Artykuł
Kopciuszek w kajdankach
„Pięćdziesiąt twarzy Greya” – powieść uwielbiana przez miliony czytelniczek a przez kolejne miliony znienawidzona – ma szansę przejść do historii nie tylko jako pierwsze „porno dla mam” czy efekt rewolucji w seksualnej świadomości kobiet, ale także jako książka, która jak żadna inna podzieliła czytelniczy i krytycznoliteracki świat.
Rozdźwięk pomiędzy literaturą popularną a literaturą wysoką nieustannie się powiększa, o czym świadczyć mogą między innymi ostatnie kontrowersje wokół nominacji do nagrody Bookera dla nowej powieści Davida Nichollsa. Tym bardziej zaskakujący jest fakt, jak wielu krytyków i badaczy literatury wypowiada się w kwestii bestsellerowej powieści E. L. James. Pomiędzy zażartą obroną i lojalną miłością ze strony fanek, a równie zajadłą krytyką ze strony przeciwników, pojawiły się także głosy próbujące nie tyle pogodzić zwaśnione strony, ile zanalizować sam kulturowy fenomen powieści E. L. James. Na polskim rynku ukazała się właśnie książka „Hardkorowy romans” Evy Illouz, izraelskiej socjolożki, która, odrzuciwszy rozważania natury krytycznoliterackiej, podejmuje próbę analizy socjologicznych fundamentów „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, a także przyczyn, dla których książka stała się międzynarodowym bestsellerem.
Poradnik w fabularnym kostiumie
Autorka „Hardkorowego romansu” ogromnego sukcesu książki E. L. James upatruje w kilku przyczynach, z których na pierwszy plan wysuwają się w jej analizie dwa: przemiany w świadomości czytelniczek oraz granicząca z obsesją popularność literatury poradnikowej. Pierwszy pomysł nie jest oczywiście niczym nowym, choć powieści erotyczne dla kobiet miały się dobrze także i przed pojawieniem się „Pięćdziesięciu twarzy Greya”. Pomysł drugi natomiast może się na pierwszy rzut oka wydawać dziwny. Co „porno dla mam” ma wspólnego z poradnikiem? Eva Illouz, analizując sposób, w jaki opisane są sceny erotyczne, w tym zwłaszcza te z użyciem mniej lub bardziej przydatnych gadżetów, dochodzi do wniosku, że E. L. James zamiast pornografii dostarcza swoim czytelniczkom szczegółowych przepisów na poprawę jakości ich seksualnego pożycia za pomocą elementów BDSM. Socjolożka zauważa, że głównym celem powieści pornograficznej jest wywołanie u czytelnika podniecenia, podczas gdy ideą przyświecającą historii wyczynów Any i Christiana jest dokładny, przypominający zestaw przepisów opis pewnych praktyk seksualnych. Dowodem potwierdzającym interpretację Illouz ma być ogromny wzrost sprzedaży konkretnych, opisanych w książce akcesoriów.
Tezy Illouz wyjaśniają być może popularność „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, choć dotyczyć mogą w pewnej mierze każdego właściwie bestselleru. Pomysł, że książka, by odnieść sukces, musi trafić w odpowiedni czas jest tyleż trafny, co trywialny i w żaden sposób nie tłumaczy fenomenu bestsellerów, który wydaje się daleko bardziej skomplikowany. Co jednak dla powieści E. L. James istotniejsze, jej poradnikowy charakter czy sposób, w jaki wyraża przemiany kobiecej samoświadomości nie tłumaczy zajadłej krytyki, jaka wokół niej narosła. Od feministek po rozczarowanych czytelników, „Pięćdziesiąt twarzy Greya” wydaje się budzić wyłącznie skrajne emocje, a krytyczne uwagi przyczyniają się do jej popularności w równym stopniu, co zachwyty fanek. Nakręcony na podstawie książki film w ciągu pierwszych trzech tygodni wyświetlania zarobił oszałamiającą kwotę ponad 300 milionów dolarów przy równoczesnych bardzo niskich ocenach nie tylko krytyków, ale i zwykłych widzów. Na portalu Metacritic, jednym z największych portali filmowych, ocena widzów wynosi zaledwie 3,7 punktów na 10 możliwych. Rozdźwięk pomiędzy słabymi ocenami a sukcesem kasowym pokazuje, że sukces sprzedażowy nie zależy od jakości, ale samego rozgłosu.
Feminizm czy anty-feminizm
Eva Illouz stwierdza, że „krytycy książki, którzy nazywają ją antyfeministyczną, całkowicie się mylą”, ponieważ Ana w istocie jedynie odgrywa rolę Uległej, podczas gdy tak naprawdę to ona sprawuje kontrolę w sypialni. BDSM staje się w powieści lekiem na wyzwania rzeczywistości po rewolucji feminizmu. Illouz stwierdza, że równość jest dużo bardziej wymagająca niż patriarchat – wymaga aktywności i stałego negocjowania zasad partnerstwa. Stąd właśnie, tłumaczy, kobiece fantazje na temat patriarchalnej zależności od mężczyzny, którą w „Pięćdziesięciu twarzach Greya” reprezentuje relacja bohaterów w ramach BDSM. Ma ona być lekiem na charakterystyczną dla naszych czasów niepewność relacji pomiędzy płciami – zasady zostają jasno ustalone, a pozostające na łasce Pana Uległa nie musi martwić się nawet o własne seksualne zaspokojenie, o które zatroszczy się za nią partner.
Rzeczywiście, jak trafnie zauważa w przedmowie Alicja Długołęcka, Ana decyduje się na układ z Christianem z własnego wyboru. Rola Uległej nie ma tu podłoża patriarchalnego: układ ten odpowiada obojgu partnerom, co więcej, Ana nie tylko odnajduje w swojej roli przyjemność, ale staje się podmiotem całkowitej uwagi Christiana, którego nadrzędnym celem staje się dostarczenie owej przyjemności. Problem, którego prowadząca przekonujący wywód o zależności między postfeministyczną płciową niepewnością a fantazjami o BDSM Eva Illouz nie zauważa jest taki, że znakomita większość narosłej wokół książki krytyki feministycznej nie dotyczy kwestii ról, jakie odgrywają główni bohaterowie w swojej seksualnej relacji. Odpowiedzią na ową niepewność w powieści nie jest w istocie BDSM, ale bajka o Kopciuszku i wyidealizowanej miłości, w której seks jest tylko ubarwiającym dodatkiem. Ana, niedoświadczona, pełna kompleksów i najzupełniej przeciętna pod każdym względem dziewczyna poznaje swojego księcia z bajki: przystojnego, bogatego, opiekuńczego i, to nowość naszych czasów, w każdej chwili gotowego do seksualnych wyczynów.
Powieść realizuje zatem nie projekt wyzwolonej kobiecej seksualności (niezależnie od sposobu, w jaki się ona manifestuje), ale poradnik o tym, jak zdobyć idealnego męża. Do zawarcia małżeństwa dochodzi w 3. tomie, ale już od pierwszego można i należy je przewidywać – wyjątkowość Any na tle innych kochanek Christiana polega na tym, że ona jedna chce drążyć traumę kochanka, której ostateczne przepracowanie gwarantuje główną nagrodę. Kopciuszek wychodzi za mąż, bajka się kończy. Co więcej, zauważony przez Evę Illouz przyrost asertywności i samorozwój Any, który izraelska badaczka interpretuje na korzyść powieści, w istocie staje się możliwy wyłącznie dzięki relacji z mężczyzną. Ana zyskuje pewność siebie dzięki uznaniu ze strony Christiana. I to jest kluczowy zarzut, jaki powieści stawiają badaczki feministyczne. Relacja z mężczyzną jest tu podstawą istnienia i rozwoju kobiety.
W przytoczonej przez Evę Illouz odpowiedzi jednej z czytelniczek na krytykę „Pięćdziesięciu twarzy Greya” pada sformułowanie, że atak na powieść „przypomina klasyczny atak na kobiety i nasze gusta oraz typowe przekonanie, że nie potrafimy zrozumieć, w jaki sposób działają nasze własne umysły.” Z tak postawionym argumentem niełatwo jest polemizować nie zostając jednocześnie posądzonym o szowinizm. Problem polega jednak na tym, że w tej krótkiej wypowiedzi wszystkie kobiety zostają wrzucone do jednego worka, podobnie jak marketingowcy i Hollywood czynią od lat: wszystkie kobiety kochają romanse, chadzają na filmy romantyczne w ramach akcji typu „kino na obcasach” i marzą o opiekuńczym i bogatym mężczyźnie. Być może między innymi właśnie na takie silnie stereotypowe i w istocie bardzo deprecjonujące ujęcie oburzały się kobiety krytykujące powieść.
A co z wartością literacką?
Niezależnie od sporu dotyczącego feminizmu lub antyfeminizmu „Pięćdziesięciu twarzy Greya” funkcjonują zarzuty dotyczące jej literackiej wartości, czy też może raczej – jej braku. Evy Illouz próbuje nobilitować książkę E. L. James interpretując jaką jako wyrosłą wprost z problemów współczesności. Wykorzystując cytat z filozofa sztuki Arthura Danto, który za powieść „wysokich lotów” uznaje taką, która „wykracza poza podział na fikcję i prawdę” autorka „Hardkorowego romansu” argumentuje, że „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, choć nie aspiruje do literatury wysokiej, to jednak, „jak na ironię” spełnia ten warunek, ponieważ „przedstawia nam istotę kondycji seksualnej i uczuciowej współczesnego człowieka”. Ta kontrowersyjna u samych podstaw teza, z którą polemizowałby niejeden krytyk czy literaturoznawca, a która bez wątpienia przysporzy badaczce sympatii milionów fanek, więcej niż o samej powieści mówi chyba o kondycji literatury naszych czasów. Sposób przedstawienia opowieści i jej literacka wartość stają się w tym ujęciu mało istotne, a kolejne, produkowane nierzadko seryjnie bestsellery, stanowią proste, by nie powiedzieć prostackie kopie tego samego wzorca.
„Pięćdziesiąt twarzy Greya”, odarta ze swojej skandalizującej, bestsellerowej aury to literatura popularna w jej najgorszym wydaniu. Zaludniające ją postacie są schematyczne i jednowymiarowe, dialogi – proste do bólu zębów i ziejące emocjonalną pustką. Za przykład niech posłużą wzruszające wykrzyknienia Any w rodzaju „ożeż ty”, „jasny gwint”, czy „rany julek”. Szczątkowa fabuła, jako powieściowa rama dla seksualnych wyczynów jest po prostu nudna, a jedyne zainteresowanie czytelniczek budzić może pytanie „czy on chce tylko seksu, czy czegoś więcej?”, które jest jednak wyłącznie pytaniem retorycznym (oczywiście, że czegoś więcej!), a jako podstawa trzech opasłych tomów w pewnym momencie zaczyna samo się parodiować. To zaś, co dla powieści kluczowe, czyli sceny erotyczne, są zbudowane na powtarzalnym schemacie, według którego Ana na przemian oblewa się rumieńcem i szczytuje. Odarte z jakiejkolwiek zmysłowości opisy stają się suchym wyliczeniem kolejnych czynności, co z erotyzmem ma wspólnego tylko tyle, że dotyczy seksu. Wszystko to sprawia, że znakomita część czytelników odrzuci powieść zanim zdąży się zastanowić się nad tym, co mówi o współczesnym społeczeństwie. Popularne serwisy internetowe na miałkość książki i powstałego na jej podstawie filmu zareagowały błyskawicznie, publikując listy alternatywnych propozycji, zarówno książkowych jak i filmowych – alternatywy są przy tym nie tylko ciekawsze i daleko bardziej zmysłowe lub szokujące, ale i lepiej napisane czy nakręcone.
Pytanie, które w książce Evy Illouz nie pada i które w całej dyskusji wokół bestselleru E. L. James pojawia się zdecydowanie zbyt rzadko jest następujące: czy powieść stałaby się bestsellerem, gdyby została napisana lepiej pod względem literackim? Czy gdyby obecnie współczesne porno dla heteroseksualnych kobiet napisała Anaïs Nin lub Ayn Rand – czy książka stałaby się sukcesem na międzynarodową i dotąd niespotykaną skalę? Odpowiedź może być o wiele bardziej przygnębiająca, niż jakiekolwiek rozważania na temat współczesnego stanu kobiecej seksualności.