6 października 2014

Podręcznik pokory

Książka Niedenthala to doskonałe antidotum na bezkrytyczny sentyment za PRL-em. 

header - poniedzialek ze springerem

Wobec takich książek i takich fotografów jestem po prostu bezradny. Cóż bowiem ja, trzydziestolatek z lekkim haczykiem, człowiek na dorobku, mogę napisać mądrego o Chrisie Niedenthalu? Nic. Mogę oddać hołd, paść na kolana i sławić jego imię, pławiąc się w radości, że oto łaska na mnie i na wszystkich spłynęła, że jego następna książka ujrzała światło dzienne. Tym razem chodzi o „Wybrane Fotografie 1973-1989. Przecież recenzować Niedenthala nie będę, resztki rozumu jeszcze mam. Przedstawiać go też nie zamierzam – kto nie wie, kim Niedenthal jest, niech natychmiast zapadnie się ze wstydu pod ziemię i tamże tę wiedzę uzupełni. Pozostaje mi jedynie bezgłośny zachwyt, ale tekst rządzi się swoimi prawami, a milczenie do nich nie należy.

Pisze Jerzy Pilch (kolejny powód, by milczeć pokornie) we wstępie do tego albumu: „Miałem zamiar zacząć ten tekst o albumie Chrisa Niedenthala z przytupem i, krok po kroku, figura po figurze, parę absurdów chciałem pokazać, ale traf zdarzył, że ledwo pierwszy gest zrobiłem, opanowała mnie, wciągnęła magia jego zdjęć”.

Mam tak samo jak Pilch – o ile wolno mi tak napisać i nie spłonąć żywcem of gromu z jasnego nieba. Otwieram i wsiąkam. Na kolejnych stronach rozgrywa się tragikomedia czasu demoludów w najlepszym wydaniu. Ja jej nie pamiętam, dla mnie i tych, którzy urodzili się jeszcze później tamten czas to jedynie mgliste wspomnienie kolejek po gumę Donald. Traumy od tego nie mamy. Niewiele z tamtych lat pamiętamy, niewiele z tego rozumieliśmy. To dlatego w naszym pokoleniu wykiełkował i rozkwitł ten miałki i tani sentyment do wszystkiego co z czasem dzieciństwa nas łączy. Mierzi mnie on, ten PRL-owski sznyt, moda na stylistykę tamtych czasów, która często, choć nie zawsze, oznacza jedynie siermięgę. I brak nad tą siermięgą jakiejkolwiek refleksji. Tak wiem, sam napisałem książkę o tym, że w architekturze tamtego czasu zdarzały się rzeczy dobre. I potem musiałem odpowiadać dziesiątki razy na to samo pytanie – to może wtedy było całkiem fajnie? Otóż zdaje się, że nie było. Nie, żebym coś pamiętał, ale rodzice mi mówili, że stanie godzinami w kolejkach po masło czy cukier to jednak był średni fun i pomysł na młodość. Dziś na Placu Zbawiciela pamięć o tej drugiej (a raczej pierwszej) twarzy „czasów naszego dzieciństwa” zdaje się nie być w najlepszej kondycji. A może w ogóle jej nie ma?

Dlatego dla takich szczyli jak ja (a zwłaszcza tych jeszcze młodszych, którzy urodzili się już po 1989 roku) ta książka to nieoceniony podręcznik pokory wobec przeszłości. Zdjęcia Niedenthala bywają dowcipne ale tylko w pierwszym odbiorze. Spoglądamy i zaczynamy się śmiać, bo przecież sytuacje, które uchwycił, są tak absurdalne. Nawet ten słynny czołg pod kinem Moskwa, w którym akurat grają „Czas Apokalipsy”. A potem nasz wzrok skupia się na detalach – na czołgu, na tamtej zimie, na złowrogim słowie Moskwa. I uśmiech, przynajmniej tym, którzy mają trochę oleju w głowie, znika. Z czołgiem zresztą jest łatwo, bo to zdjęcie jest znane i wytłumaczone, nawet największy ignorant będzie wiedział i rozumiał. Ale są w tej książce zdjęcia, zwykłe migawki z polskich ulic lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, którym wystarczy przyjrzeć się bliżej, by nie było nam do śmiechu. Siermięga, bieda i umęczeni ludzie w krainie absurdu. Z każdą kolejną fotografią dociera do nas, że to się działo naprawdę i tak naprawdę w ogóle nie było zabawne. Niby wiedzieliśmy, ale przecież nasze wyobrażenie o tamtym czasie formowało się w oparciu o „Alternatywy 4”. Oglądamy więc zdjęcia i sentyment do czasów tamtego niedoboru znika.

cn-6

Jest tam taka fotografia, która mi dała w twarz szczególnie mocno. Poznań, rok 1982. Stan wojenny. Ulica Święty Marcin, ta sama, którą każdego dnia przez pięć lat jeździłem rowerem na uczelnię. Widać nawet kawałek budynku mojego wydziału. Akurat ten fragment miasta zmienił się od tamtego czasu bardzo nieznacznie, może przybyło trochę reklam, ale kto jest z Poznania lub w Poznaniu bywa, ten od razu pozna to miejsce. Na środku ulicy milicyjne suki i ponurzy milicjanci. Będą zaraz pałować, co do tego nie ma raczej wątpliwości. Patrzę na ich twarze umieszczone w otoczeniu, które tak dobrze znam, które jest moje, i myślę sobie, że to jednak naprawdę dobrze, że się na tamten czas załapałem tylko takim małym i w gruncie rzeczy nieistotnym skrawkiem biografii.

fotografia w tekście: Chris Niedenthal

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także