Felieton
Świadomość konsekwencji
Trudno mieć pretensje do technologii ale warto pamiętać, że jej rozwój pociąga za sobą ofiary. Ja czasem zapominam.
Wszystko, prawie wszystko, mam w zasięgu kilku kliknięć – bilety do kina, teatru, rezerwację wizyty u lekarza, coraz więcej urzędowej papierologii (choć ciągle narzekamy, że za mało). Listów już prawie w ogóle nie wysyłam, jeszcze tylko umowy, ale zaraz, za chwileczkę, gdy podpis elektroniczny stanie się standardem, i to będę robił przez internet. Bilety kolejowe kupuję rano, tuż przed podróżą, nie wychodząc z łóżka, po prostu wystarcza kilka muśnięć ekranu tabletu i jeden sms z banku. Nawet w supermarkecie nie muszę już stać w kolejce, mogę zamówić do domu albo od biedy iść sam i skorzystać z kasy samoobsługowej. Urządzenie przemówi do mnie nawet ludzkim głosem.
Wygodnie mi z tym. Dobrze, przyznaję, nawet się trochę ekscytuję, że w biegu z autobusu na tramwaj mogę sobie uregulować wszystkie bankowe powinności przez komórkę. Bożek efektywności zostaje nakarmiony, ofiara zostaje złożona, mam poczucie, że nie marnuję ani chwili. Jestem do przodu, bo ciągle w biegu!
Przy okazji jednego z takich ostatnich pędów, od miasta do miasta, od spotkania do spotkania, znalazłem się przez chwilę w samochodzie z Mariuszem Foreckim. Dla fotografów dokumentalnych w Polsce to jedna z ikon, dla mnie od zawsze punkt odniesienia i nauczyciel. Pracował w wielu zakątkach świata, realizował tematy o jakich mi nawet się nie śniło. Fotografował skutki trzęsienia ziemi w Armenii, wojnę w Czeczeni, interwencję w Kosowie. Słowem – najważniejsze wydarzenia, które akurat działy się w tym zakątku świata. Potem trochę osiadł, zajął się innymi tematami. Odkąd pamiętam wypatrywałem go w tłumie fotografów na najważniejszych wydarzeniach w Poznaniu i Wielkopolsce. Pojawiał się tylko na niektórych, zawsze stał trochę z boku i bardzo rzadko, w porównaniu z innymi, podnosił aparat do oka.
Obserwując Foreckiego uczyłem się bycia niewidzialnym. Bo w przeciwieństwie do innych fotografów nigdy nie rzucał się on w oczy, nie używał dużo sprzętu, daleko mu było do tego fotoreporterskiego sznytu z bojówkami, szalikiem i wypchaną torbą. Ale zawsze był we właściwym miejscu, kroczek za kroczkiem właził tam, gdzie inni nie byli w stanie. I często to jego zdjęcia trafiały do ogólnopolskich gazet, nie nasze. Uczyłem się na nich fotografii i nadal uczę.
Jechaliśmy więc sobie radośnie przez słoneczną Wielkopolskę, a dookoła, wbrew kalendarzowi, bo akurat startował luty, zaczynała się też wiosna. Rozmawialiśmy trochę o tej pogodzie, trochę o kolegach po fachu, a trochę o fotografii, aż w końcu zeszło jakoś na ten cywilizacyjny pęd, internety, kliknięcia i dostępność wszystkiego jak leci przez sieć. Ja kipiałem afirmacją dla tych cudownych ułatwień, a Mariusz zapytał znienacka: „Ciekawe co robią ludzie, którzy kiedyś to wszystko obsługiwali, no nie?”.
Kasjerzy i kasjerki, recepcjonistki i recepcjoniści, pracownicy banków, urzędów, sklepów, które przeniosły się do sieci – to na początek, ale w tej wyliczance można iść dalej. Pracownicy fabryk zastępowani robotami, kurierzy, których zaraz wyręczą drony (vide plany Amazona), kierowcy za których kierować będą wkrótce inteligentne auta (z maszynistów już w niektórych pociągach udało się zrezygnować) księgowi, za których liczyć będą komputery. Co z nimi?
Wstyd się przyznać ale nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Cieszyłem się z tych kilku raptem kliknięć, które dzielą mnie od kupna biletu na pociąg. O kobiecie, która wcześniej mi go sprzedawała nigdy nie myślałem. Forecki myślał i nadal myśli. A za tym myśleniem poszła fotografia, bo Mariusz Forecki w swojej ostatniej książce zajął się tematem tak oczywistym, że aż niewidzialnym. Sfotografował pracę.
Na jego zdjęciach widać pracowników dużych fabryk i małych zakładów przemysłowych, biur w warszawskich wieżowcach i centrów obsługi klienta w gigantycznych halach. Widać robotników, informatyków, księgowych, dyrektorów przy pracy, ale też i po niej, podczas spotkań integracyjnych, uroczystości firmowych albo w momencie odchodzenia na emeryturę. Widać też przestrzenie, w których ci fotografowani ludzie swoją pracę wykonują. I te zdjęcia ciekawią mnie chyba najbardziej (choć wszystkie są doskonałe, ale kimże ja wobec Foreckiego jestem, by je oceniać). Przestrzenie, w których wykonywana jest praca, noszą bowiem zawsze ślady udomowienia. Forecki wyłapuje te ślady skwapliwie, zaczynając od tych najprostszych jak kolekcja budzików nad biurkiem mistrza produkcji, przez paprotkę ustawioną na parapecie, po akwarium z rybkami w pomieszczeniu socjalnym w fabryce Cegielskiego w Poznaniu. Patrzę na to akwarium i myślę sobie, że to zobowiązanie – ludzi, którzy je postawili wobec rybek, które w nim pływają. Że będą przychodzić tam codziennie by nasypać im jedzenia. W tym zobowiązaniu jest wiara, że będą mieli po co przychodzić. Tę wiarę widać też na fotografowanych przez Foreckiego twarzach.
Wstęp do tej książki napisał poznański socjolog Jarosław Urbański i trzeba ten tekst przeczytać uważnie, zwłaszcza w tych fragmentach, w których bezlitośnie cytowane są opowieści pracowników wyrzucanych przez swoich pracodawców na bruk. Kobiety zwolnione z Goplany mówią, że w Urzędzie Pracy usłyszały, że do niczego się nie nadają. Fabryce oddały kawał życia, a teraz okazuje się, że wszystko to nie miało absolutnie żadnego znaczenia. Najbardziej wstrząsająca jest jednak krótka opowieść o pracowniku fabryki Cegielskiego, który przepracował tam 30 lat, a potem z dnia na dzień został zwolniony. Gdy odwołał się do Sądu Pracy, dowiedział się od prawników swojego pracodawcy, że był niekompetentny. Przez trzydzieści lat nie było to żadnym problemem, nagle się stało. Sąd na szczęście tej argumentacji nie dał wiary.
Uwielbiam takie książki – o rzeczach tak oczywistych, że na co dzień nie zwracamy na nie uwagi, mimo że to one warunkują nasze życie. Fotografie Foreckiego i towarzyszące im teksty (oprócz Urbańskiego napisali je także Jacek Gajdziński i Michał Sita) to opowieść o czymś bardzo podstawowym. Ta opowieść dotyczy każdego z nas. Forecki nie fotografuje jednak, by nas pouczać. Robi zdjęcia, bo to po prostu jego obowiązek, jest dokumentalistą, chce uchwycić zmianę, zanim ona nastąpi. Oglądając jego fotografie nie mam wyrzutów sumienia, że przy pomocy kilku kliknięć pozbyłem się pani w kasie dworca PKP. Nadal będę klikał, bo to wygodniejsze, trudno mieć pretensje do postępu i technologii. Świadomość ich konsekwencji będę miał jednak dzięki tym zdjęciom nieco większą. I w tym tkwi ich mądrość.