28 kwietnia 2014

Wszystkie cienie pewnej niani

Najbardziej poruszające w tym wszystkim są cienie, jej cienie. I odbicia w lustrach, szybach. Uwieczniła się w ten sposób na setkach swoich fotografii.

header - poniedzialek ze springerem

To nie są jej najlepsze zdjęcia, ale te poruszają mnie chyba najbardziej. Rzadko się uśmiecha, zwykle patrzy chłodnym wzrokiem, prosto w obiektyw. Jakby wykorzystywała każdą możliwą okazję by spojrzeć w oczy tym, którzy ją odkryją, gdy jej już nie będzie.

 

Był rok 2007 gdy John Maloof, młody pasjonat lokalnych historii z Chicago poszukiwał fotografii do swojej pierwszej książki. Mieszkał wtedy na Northwest Side, w okolicy Portage Park, niedawno rzucił pracę agenta nieruchomości, w wolnych chwilach szefował tutejszemu towarzystwu historycznemu. Często narzekał, że dzielnica, w której żyje jest niedoceniania, mimo że pełna niesamowitych historii wartych opowiedzenia. Swoją książką chciał skierować uwagę mieszkańców Chicago, a może i Amerykanów na ten nieco zapomniany zakątek miasta.

 

Wydawca Maloofa zażądzał dwustu archiwalnych fotografii dzielnicy do książki. Trzeba było przekopać się przez rodzinne archiwa, zasoby bibliotek, stare fotograficzne albumy. W poszukiwaniu odpowiednich zdjęć Maloof wybrał się też do domu aukcyjnego mieszczącego się po drugiej stronie ulicy, na której mieszkał. Tam za jedyne 380 dolarów kupił wielką walizkę wypełnioną po brzegi czarno-białymi i kolorowymi negatywami. Było ich zbyt dużo, by przejrzeć wszystkie, Maloof na kilkudziesięciu z nich nie znalazł żadnych zdjęć Northwest Side, spakował więc wszystko do szafy i zapomniał na jakiś czas. Gdy książka „Portage Park” w końcu się ukazała, postanowił wrócić do starych negatywów. Zaczął je skanować. Niemalże każde kolejne zdjęcie okazywało się genialną fotografią. W końcu Maloof postanowił zapytać wujka Google’a o to, kim była ich autorka. Na kopertach i metryczkach dołączonych do klisz widniało zawsze to samo imię i nazwisko – Vivian Maier. Wujek Google okazał się bezradny – nie wskazał żadnego wyniku wyszukiwania. I już było wiadomo, że ta historia będzie niesamowita.

 

100 tysięcy negatywów, 700 niewywołanych rolek i naprawdę niewiele odbitek. Tyle zostawiła po sobie Vivian Maier, emigrantka z Francji, które przez niemal całe dorosłe życie pracowała jako niania u bogatych rodzin w Chicago. W wolnych chwilach albo podczas spacerów z dziećmi, które miała pod opieką, robiła zdjęcia. Do szuflady, nikomu ich nie pokazywała, obsesyjnie strzegła swojej prywatności. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką robiła w nowym mieszkaniu był montaż solidnego zamka w drzwiach. Dziś te zdjęcia, odkryte i upublicznione przez Johna Maloofa, są równie ważnym elementem historii amerykańskiej fotografii jak zdjęcia Diane Arbus, Garry’ego Winogranda, Eliotta Erwitta i wielu innych. Wymienianie jej w jednym ciągu z wszystkimi tuzami fotografii amerykańskiej jest bowiem jak najbardziej uzasadnione.

 

Ocalona od zapomnienia geniuszka, introwertyczna dziwaczka Vivian Maier to, dzięki Maloofowi, prawdziwa ikona. Z archiwum kupionego za 380 dolarów skomponowano już dwie książki: „Vivian Maier: Street Photographer” i „Vivian Maier: Self Portraits”. Działa też strona internetowa na której można obejrzeć najlepsze kadry jej autorstwa. 9 maja do kin trafi zaś film dokumentalny prezentujący niesamowitą historię niani, która okazała się jedną z najważniejszych postaci w historii fotografii.

 

 

A sama Viviane? W 2008 roku poślizgnęła się na oblodzonym chodniku i złamała rękę. Nigdy nie wyzdrowiała. Umarła w 2009 roku.

Książki, o których pisał autor