Brykczyński zrobił to za mnie, wziął moje spojrzenie na swoje plecy i przedarł się przez góry, by obdarzyć mnie widokami. Dzięki temu otrzymaliśmy fotograficzny wgląd w prywatność, nad której istnieniem pewnie większość z nas nigdy się nie zastanawiała. Bo przecież ukraińskie Karpaty brzmią prawie tak niesamowicie jak Narnia.

 

Brykczyński na swoich zdjęciach wchodzi w tę konwencję niedowierzania. Był i jest oczywiście dokumentalistą, fotografuje rzeczywistość – rozgląda się po okolicy, spogląda na codzienne życie, portretuje ludzi. Świat, który tu odnalazł, filtruje przez siebie. Wszystko sprawia wrażenie solidnego dokumentu, coś jednak ciągle się nie zgadza, coś jest inaczej. Patrząc na te zdjęcia chciałoby się dotknąć tego świata bardziej. Fotograf nam jednak na to nie pozwala, wie, że gdyby zrobił krok do przodu, stałby się etnografem. Miejsce, z którego fotografuje wybrał bardzo starannie. Brykczyński jest na tyle blisko, że ma dostęp do intymnych sytuacji, ale przez aparat swoim bohaterom przygląda się z daleka. Dzięki temu jest niewidzialny nawet wtedy, gdy fotografuje ludzi patrzących wprost w jego obiektyw, czy wówczas, gdy obserwuje tradycyjne obrzędy związane z pogrzebem. Zwłaszcza w tej drugiej sytuacji w kadrze powinny się pojawić jakieś emocje, ale tutaj ich nie ma. Dopiero w kontekście pozostałych fotografii rozumiemy dlaczego. To miejsce i ci ludzie są całkowicie zależni od przyrody, są jej częścią i godzą się z tym pokornie. Brykczyński fotografował ich przez blisko trzy lata – na jego zdjęciach pory roku przemijają tak jak związane z nimi tradycyjne zajęcia. Śmierć, przedstawiona na jednym ze zdjęć, jest tylko elementem tego cyklu. Nie ma żadnego powodu, by jakoś specjalnie nad nią rozpaczać, zwłaszcza wtedy, gdy przydarza się osobie w podeszłym wieku. Tak po prostu musi być. Jan Brykczyński, warszawski mieszczuch na karpackim końcu świata odkrywa dla nas coś, o czym zakochani we własnej wyjątkowości być może zapomnieliśmy. Spogląda z niedowierzaniem na świat bez nazwy i czasu. A my w jego niedowierzaniu odkrywamy własną próżność.

brykczynski01_gallery_wide

 

Wszystko jest tu prawdziwe, a jednocześnie trudno tu w cokolwiek uwierzyć. Nawet nazwa tej książki jest nie do końca prawdziwa – mieszkańcy tej bezimiennej wioski nigdy by tak o sobie nie powiedzieli – nie są Bojkami. Jak zauważa w załączonym do książki tekście ukraiński pisarz Taras Prohaśko, wszystkim, na co byliby w stanie się zdobyć, jest nazwanie swojej ziemi Boikowszczyzną. Sami o sobie mówią, że są Werhowyńcami albo Hyrniakami. To wszystko jednak nie jest istotne, nawet tekst Prohaśki jest w tej książce ukryty, trzeba go odszukać. Tak naprawdę fakty, liczby, daty i nazwy nie mają tu żadnego znaczenia. Ważne jest coś innego – to, że takie miejsca jeszcze istnieją w zasięgu naszego wzroku i że komuś chce się je jeszcze odkrywać.

 

***

 

12 czerwca w Faktycznym Domu Kultury w Warszawie (ul. Gałczyńskiego 12) będę miał przyjemność poprowadzić rozmowę z Janem Brykczyńskim i Tarasem Prohaśko. Zaczynamy o godzinie 19.

 

Więcej informacji o książce BOIKO na Facebooku oraz na www.janbrykczynski.com

 

Fotografia w tekście: Jan Brykczyński

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także