26 maja 2014

Z sensem o bezsensie

Recenzja książki, której jeszcze nie ma, ale dobrze by było, gdyby powstała.

header - poniedzialek ze springerem

Zaśnieżone pustkowie, w oddali majaczą góry, niebo czyste, przekreślone tylko kilkoma wstęgami pierzastych obłoczków. Przez środek tej scenerii (i kadru) biegnie asfaltowa szosa. Na szosie stoi transporter opancerzony, przed nim na asfalcie dwóch żołnierzy ze snajperskimi karabinami. Leżą gotowi do strzału, w coś celują, nogi rozłożone szeroko. Wszystko to wyglądałoby o wiele poważniej, gdyby przed ich lufami z dostojną obojętnością nie przejeżdżał jakiś facet na zdezelowanym rowerze. Oni mają tu swoją wojnę, on ma do załatwienia sprawę w sąsiedniej wsi.

 

Albo inne zdjęcie: dwa budynki, coś pomiędzy niedokończoną budową a ruiną. Na piaszczystym placu przed nimi prowizoryczne schronienia – szałasy, jakieś budy, sznurek, tyczki, folia, stare dywany. Trochę śmieci, plastikowe wiaderka, przewrócony rower. Wszystko to wygląda jak świat po apokalipsie. A pośrodku dostojny, acz nieco skonfundowany, koń przykryty krwistoczerwoną derką. I ani jednego człowieka wokół.

 

Autorem tych fotografii jest Wojciech Grzędziński. Zanim został osobistym fotografem prezydenta Bronisława Komorowskiego pracował jako fotoreporter w Polsce i za granicą. Współzakładał agencję Napo Images, fotografował w wielu zapalnych punktach świata, za swoje fotografie wojny w Gruzji w 2008 roku otrzymał nagrodę World Press Photo i honorowe wyróżnienie w konkursie NPPA, a także nagrodę Visa D’or News 2009 Award. Jego wstrząsająca wystawa o Sudanie Południowym przygotowana we współpracy z Polską Akcją Humanitarna objechała całą Polskę, zbierając świetne recenzje krytyków i publiczności. Jak sam przyznał w jednym z wywiadów, kilka ostatnich urlopów spędził w Afganistanie, fotografując tam do swojego najnowszego projektu – „Pustka. Historia o Afganistanie”.

 

Widziałem te zdjęcia. Grzędziński miesza tu style. Fotografuje w prostokącie i kwadracie, zdjęcia czarno-białe łączy z kolorowymi. Obok klasycznych reporterskich kadrów z patroli czy bazy są tu także świetne zdjęcia tymczasowej architektury bazy wojskowej czy wręcz fotograficzne interpretacje ufortyfikowanej przestrzeni, w jakiej przyszło żyć żołnierzom. Bywa też Grzędziński malarzem – jak w panoramicznym, minimalistycznym, ale bardzo poetyckim zdjęciu trzech żołnierzy, patrolujących jakieś wzgórze. Bez wahania sięga po trashową estetykę, by w ostrym świetle lampy błyskowej uchwycić ujmujące próby udomowienia swojego najbliższego otoczenia, podejmowane przez żołnierzy (plakaty, zdjęcia narzeczonych, napisy na ścianach, drogowskazy z nazwami rodzinnych miejscowości). Narracja urywa się i meandruje, kolejne wątki przeplatają się i dopełniają.

header -  zdjeciePustynia

Zdjęcia te układają się w książkę fotograficzną. Publikacja jest gotowa w formie elektronicznej, czeka na wydanie. Tak to już się bowiem dziś porobiło, że fotografowie odcięci właściwie od źródła finansowania, jakim kiedyś była prasa, muszą szukać alternatywnych form publikowania swoich prac. Kiedyś materiał zgromadzony przez Grzędzińskiego znalazłby miejsce na łamach wysokonakładowych dzienników i tygodników. Dziś takiej szansy już właściwie nie ma. Fotografowie wynieśli się ze swoją działalnością z prasy (a właściwie zostali stamtąd wyrzuceni) i próbują odnaleźć się gdzie indziej. Z różnym skutkiem. Rynek książki fotograficznej jest w Polsce skromny, wśród fotografów krąży żarcik, że wydawnictwa takie kupują tylko inni fotografowie. A mimo to kolejni autorzy podejmują się tej trudnej sztuki wydania książki fotograficznej.

 

Publikacji Grzędzińskiego potrzebujemy jak kania dżdżu. Swoją opowieść fotograf poprzedza mottem ze słynnego wiersza Juliana Tuwima „Do prostego człowieka”, antywojennego manifestu, który mimo blisko stu lat zupełnie nie utracił na aktualności. Tuwim wyszczekuje:

 

Wiedz, że to bujda, granda zwykła,

Gdy ci wołają: “Broń na ramię!”,

Że im gdzieś nafta z ziemi sikła

I obrodziła dolarami;

Że coś im w bankach nie sztymuje,

Że gdzieś zwęszyli kasy pełne

Lub upatrzyły tłuste szuje

Cło jakieś grubsze na bawełnę.

 

Grzędziński szczeka obrazem. Nie ocenia, nie heroizuje, nie przyprawia gęby swoim bohaterom. Pokazuje jedynie bezsens i absurdalność wojny, i uwikłanych w nią nie ze swojej winy ludzi. Fotografuje z obu stron muru otaczającego wojskową bazę. Z bezsensu próbuje wydobyć jakiś sens. Wydawałoby się, że jest w tym działaniu skazany na porażkę. On jednak odnosi zwycięstwo.

 

Wydanie książki można wspomóc na kilkanaście różnych sposobów dzięki akcji finansowania społecznościowego na portalu wspieramykulture.pl – szczegóły TUTAJ

 

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także