Artykuł
Na granicy
Morze miało tu być bohaterem. Stało się tłem.
Miało być po prostu o morzu. To fotogeniczny temat. Dobry. Niewyczerpany. Taki był plan – jechać na polskie wybrzeże i fotografować je po sezonie. Gdy jest tam pusto, smutno, zimno i wieje wiatr. By zobaczyć Bałtyk pozbawiony tego wakacyjnego, różowego filtra. Puste plaże, wyludnione wioski wczasowe, zamarłe, skute lodem porty. Nieliczni ludzie i biały, rozwodniony horyzont. Tak miało być – nostalgia i cisza zimnego morza. I zdjęcia.
Mateusz Sarełło (//mateuszsarello.com) wyrusza w tę podróż, lecz zanim się ona na dobre rozpocznie, w jego życiu zachodzi ważna zmiana. Rozstanie. Sarełło nie przestaje robić zdjęć. Jego „podróż do” staje się jednak ucieczką. Projekt dokumentalny przepoczwarza się w na wskroś osobistą opowieść. Chęć szukania zostaje zastąpiona potrzebą zapomnienia.
Sarełło rzeczywiście błąka się po wybrzeżu, coś tam próbuje robić, przez chwilę udaje, że sobie z tym wszystkim poradzi. Pozostaje jednak bezsilny wobec mętliku, jaki ma we własnej głowie. Podejmuje więc najmądrzejszą z możliwych decyzji – porzuca swój pierwotny zamiar i zaczyna używać aparatu do kanalizowania swoich emocji. Bałtyk z roli pierwszoplanowego bohatera zostaje tutaj szybko strącony do funkcji tła. I to właśnie o emocjach związanych z rozstaniem i o próbie poradzenia sobie z nimi jest „Swell”. Jest tutaj prosty smutek, ale jest też rozczarowanie. Jest strach przed przyszłością i rozpamiętywanie przeszłości. Jest złość i próba jej stłumienia.
Są w tej książce kadry, a zwłaszcza całe ich sekwencje, które poruszają dogłębnie. Jak choćby ten motyw bijących o brzeg fal pojawiający się pomiędzy poszczególnymi fotografiami. Wracają jedna za drugą, raz większe, raz mniejsze, nic jednak nie można z nimi zrobić.
Mało ukazało się w ostatnim czasie polskich książek fotograficznych, które byłyby przyjęte z tak jednoznacznym entuzjazmem. Sarełło od niemal roku zgarnia za „Swell” wyróżnienia i nagrody w konkursach na całym świecie, jego fotografie były też wielokrotnie pokazywane na wystawach.
„Swell” jest książką poetycką i nostalgiczną. To chyba jedyny element, jaki się w niej ostał z tego pierwotnego planu. Opowieść Sarełły porusza i zachwyca, ale rodzi też trudne pytania. Przede wszystkim o granice twórczego ekshibicjonizmu. Fotograf balansuje tu bowiem na granicy, staje nad przepaścią i zaprasza nad nią odbiorcę. Razem po cienkiej linie przechodzą szczęśliwie na drugą stronę. Ale to bardzo ryzykowna operacja, wystarczyłby jeden niepewny krok (zdjęcie), by runąć w przepaść. Oglądając „Swell” trudno nie odnieść wrażenia, że książka ta nie mogłaby być już bardziej osobista niż jest. Nie mogłaby być też mniej.