28 marca 2013

Pisarze, którzy zazdrościli zakonnikom

Książki są dziełem samotności i milczenia, a literaci outsiderami ogarniętymi przymusem pisania. Twórcy knajpiani czy kawiarniani to wyjątki. W zawód pisarza wstępuje się najczęściej jak do klasztoru. To nie tylko asceza, lecz także celibat.

 

Pochwała twórczej samotności

 

„Kocham moją pracę żarliwą i znieprawioną miłością – tak jak asceta kocha swoją włosiennicę, która drapie go w brzuch” – Gustave Flaubert, 1852

 

„Nie zapomnieć: książki są dziełem samotności i dziećmi milczenia” – Marcel Proust, „Contre Sainte-Beuve”

 

Już humaniści XV wieku mówili o „świętości pracy pisarskiej” wymagającej odosobnienia i mistycznego skupienia. Przeznaczeniem artysty jest życie w wieży z kości słoniowej, gdzie nie ma miejsca na kobiety. Doskonale wiedział o tym autor pierwszego z cytatów. To bodaj najdoskonalsza wizytówka słynnego samotnika – pustelnika z Croisset – Gustave’a Flauberta. Ten głęboko gardzący mieszczaństwem człowiek miał wyjątkowo szorstkie serce. Z kochanką spotykał się jedynie na kilka dni, w Paryżu bądź w Mantes. Do jego domu Luiza Colet nie miała wstępu. Autor „Pani Bovary” otwiera listę pisarzy, którzy odmawiali życia rodzinnego. Nie każdy potrafił mieć, jak Tołstoj, kilkanaścioro dzieci i tworzyć arcydzieła. Obok żonatego Owidiusza mamy starych kawalerów Wergiliusza i Horacego, po ożenku zamilkł Mickiewicz. Okazuje się, że pater familias nie idzie w parze z furor poeticus. Życie rodzinne to pasmo wyrzeczeń, rezygnacji i strat. Balzac, według Dumasa syna, miał powiedzieć: „Zważyłem dokładnie, ile nasz umysł traci przez jedną noc miłości. Słuchaj uważnie, młodzieńcze: pół tomu. Nie ma kobiety, której warto oddać dwa tomy rocznie”. Wstrzemięźliwość seksualna miała być kluczem do większej sprawności intelektualnej. Życie uczuciowe to nie tylko wyczerpywanie sił witalnych, to także najzwyklejsza strata czasu. Balzac powie o jednym tomie przypadającym na rok znajomości z kobietą. Flaubert napisze do kochanki Luizy Colet o niemożliwości przeprowadzki na stałe do Paryża: „Znam siebie wystarczająco dobrze i oznaczałoby to utratę całej książki”. Nieprzypadkowo matka Gustave’a wytknie synowi, że jego mania tworzenia sentencji wysuszyła mu serce.

 

Artystowskie dylematy damsko-męskie przeżywa także bohater „Młodości. Scen z prowincjonalnego życia” J.M. Coetzeego. Rozmyślając o związkach artystów z kobietami, stawia hipotezy: „Istnieje przecież chyba jakaś forma współżycia, w ramach której mężczyzna i kobieta razem jadają, sypiają i w ogóle mieszkają, ale każde z nich jest pogrążone w swoich introwertycznych poszukiwaniach”. Ideał porozumienia wydaje się nieosiągalny. Rzeczywistość jest okrutna i wiedział o tym nawet Petrarka (autor słynnych „Sonetów do Laury”), który opiewał samotność i rezygnację ze związków uczuciowych. W liście „Do potomnych” pisał, że po czterdziestce unikał kobiet, choć był w pełni sił witalnych.

 

Nie można też zapomnieć o myślicielach. Fryderyk Nietzsche rzekł, że żonaty filozof to postać komediowa. Także Artur Schopenhauer pesymistycznie skwitował instytucję małżeństwa: „Ożenić się, to jest pozbawić się połowy swoich praw i podwoić w zamian swoje obowiązki”. Podobno Thomas Carlyle potrafił nie odzywać się do swojej żony przez kilka tygodni (w końcu milczenie jest momentem języka, jak pisał Jean-Paul Sartre w znanym eseju o literaturze).

 

Zamknięcie się w swej pustelni, ucieczka, wycofanie się z życia, to czasem jedyna droga do artystycznego spełnienia. Według bohatera Coetzeego, kobiety rzucały się na wszystkich wielkich twórców, zaczynając od literackiego skandalisty Henry’ego Millera po Ernesta Hemingwaya. Historia literatury obfituje w romanse, a liczne biografie pisarzy to potwierdzają. Za artystami ciągnął się sznur kobiet, które kochały za to, że trawił ich wewnętrzny płomień sztuki. Im więcej kochanek, tym mniej czasu i sił na pracę twórczą. Próba ascezy i wstrzemięźliwości staje się więc rozwiązaniem dla drastycznie eksploatowanej siły twórczej w życiu prywatnym i społecznym. O zamknięciu w klasztorze marzył Albert Camus, a swoją koncepcję ascezy wykładał tak:

 

„Stąd absolutna konieczność złożenia dowodu czystości(…) miesiąc ascezy we wszystkich rozumieniach. Czystość seksualna. Czystość myśli – nie pozwolić pragnieniom się błąkać, myśli się rozpraszać. Jeden temat – stały – medytacji – odrzucić resztę. Praca o określonych godzinach, ciągła, bez słabnięć, itd. itd.(asceza moralna również)”.

 

Camusowi można raczej wierzyć, a powyższy zapis pochodzi z jego „Notatników”. Czym to postanowienie się skończyło? Autor „Dżumy” chełpił się, że potrafił spędzić trzy miesiące w zamknięciu i nie spotkał się przez ten czas z żadną kobietą. „Sądzę, że stało się to po raz pierwszy

w życiu”. Chyba trzeba przyznać rację Freudowi – twórczość w przeważającej mierze jest libidynalna, zaś pisarz musi racjonalnie rozporządzać swoimi siłami witalnymi.

 

Samotność ekstremalna

 

Pisarz to nie tylko zakonnik, lecz także „stworzenie gabinetowe”, jak to ładnie nazwał Jan Parandowski w „Alchemii słowa”. To przykład Marcela Prousta, który ostatnie lata życia spędził zamknięty w pokoju, choć wcześniej prowadził światowe, salonowe życie. Był pisarzem absolutnym, który dla swego powołania poświęcił wszystko, w obawie, że choroba nie pozwoli go wypełnić. Celesta Albaret, która opiekowała się nim aż do jego śmierci, wspomina, że liczyło się dla niego tylko ukończenie książki. Od jesieni 1914 r. zamknął się w swoim domu, zrezygnował z wszelkich kontaktów, zlikwidował telefon. Wszystko to w myśl dewizy, że moralność artysty jest moralnością ascezy i cierpienia.

 

Potrzebę ekstremalnej samotności odczuwał też Franz Kafka. W swoich roszczeniach potrafił zajść bardzo daleko. Według niego twórca potrzebuje być nie tyle pustelnikiem, co raczej umarłym. Zdaniem Eliasa Canettiego nigdy o pisaniu nie powiedziano czegoś czystszego i surowszego. Dla Kafki „człowiek nie może być dostatecznie samotny, gdy pisze (…), nie może być dostatecznie cicho wokół niego, gdy pisze, noc jest jeszcze za mało nocą”. O potrzebie bycia umarłym dla ludzi podobnie pisał Flaubert („Mam nawet ochotę rozesłać zawiadomienia o swej śmierci”, list do Ernesta Feydeau

z 20 czerwca 1858), choć wydaje się, że w jego wypadku był to ironiczny żart. Kafce… Kafce bym jednak wierzyła.

 

Za wyraz podobnie skrajnych potrzeb pisarza należy uznać wypowiedź Edmunda de Goncourt (wraz z bratem ufundował najbardziej dziś prestiżową nagrodę literacką we Francji):

 

„Człowiekowi, który oddaje się całkowicie twórczości literackiej, niepotrzebne są uczucia, kobiety, dzieci, on nie ma serca, tylko mózg(…)Chętnie zrobilibyśmy taki układ z Bogiem, żeby nam zostawił tylko mózg, który tworzy, oczy, które patrzą, i rękę, trzymającą pióro, a resztę naszych zmysłów i całą marność naszego ciała może sobie zabrać”.

 

Słowa te brzmią niemalże jak manifest. Samotność granicząca z całkowitym odizolowaniem – wszystko po to, by cieszyć się miłością sztuki.

 

Konieczność ciszy

 

Edmund de Goncourt najchętniej pozbyłby się zmysłów, które nie są potrzebne do pracy twórczej. Doskonale wiedział, że samotność oferuje niezbędną ciszę. Rainer Maria Rilke pisał, że dopiero ona pozwala „działać w całej szerokości i pełni znaczenia”, „osiągnąć całkowite wyobrażenie pieśni życia”. Nie każdy potrafił pisać powieści jak Jean-Paul Sartre, siedząc w zaludnionej, hałaśliwej, zadymionej kawiarni (może stąd te mdłości?). Nie każdy pisarz z łatwością układałby zdania, gdy za ścianą pracują huczące maszyny drukarni, tak jak Théophile Gautier, tworzący „Kapitana Fracasse”. Już u wybitnego antycznego historyka Tacyta czytamy, że poeci, jeśli w istocie chcą wypracować i stworzyć coś godnego, muszą porzucić rozkosze (i hałas) stolicy.

 

 

Na nadwrażliwość słuchu cierpieli bracia Goncourtowie i Marcel Proust. Autor „W poszukiwaniu straconego czasu” zamieszkał przy bulwarze Hausmanna, ściany pokoju pokrył korkiem tłumiącym dźwięki, a podłogę wyłożył papierem. Nikt go nie odwiedzał i tworzył tylko w nocy. Rodzeństwo Goncourtów porzuciło centrum Paryża, by zamieszkać w mniej zaludnionej zachodniej dzielnicy. Tam z kolei przeszkadzało ujadanie psów, zabawy dzieci, odgłosy dochodzące ze stajni sąsiadów. Okazuje się, że porzucenie metropolii i miasteczek na rzecz wsi, lasów i gajów wcale nie rozwiązuje problemu. Już rzymski retor i pedagog Kwintylian pisał, że nic tak nie rozprasza uwagi jak śpiew ptaków i szum wiatru. Maria Ziółkowska w swojej książce „Wybitni ludzie też ludzie” wspomina o historii ułożonej przez jednego z Goncourtów podczas bezsennej nocy. Bohaterem opowieści był człowiek, którego prześladował hałas, ścigał go aż do śmierci (samobójstwa). Finał był tragikomiczny – w grobie też nie odnalazł upragnionej ciszy, ponieważ słyszał toczące go robaki.

 

O tym, że nagły dźwięk potrafi zburzyć najpiękniejszą melodię słów, doskonale wiedzą wszyscy pisarze. Największe błogosławieństwo samotności polega na braku krępującej obecności drugiej osoby. To wyeliminowanie niebezpieczeństwa, kiedy ktoś niepowołany wkroczy do pokoju w chwili szczególnego skupienia. Gdy w pocie czoła, w wielkim umysłowym wysiłku trwaliśmy pochyleni nad kartką, gdy idealna fraza już, już ukształtowała się w głowie. Moment najwyższej koncentracji, potwornej ciszy. Przypomina to „Kalkwerk” Thomasa Bernharda – nowoczesną samotnię, zakon, ostateczne więzienie. Wszystko by uchronić się od zamętu, hałasu wprowadzanego przez ludzi, od tego gwałtu na naszej jedynej, niepowtarzalnej chwili objawienia. O takich skutkach wtargnięcia w świat pisarza opowiada Conrad w tomie „Ze wspomnień”.

 

Okazuje się, że rację mieli najwięksi autorzy – Flaubert, Kafka, Proust. Literatura stawia wymagania, a akt pisania rządzi się swoimi prawami. To nie kochanki-Muzy zsyłają natchnienie, to samotność staje się drogą do artystycznego spełnienia. Chociaż to rezygnacja z innych form przyjemności, w obliczu sztuki zazdrości się nawet zakonnikom.

 

Przeczytaj także tekst Grzegorza Krzymianowskiego o pisarzach pracujących.

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także