22 stycznia 2014

Filmoteka bibliofila

O filmie i literaturze mam mówić do was, mili moi. Pisać do was mam raz na dwa tygodnie o tym, co między słowem i kadrem, między zdaniem i ujęciem, pomiędzy akapitem i sceną się rozpościera. O tym, jak kino się pismem pożywia, a co literatura z kina ściąga.

 

I tak sobie rozmyślam bezgłośnie od kogóżby zacząć te myśli niezborne. Przed oczyma mi przemykają stada wielkich adaptatorów, łakomych lekturożerców, kłębią się cudzożywni reżyserzy, którzy na warsztat brać się nie boją najbardziej arcydzielnych książek. Im bardziej się kłębią, tym mniej mi się chce pisać o wielogodzinnych ekranizacjach wielowolumenowych powieścisk. Chce mi się zacząć od tego, co najmniejsze. Od filmowych miniatur poetyckich, którym się kłaniam w pas od pierwszego wejrzenia/słyszenia. Ich autorem jest młody mężczyzna o śmiertelnie poważnym obliczu, niewzruszonym mimo nagród i sukcesów. Wojciech Bąkowski.

 

Bakowski_wojciechKiedy zapraszałem go na scenę literacką Off Festivalu, wzbraniał się, twierdząc, że nie jest literatem. Użyłem więc podstępu i zaprosiłem artystę w charakterze muzycznej gwiazdy wieczoru, na co zgodził się na tyle ochoczo, że przygotował specjalny, nowy materiał. Jest Bąkowski poetą tym lepszym, im mniej sobie z tego zdaje sprawę. Jego najznakomitsze prace zawsze są wsparte na słowie, na tych niby-improwizowanych, na pozór niedorzecznych mamrotach, czasem jakby podsłuchanych w tłumie, innym zaś razem sprawiających wrażenie, jakby wygłaszał je osobnik umęczony poważną skoliozą intelektualną. Zapisane działają z mniejszą siłą, niż wtedy, gdy je Bąkowski wygłasza w swoich performance’ach dźwiękowych, zaś największą moc osiągają w serii „Filmów mówionych”. Niedbale rysowane bezpośrednio na taśmie filmowej, komentowane z wyraźnym wysiłkiem przez głos poety, który zdaje się nie być pewnym, czy wie, co mówi, robią olbrzymie wrażenie. Nie bez powodu znalazły się w wydanej przez Narodowy Instytut Audiowizualny antologii polskiej animacji awangardowej.

 

Bąkowski rysuje i pisze programowo niechlujnie, i właśnie dzięki temu brakowi starań o „chlujność” jego poezja ma walor naturszczykowski. Nie dał się namaścić na Pisarza ani Filmowca, żarliwie kontestuje gramatyki i konwencje, film jest tylko jednym z mediów, których używa do uprawiania sztuki nieładnej. Bo przecież „Takie ozdabianie przestrzeni/ Ale wiocha/ Estetyzowanie, że tu dam więcej a tu mniej czegoś tam/ A wiadomo że nic nie ma (…) Coś tam omijam mimo piękna/ A coś innego kocham, mimo że z wyglądu tragedia”. „Filmy mówione” Bąkowskiego reprezentują nierówny poziom, ale najlepsze z nich (zwłaszcza te wcześniejsze) to jest najwyższych lotów poezja, videoart, clip muzyczny – wszystko naraz. W dodatku poeta wyhodował już sobie epigonów, którzy myślą, że filmik plus odjechany tekst to już sztuka. A jednak, jakim cudem u niego to działa, a u innych już nie? Trudno powiedzieć, że jest to wielka liryka, jeszcze trudniej nazwać jego filmy wielkim kinem, a jednak Wojciech Bąkowski to w ostatnich latach najciekawsze na rodzimym gruncie zjawisko z pogranicza filmu i literatury.

 

Filmy mówione można zobaczyć tutaj.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także