5 maja 2014

Nauka doświadczania

“Muszę zobaczyć jak wygląda kraj, jak pachnie, jakie wydaje dźwięki” – mówi w 1960 roku wielki John Steinbeck i zabiera swojego pudla Charleya w wielką samochodową podróż przez Stany Zjednoczone.

header - poniedzialek ze springerem

W efekcie powstaje książka „Podróże z Charleyem”, która w zamyśle autora ma być syntezą tego, co wydarzyło się ze Stanami Zjednoczonymi w pierwszej dekadzie po zakończeniu II wojny światowej. Jeszcze przed wyruszeniem Steinbeck deklaruje, że chce się dowiedzieć tego, jak wygląda jego kraj. Autor “Gron Gniewu” czuje, że dzieje się coś, czego do końca nie jest w stanie zrozumieć.

 

SteinbeckRówno pięćdziesiąt lat później w tę samą drogę rusza holenderski dziennikarz Geert Mak. Nie odtwarza dokładnie trasy Steinbecka, stara się jednak odwiedzić, w miarę możliwości, jak najwięcej miejsc opisanych przez pisarza. Po drodze Mak czyta nie tylko “Podróże z Charleyem”, ale też inne książki Steinbecka, jego korespondencję z żoną Elaine i przyjaciółmi. W efekcie Mak konstruuje niezwykle ciekawą opowieść o Ameryce Anno Domini 2010 oraz wszystkich okolicznościach, które w ciągu kilku ostatnich dekad ukształtowały ten kraj. Równie ciekawa, o ile nie ciekawsza, jest opowieść o samym Steinbecku, która z czasem zamienia się mimowolnie w śledztwo. Okazuje się bowiem, że sytuacje, następstwa zdarzeń i miejsc oraz niektóre konteksty opisane w “Podróżach z Charleyem” nie miały szansy zaistnieć choćby z powodów czasowych czy geograficznych. Geert Mak odkrywa, że w wielu fragmentach swojej książki Steinbeck po prostu konfabulował. Nie to jednak jest tu najważniejsze. Z opowieści Holendra wyłania się postać nieco zagubionego i przestraszonego swoją postępującą starością prozaika, który momentami wręcz desperacko szuka inspiracji i tematu dla swojego pisarstwa. Podróż, w którą wyruszył jawi się tu jako ostatnia deska ratunku, jej owocem ma być książka. W efekcie to nie poznanie motywuje Steinbecka (Mak odkrywa, że aby pokonać całą zaplanowaną trasę pisarz musiał gnać na złamanie karku i wyciskać ze swojej półciężarówki wszystko, co jej fabryka dała, nie miał więc czasu na dłuższe postoje i kontemplowanie przemian, jakie zaszły w kraju). Prawdziwym motywem jest tu chęć napisania książki. Powstaje więc – jak zauważa Holender – dzieło nierówne, nieprecyzyjne i chaotyczne. Oczywiście trudno odmówić “Podróżom… ” wartości, Steinbeck to przecież nadal wielki Steinbeck, ale książka nie wytrzymuje zdaniem Maka zestawienia z największymi osiągnięciami pisarza – “Gronami Gniewu” czy “Na wschód od Edenu”. Autor nie pisze tego wprost, ale można z jego wywodu wyciągnąć wniosek, że to właśnie problem z motywacją, dla której Steinbeck wyruszył w drogę, wybija się na plan pierwszy.

 

To prosty w gruncie rzeczy błąd – pomylić cele. Od czasu do czasu zdarza mi się podpowiadać początkującym fotografom i reporterom jak rozwinąć skrzydła. W wielu rozmowach pojawia się ciągle ten motyw – niemal każdy chce napisać książkę, reportaż, chce zrobić projekt fotograficzny, cykl, wystawę itd. Efekt końcowy jest na pierwszym miejscu. Gdzieś po drodze gubi się chęć poznania. Lubię traktować aparat jak formę klucza do równoległej rzeczywistości. Fotografowanie generuje inne zachowania. Trzeba temat obwąchiwać, chodzić wokół niego wiele razy, spoglądać nań pod różnymi kątami. Czasem musimy się gdzieś wspiąć, żeby zobaczyć coś z góry, czasem zmienić obiektyw, by spojrzeć szerzej. Podczas wszystkich tych czynności można dowiedzieć się bardzo dużo nie tylko o temacie, ale też o sobie. Jeśli potraktować aparat (albo reporterski notes) jako pretekst do nowego doświadczania rzeczywistości, szybko się okaże, że zdjęcia i tekst, choć zeszły na dalszy plan, bardzo na tym zyskały. Odbije się w nich wszystko to, co naprawdę nas zachwyciło, rozczarowało, zaskoczyło i zasmuciło podczas podróży. Ale one są tak naprawdę nieistotne, w najlepszym wypadku finalizują naszą ciekawość. Są efektem ubocznym. Tak naprawdę chodzi o doświadczanie rzeczywistości w zupełnie nowy sposób. Gnając na złamanie karku przez Stany Steinbeck stracił pewnie tę szansę. Jadący 50 lat po nim Geert Mak wykorzystał ją w pełni.

Książki, o których pisał autor