30 października 2013

Papierowe znicze

Pomimo tego, że – jak pisze Inga Iwasiów – księga umarłych jest wzorem dzieła „trochę nieczytelnego dla postronnych”, warto współprzeżywać żałobę wraz z pisarzami. O czym bowiem mówią nam Roland Barthes w „Dzienniku żałobnym” i Inga Iwasiów w „Umarł mi”? O tym, że ból po stracie bliskich jest tyleż osobisty, co uniwersalny.

header - zalobny2

Literacki danse macabre

 

Zacznijmy od banalnej konstatacji. Gdyby pokusić się o wskazanie najważniejszych motywów literackich, okazałoby się, że cała historia literatury to w zasadzie odwieczna próba opisania dwóch największych tajemnic ludzkiej egzystencji – miłości i śmierci. O miłości w literaturze powiedziano i napisano już chyba wszystko. O śmierci zresztą też. Wystarczy zajrzeć na stronę pod wiele mówiącą nazwą „Death, Dying, Grief and Mourning in Western Literature”, by zdać sobie sprawę, że ten szczegółowy indeks literackich śmierci to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Po pobieżnym przejrzeniu tej nieco amatorskiej listy, można dojść do przekonania, że literatura martwymi bohaterami stoi.

Bernt_Notke_Danse_Macabre

Nie tylko zresztą literatura zachodnia – historia literatury polskiej to również prawdziwy danse macabre. Śmierć w literaturze polskiej jest zazwyczaj – to nasza tradycja i nasze przekleństwo – heroiczno-patriotyczno-patetyczna. W rodzimych utworach literackich znacznie częściej umiera się dla ojczyzny niż dla ukochanej/ukochanego. Mniejsza jednak o przyczyny, znacznie ciekawsze jest to, że śmierć jest literacko nośna – pod każda szerokością geograficzną – jedynie w dwóch, by tak rzec, wymiarach czasowych. Mianowicie przed (choroba i konanie) i w trakcie (opis śmierci, ewentualnie rozszerzony o uroczystości pogrzebowe). To, jakie konsekwencje wprowadza b r a k bohatera, wzbudza już mniejsze zainteresowanie. W historii literatury polskiej, gdzie jednym z ważniejszych tekstów założycielskich są „Treny”, względnie niewielka liczba utworów o tematyce epitafijnej i funeralnej może wydawać się zastanawiająca. Być może pewien wpływ ma na to postępująca tabuizacja śmierci oraz żałoby. Doświadczenie żalu po śmierci bliskiej osoby spychane jest przez kulturę masową na margines życia społecznego. Interesują się nim jedynie wyspecjalizowani psychologowie oraz firmy pogrzebowe, które zdejmują z rodziny osoby zmarłej cały ciężar związany z ceremonią pogrzebu, a nierzadko oferują również internetowe substytuty dawnej kultury żałobnej. Michel Vovelle, autor monumentalnej „Śmierci w cywilizacji Zachodu”, uważa, że mamy dziś do czynienia z „kryzysem śmierci”, o której się nie mówi i nie myśli. Na szczęście żałoba nie znika z dyskursu badawczego (fundamentalna „Antropologia żałoby” Alfonso M. di Noli) i z literatury, o czym świadczą chociażby dwie wydane ostatnio książki – „Dziennik żałobny” Rolanda Barthes’a i „Umarł mi” Ingi Iwasiów. Dwa osobiste teksty, dwa świadectwa o radzeniu sobie ze śmiercią bliskiej osoby.

 

Fragmenty dyskursu żałobnego

 

Barthes_Dziennik_zalobny26 października 1977 roku Roland Barthes notuje: „Pierwsza noc poślubna. Ale pierwsza noc żałobna?”. Zdanie to, zapisane dzień po śmierci matki autora „Przyjemności tekstu”, jest jednym z wielu, które Barthes, trawiony żałobą (czy raczej „strapieniem” – twierdził bowiem, że słowo „żałoba” nadto odsyła do psychoanalizy), notował na luźnych kartkach. Zapiski te, częste w pierwszych dniach po śmierci matki, nieco mniej regularne w późniejszym okresie, zostały zebrane ze spuścizny autora po jego śmierci przez Nathalie Léger i wydane pod tytułem „Dziennik żałobny”. Składają się nań „literackie miniatury o konstrukcji koronki” (jak pisze Anna Wojciechowska), które dokumentują burzliwy okres z życia wybitnego strukturalisty. Burzliwy i krótki – Barthes przeżył matkę zaledwie o dwa i pół roku.

 

Fragmentaryczność zapisków odsyła do jednego z najbardziej znanych dzieł Barthes’a jedynie na poziomie tytułu. „Dziennik żałobny” nie rości sobie praw do stworzenia mitologii języka żałobnego na takich zasadach, na jakich „Fragmenty dyskursu miłosnego” stwarzały typologię języka miłości – jest jedynie, czy może „aż”, rwanym monologiem poświęconym bólowi po stracie matki. Zapiski Barthes’a nie mają charakteru typowego epitafium – w zasadzie nie wspomina się tutaj osoby zmarłej, pamięć o niej przywołują jedynie drobne gesty przypadkowych osób. Całość uwagi Barthes skupia na poczuciu osierocenia i „uczenia się” żałoby. Autor „Dziennika żałobnego” zwierza się z odkrycia własnej śmiertelności, zastanawia się, jak wstąpić ze swoim smutkiem w pisanie, tropi wątki żałobne u swego ukochanego Prousta, powstrzymuje się przed nadmiernym teatralizowaniem żałoby w życiu prywatnym, a jednocześnie pozwala bólowi rozgościć się w jego wnętrzu („Zamieszkuję w mej zgryzocie i czyni mnie to szczęśliwym”).

 

„Dziennik żałobny” jest świadectwem przekładania się osobistych przeżyć na twórczość – Barthes, cały czas aktywny zawodowo, w swoich zapiskach spowiadał się z twórczego wypalenia („Od śmierci mamy stopniowe zanikanie wiary w siebie, w to, co piszę”). Ogarnięty ideą „powrotu do pracy nad dziełem”, nie podołał nawet stworzeniu postulowanego pomnika dla matki, książki „Foto-Mama”. Pisał coraz mniej, również notatki żałobne były coraz rzadsze. W zderzeniu z doświadczeniem śmierci i osamotnieniem język ostatecznie skapitulował, ponieważ okazał się bezradny w zderzeniu z pustką. Wreszcie Barthes notuje: „Pisanie nie jest już możliwe”. Niewykluczone, że poza śmiercią matki zanotowanie tego zdania było najtrudniejszym doświadczeniem w jego życiu.

 

„Tatulek, nie zostawiaj mnie”

 

 

Iwasiow_Umarl_miWpis w swoim blogu z dnia 17 czerwca 2012 roku Inga Iwasiów kończy zdaniem: „Moje własne potwory śpią cichutko pod łóżkiem, wkrótce uderzą”. Następny wpis pojawił się dopiero 7 lipca. Iwasiów zanotowała w nim: „Zmarł mój tata”, po czym powróciła do komentowania wydarzeń bieżących, jakby zdając sobie sprawę, że osobisty ton funeralny nie pasuje do specyfiki bloga. Po kilku dniach wróciła jednak do ojca i do wspomnień – wpis zatytułowany „Czytanie” wydaje się impulsem, który kazał Iwasiów rozdzielić notatki blogowe od intensywnie osobistej narracji związanej z własną żałobą. Blog toczył się dalej swoim trybem (można to prześledzić w wydanej niemal równolegle z „Umarł mi” książce „Blogotony”), zaś z zapisków osobistych autorka „Bambino” ułożyła swój „notatnik żałoby”.

 

To niezwykle intymna opowieść o umieraniu i o próbach okiełznania nieoczekiwanej pustki, narracja zawieszona między bolesną i wstrząsającą relacją ze spotkania ze śmiercią a łagodnym w tonie wspomnieniem o ojcu. Pomiędzy ciepłą historią rodzinną, w której sporo uwagi poświęca się osobie ojca a zaskakująco obiektywnym, technicznym niemal opisem obrzędów pogrzebowych jest miejsce na osobistą relację z „przymiarek” do śmierci, socjologiczny namysł nad przemianą obyczajów funeralnych oraz dokumentalnym sprawozdaniem z próby radzenia sobie z nową rzeczywistością. „Umarł mi” jest, zgodnie z tytułem, tekstem dwubiegunowym, wychylającym się co chwila ku postaci ojca („umarł”) i przeżywającej jego odejście córki („mi”). Tekstem zawieszonym między dziecięcą niemal rozpaczą („Tatulek, nie zostawiaj mnie”), tak bezpośrednią i obnażoną, że aż czytelnik czuje się nieswojo, będąc dopuszczonym do podobnych emocji, a wycofaną narracją, od której wieje śmiertelnym chłodem („Mój ojciec właśnie stał się ciałem. Do wyniesienia”). W „Umarł mi” jest i łagodny smutek, i bezsilna złość – dwa nierozłączne składniki żałoby. Są też momenty zahaczające o ujęcie symboliczne czy nawet metafizykę. Na szczęście jest to symbolika, która wydarza się niejako „przy okazji” – ponieważ zmarły ojciec był zegarmistrzem, trudno było nie pokusić się o metaforyczne skojarzenia („Świat przeszedł na bateryjną tandetę. Tata umarł, jakby mu nagle zabrakło baterii”). I jest wreszcie to genialne zdanie rzucone na koniec, poetycki skrót podsumowujący całość – „Myślę o tym, co zrobię, gdy w moim zegarku wyczerpie się bateria. Pójdę do zegarmistrza?”.

 

Żałobna symetria

header - zalobny

„Śmierć jest zawsze taka sama, ale każdy umiera na swój sposób” – pisała Carson McCullers. Żałobne zapiski Rolanda Barthes’a i Ingi Iwasiów pozwalają strawestować wypowiedź amerykańskiej pisarki – każdy umiera na swój sposób, ale żałoba jest zawsze taka sama. Im więcej bowiem dzieli utwory Barthes’a i Iwasiów oraz okoliczności w nich opisane, tym bardziej podobne okazuje się przeżywanie żałoby. Zaskakująca (a)symetria „Dziennika żałobnego” i „Umarł mi” widoczna jest już w sytuacji wyjściowej – syn opłakuje matkę, córka opłakuje syna. Od tego momentu wszystko się różni – i okoliczności śmierci (matka Barthes’a umiera po długiej i ciężkiej chorobie, przy której asystował jej syn; ojciec z „Umarł mi” odchodzi nagle i niespodziewanie, gdy jego córka jest w podróży służbowej), i charakter zapisków (chaotyczne i fragmentaryczne notatki Barthes’a nie były przez niego pisane z myślą o publikacji; przemyślany pod względem kompozycyjnym tekst Iwasiów tworzony był z myślą o czytelniku), i ich zawartość (postać matki pozostaje w „Dzienniku żałobnym” w tle, na pierwszy plan wysuwa się ostentacyjne i rozpaczliwe poczucie utraty; „Umarł mi” jest nie tylko przysposobieniem do żałoby, ale także czułym wspomnieniem o zmarłej osobie), i wreszcie ich kulturowe odniesienia (Barthes konfrontuje swoje przeżycia z emocjami Prousta, wertując jego dzieła w poszukiwaniu żałobnych fragmentów; literaturoznawczyni Iwasiów odrzuca kulturowe reprezentacje żałoby, zdając się jedynie na osobiste wyznania).

 

Pomimo tych różnic u obojga autorów przeżywanie żałoby układa się w zaskakująco zbieżny ciąg psychicznych przeżyć. Po uporaniu się ze śmiercią i pierwszymi dniami żałoby pojawia się poczucie osierocenia, podsycane złością na niesprawiedliwość śmierci (Barthes: „Mamy już nie ma, a głupie życie trwa”; Iwasiów: „Inni mają kolejne operacje, jacyś tam chodzą po świecie bez celu, siedzą pod osiedlowym sklepem, męczą siebie i innych. A on?”). Pojawia się potrzeba dzielenia życia na dwie części – idylliczny czas wspólnego życia i traumatyczny okres żałoby (Barthes mówi o dwu brzegach, Iwasiów nazywa okres poprzedzający śmierć ojca przedczasem). Po odpuszczeniu pierwszego uderzenia bólu zaczyna się – jak pisał Barthes – „przyszłościomania”, czyli potrzeba uporządkowania rzeczy po zmarłym, symbolicznego oczyszczenia.

 

Podobny przebieg żałoby, ilustrujący tezy psychologów o wspólnym dla wszystkich i podświadomie realizowanym schemacie przeżywania śmierci bliskich (osierocenie – żal i smutek – opłakiwanie), to tylko jeden z punktów wspólnych obu książek, Drugim, o wiele ważniejszym, jest poczucie adekwatności narzędzia, jakim jest słowo pisane czy nawet sama czynność zapisywania, do sportretowania stanu duszy człowieka pogrążonego w żałobie. Nie chodzi tu nawet o ewentualny rys autoterapeutyczny, ale o możliwość literackiej kompensacji. „Łatwiej napisać, niż powiedzieć” – twierdzi Iwasiów, pozwalając sobie na podzielenie się z czytelnikiem niezwykle wstrząsającymi, intymnymi wyznaniami. Podobne zdanie wydaje się mieć Barthes, który notuje w „Dzienniku żałobnym” swoje wybuchy płaczu, opatrując je dopiskiem: „Nikomu nie mogłem o tym powiedzieć”. Czy rzeczywiście trudno o bardziej bezpośredni i osobisty sposób na przeżycie żałoby niż jej zapisanie? Wygląda na to, że papierowe znicze palą się najdłużej.

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także