3 stycznia 2013

Pan mnie pozwoli książkie

Dawno, dawno temu kiedy człowiek szedł do księgarni, to w środku spotykał księgarza. Księgarz zaś to był taki zawód, który polegał na tym, że ten, kto go wykonywał, znał się na książkach. Był specjalistą. Był inteligentem, który dużo czytał. Co więcej, bywało tak, że ktoś mógł długo w tym zawodzie pracować i nigdy – jak to się mawiało – „nie wychodził na front”, czyli nie miał bezpośredniego kontaktu z klientem.

 

Teraz to jest rozwiązane inaczej. W wielkiej księgarni pracują ludzie którzy mogliby „robić na mięsie” lub „w zabawkach”. Wszystko jedno, bo i tak nie bardzo znają się na tym co sprzedają. O doradzeniu nie ma mowy. Najpewniej są to dzieci pewnego dyrektora, który w czasach słusznie minionych zapytał swoją sekretarkę, co kupić synkowi na imieniny. Sekretarka zaryzykowała propozycję: „Może książkę?”. A dyrektor odparł: „Książkę już ma”.

 

Jest taka duża sieć księgarni, a właściwie sklepów z książkami, która specjalnie chyba dobiera sprzedawców nieznających się na rzeczy. Dziecko postanowiło sprezentować mi „Dziennik” Iwaszkiewicza. Udało się do takiego dużego sklepu z książkami i spytało czy jest „Dziennik” Iwaszkiewicza. Sprzedawca zaczął wstukiwać coś do komputera, bo oczywiście nie wie czy jest taka książka. Wpisał nazwisko „Iwaszkiewicz” i zadał mojemu dziecku pytanie: „a imię?”. Inna pani opowiadała mi, jak poprosiła naiwnie sprzedawcę o poradę. Chciała kupić książkę o tematyce muzycznej dla znajomego. Sprzedawca pomyślał – co było już optymistyczne – i zaproponował „Sonatę kreutzerowską” Tołstoja. Ta opowieść zazdrosnego męża mordercy może być inspiracją dla postępowania ze sprzedawcą nieukiem. Na szczęście są małe księgarnie albo jeśli nie całkiem małe to mniejsze. Tam są jeszcze księgarze inteligenci, którym książki służą do życia, a nie do podpierania kiwającego się łóżka.

 

 

Jaki morał płynie z takiej opowieści? Wcale nie taki, że kiedyś było lepiej! Morał jest taki: tak dłużej być nie może! Miejmy odwagę zaprotestować kiedy książkę sprzedaje nam człowiek z trudem odróżniający Prusa od Prousta. Tu przesadziłem, więc poprawiając się powiem: człowiek odróżniający twardą i miękką oprawę. Znów przesadziłem w wymaganiach. Niech odróżnia – ale niech za to ma zupełną pewność – książkę od zeszytu. I wtedy na pewno znajdzie pracę w sklepie z asortymentem piśmiennym, a na jego miejsce może przyjmą księgarza. Oczywiście pod warunkiem, że szefem księgarni akurat nie będzie ktoś, kto wcześniej handlował karpiami. Szczęśliwego nowego roku.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także