14 kwietnia 2014

Wieczny niepokój

Chcąc o tym napisać, trzeba się niestety odnieść do tego starego jak świat, jak kamienie, jak myśl, jak język nawet sporu.

header - poniedzialek ze springerem

Jest to spór podstawowy, fundamentalny dla naszej cywilizacji. Spór od którego zależy życie i śmierć, a u tych, którzy wierzą, miejsce w tym sporze zapewnia (bądź przekreśla) zbawienie. Jest to spór pod tytułem „e-book czy papier”? Jak o nim napisać, nie marnując swojego i Państwa czasu? Wszak wszystko już na ten temat napisano.

 

Bo już mi się nie mieszczą. Rozpycham regał na wszystkie sposoby, już w dwóch rzędach stoją, a ja spać nie mogę, że takiej okrutnej segregacji dokonałem. Bo jak wybrać te, które będą stały z tyłu. Które skazać, które wyróżnić? Wymyślam więc systemy, rożne schematy, podług których ustawiam. A potem gdy już jestem bliski myśli, że wszystko sobie poukładałem – na półkach i w głowie, okazuje się, że o jednej owieczce zapomniałem. I leży gdzieś z boku. Spokojnie czeka, pewna, że i dla niej miejsce znajdę. Biorę do ręki, ważę w dłoni i z przerażeniem odkrywam, że system jej nie uwzględnił, że nie pasuje do żadnej kategorii, do żadnego rzędu – ani pierwszego, ani drugiego, nie godzi się jej też położyć ot tak na górze. I cała ta koszmarna zabawa zaczyna się od nowa.

 

Jakiś czas temu podjąłem więc decyzję – e-booki. Tylko albumy fotograficzne będę kupował w papierze, tylko one będą miały swoje miejsce w nocnym stoliku na kółkach (on zaraz też pęknie w szwach, ale na razie się nie będę tym martwił, na razie upycham). To co przeczytać muszę, chcę bądź powinienem kupuję w wersji electro i czytam na ekranie. Mieści mi się tam wszystko, zajmuje jedynie megabajty pamięci i brzmi to tak nieromantycznie, że trudno mieć do tego jakikolwiek sentyment. A w dodatku, i co chyba najważniejsze, układa się samo według jakiegoś algorytmu, którego nie znam i znać nie chcę, bo jeszcze by mi przyszło do głowy go poprawiać. Tłumaczę sobie, że w tej formie panuje wśród moich książek przyjemny egalitaryzm, równość idealna, wszystkie są bowiem sprowadzone do ciągu zer i jedynek i już żadna nie ma prawa upominać się o swoje miejsce na półce. Ponadto podkreślać można, notatki robić, eksportować to potem do plików, archiwizować. I jak się dotknie paluchem, to się zawsze otwiera tam gdzie uprzednio skończyłem. Same plusy, koniec męki, kres zmartwień, alleluja i do przodu. Jestem kwiatem na powierzchni jeziora. A potem Przemek Dębowski projektuje kolejną książkę i wszystko rozsypuje się w pył.

 

Tak, wiem, ten tekst zawiera lokowanie produktu. Co więcej – jest w nim zawarty konflikt interesów – bo Przemek Dębowski, grafik, jeden z najlepszych (jeśli nie najlepszy) w Polsce od książek, jest też współtwórcą wydawnictwa Karakter. I to on moje książki – wydane tam – wymyśla, a potem realizuje. Czytelnik o tych zastrzeżeniach co do obiektywności tego tekstu wiedzieć musi, niech jednak wie, że nie mają one wpływu na treść. Gdyby bowiem Przemek był mi nawet człowiekiem obcym, gdyby wręcz konkurencyjne wydawnictwo powołał do życia, to i tak bym peany na jego cześć pisał. I lokowanie produktu w tekście dla Xięgarni też bym zawarł.

debowski

Produktem tym (źle to brzmi, ale niech zostanie) jest bowiem książka: papierowa, w okładce ze skrzydełkami, wymyślona w najdrobniejszych szczegółach, wymyślona tak, by ją wziąć do ręki i się nią nacieszyć, a śmiem twierdzić, że także pocieszyć. Tytuł: „Myśl to forma odczuwania”, autorka: Sontag Susan, pytana przez Jonathana Cotta. Nikim jestem, by o myślach Sontag pisać. Więc tylko mogę się odnieść do ich oprawy, formy przez Dębowskiego wymyślonej. Ale nie napiszę nic więcej. Bo to jest proszę Państwa forma, o której się nie pisze, jej się po prostu doświadcza. W efekcie wewnętrzny spokój w kwestii cywilizacyjnego sporu (e-book czy papier) zostaje zburzony. Bo wiadomo, że papier. Tylko gdzie ja postawię drugi regał?

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także