8 lutego 2013

Pisarz pracujący

Jeśli przychodzi Państwu niekiedy do głowy myśl, że praca wam nie w smak, że szef Was męczy, koledzy drażnią, a koleżanki męczą, i zastanawiacie się, czy aby wszystkiego nie rzucić w diabły, podsuwamy kilka propozycji ścieżek rozwoju zawodowego – od guwernera po karmiciela wszy – które wypróbowali już w bliższej lub dalszej przeszłości słynni pisarze. Oto dziesięciu literatów, którzy żadnej pracy się nie bali.

 

Friedrich Hölderlin

 

Miał zostać duchownym – zamiast jednak posłuchać rozsądnej matki, postanowił poświecić się poezji. A że składanie wersów nigdy nie było przesadnie dochodowe, Hölderlin przez dobrą dekadę pełnił w kupieckich domach szlachetny zawód guwernera. Praca miał swoje zalety – dzięki niej na przykład poznał swoją muzę, Susette Gontard. Niestety, muza była żonata, a że stosunki między nimi nie ograniczyły się tylko do poezji, cała sprawa zakończyła się awanturą. Nieszczęśliwa miłość i zajmowanie się cudzymi dziećmi to niebezpieczna mieszanka –  w maju 1802 roku, ledwie po trzech miesiącach pracy z dziatwą pewnego konsula hamburskiego, poeta rzucił wszystko w diabły, podczas pieszej wędrówki z Bordeaux do Paryża nawiązał kontakt z Apollem lub Dionizosem (relacje są tu sprzeczne), a niedługo potem popadł w szaleństwo.

 

Knut Hamsun

 

Literatura to nielekki kawałek chleba, a przekonał się o tym również norweski pisarz, o czym zaświadcza choćby tytuł jego najsłynniejszego dzieła – „Głód”. Od najmłodszych lat musiał pracować u wuja-brutala, w końcu w wieku czternastu lat ruszył w świat. Szukał swego miejsca zarówno w Europie jak i Ameryce. Ze zmiennym zresztą szczęściem, na co wskazuje jego ścieżka zawodowa: był domokrążcą, udzielał korepetycji, pracował u szewca i na roli. Jako pomocnik szeryfa dbał o bezpieczeństwo fizyczne bliźnich, jako sekretarz kaznodziei pewnej sekty doglądał dusz. A zanim w 1920 roku uhonorowano go Nagrodą Nobla, zdążył jeszcze zostać konduktorem tramwaju w Chicago.

 

 

 

Charles Bukowski

 

„Każdy głupek potrafi wyżebrać jakąś pracę; mądrości wymaga dojście do czegoś w życiu bez pracy” – napisał Charles Bukowski, jeden z poważniejszych kandydatów do miana literackiego abnegata wszechczasów. „Życie jest jednak kurewsko ciężkie” – napisał zupełnie rozsądnie w wydanym w 1971 roku debiutanckim „Listonoszu”. Nawet bowiem ten kobieciarz i pijaczyna musiał od czasu do czasu pójść na kompromisy wobec konieczności zapłacenia rachunków. Ale podejmując w 1950 roku dorywczą pracę w charakterze kuriera, nie przypuszczał chyba, że spędzi na poczcie prawie dwadzieścia lat. „Listonosza” otwiera zbiór Zasad Moralnych Pracowników Poczty, w którym czytamy między innymi: „W ciągu wielu lat ciężkiej pracy urzędów pocztowych ich pracownicy udowodnili swoją gotowość do wiernej służby Narodowi tworząc wyjątkową i bezprecedensową atmosferę wokół pełnej poświęcenia pracy. Każdy pracownik Poczty może być dumny z tego, że jego osobisty wkład pracy nawiązuje do wielowiekowej tradycji służb publicznych”. Wątpliwe jednak, by Bukowski czuł specjalną dumę z piastowanego stanowiska, skoro od kompletnej życiowej degrengolady i zapicia się na śmierć uratował go przyjaciel i wydawca John Martin – w 1969 roku zaproponował Bukowskiemu dożywotnią rentę w wysokości 100 dolarów miesięcznie w zamian za zobowiązanie, że przyszły autor „Zapisków starego świntucha” na dobre zajmie się literaturą.

 

Leopold Tyrmand

 

Tyrmand nie zawsze nosił wyzywające kolorowe skarpety i nie zawsze epatował bezkompromisowością. Ale zawsze miał w sobie fantazję i brawurę: i właśnie w taki, właściwy sobie, bezczelny sposób przeżył wojnę – choć był pochodzenia żydowskiego, zgłosił się jako ochotnik (i obywatel francuski) na roboty do Niemiec. Był tam tłumaczem i marynarzem, ale przede wszystkim kelnerem. Nic dziwnego, że do tego zawodu odnosił się z szacunkiem. „Starożytni galernicy uciekliby w popłochu na widok katorżniczej roboty, jaką wykonuje warszawski kelner w sobotnie wieczory, zaraz po pierwszym każdego miesiąca” – zanotował w „Złym”. A w „Filipie”, powieści, w której opisywał swe wojenne doświadczenia zauważał: „Walka z tak genialnie zorganizowaną tyranią jak hitleryzm wcale nie polega na poświęceniu i ofiarach za frajer. Polega na fachowości i przygotowaniu tego, co trzeba. A także na małym, powolnym sabotażu”. I dodawał: „honorem moim jest nieodmawianie sobie niczego. Moja walka o godność sprowadziła się do wyszarpywania Niemcom puszki sardynek”.

 

Graham Greene, John le Carré, William Somerset Maugham

 

Graham Greene, autor ponad dwudziestu powieści i kilku dramatów, pisał: „wydaje mi się, że każdy pisarz ma coś ze szpiega: obserwuje, przysłuchuje się, szuka motywów działania swoich bohaterów i analizuje ich psychikę”. Najwyraźniej jednak literatura nie dostarczała angielskiemu pisarzowi spodziewanych podniet, skoro szukał ich w bardziej ekscytujących przedsięwzięciach, parając się miedzy innymi szpiegostwem. Jedyny problem polegał na tym, że został zwerbowany przez Kima Philby’ego, radzieckiego superagenta w wywiadzie angielskim, przez co bywał wykorzystywany do przekazywania brytyjskim służbom fałszywych danych.

 

Greene nie był wszak jedynym literatem, który miał drugi, nieoficjalny etat. Warto tutaj wspomnieć o co najmniej dwóch innych nazwiskach –  w brytyjskim wywiadzie pracował William Somerset Maugham, lecz uważał, że praca ta jest „skrajnie męcząca i monotonna”; z kolei John le Carré, znany autor powieści sensacyjnych, zanim przemienił się w autora szpiegowskich bestsellerów, jako wojskowy przesłuchiwał najpierw w Austrii uciekinierów ze Wschodu, by później zostać agentem Security Service, angielskich służb bezpieczeństwa.

 

Wieniedikt Jerofiejew

 

Jeden z duchowym kompanów Bukowskiego – heros pracy i alkoholowych melanży. W swoim barwnym i dramatycznym żywocie ku chwale Kraju Rad wykonywał najróżniejsze zajęcia, zwykle z miernym powodzeniem, jako że wszędzie szybko dorabiał się opinii bumelanta. Nie zagrzał więc miejsca ani na posadzie kamieniarza, ani tragarza, ani palacza, ani nawet bibliotekarza (a wieść niesie, że przez chwilę był nawet milicjantem). Najdłużej wytrwał w zawodzie montera-łącznościowca, dorobił się w nim nawet stanowiska kierowniczego, to znaczy: został brygadzistą. Nie powinno to nikogo zaskakiwać, bo zawód ów wykonywał z zacięciem godnym radzieckiego przodownika pracy. Poświęcił zresztą temu zajęciu doniosłe fragmenty swego opus magnum, wielkiego pijackiego poematu „Moskwa-Pietuszki”: „z rana siadaliśmy do gry w durnia, na pieniądze […] Potem wstawaliśmy, odwijaliśmy kabel z bębna, układaliśmy kabel i zasypywali ziemią. A potem – wiadoma sprawa: siadaliśmy i każdy po swojemu zabijał czas wolny, bo przecież, bądź co bądź, każdy ma własne marzenia i odmienny temperament: jeden pił wermut, drugi, skromniejszy – wodę kolońską „Świeżość”, a kto miał większe aspiracje – pił koniak na międzynarodowym lotnisku Szeremietiewo. I waliliśmy się spać. […] A nazajutrz było tak: wpierw zasiadaliśmy i piliśmy wermut. Potem wstawaliśmy, aby wyciągnąć spod ziemi wczorajszy kabel i wyrzucić go, ponieważ cały zdążył już oczywiście zmoknąć”. Jerofiejew napisał „Moskwę-Pietuszki” w 1969 roku – biorąc pod uwagę fakt, że zapewne nie tylko on podchodził do swych obowiązków z podobnym zaangażowaniem, wydaje się wręcz cudem, że ZSRR sczezła dopiero dwadzieścia lat później.

 

Bohumil Hrabal

 

Intelektualiści, zwłaszcza ci mniej przychylni importowanemu ze Wschodu ustrojowi, byli nakłaniani w Czechosłowacji do idei socjalizmu w sposób bardzo przekonujący – zapoznawali się z walorami sojuszu robotniczo-chłopskiego dzięki pracy własnych rąk. W ten sposób Hrabal miał okazję popracować na rzecz swojej ojczyzny dosłownie w pocie czoła; w 1949 roku został zatrudniony w hucie i dopiero po ciężkim wypadku, któremu uległ trzy lata później, zakotwiczył w skupie makulatury. Jako że władze dokładały starań, by ze szkodliwych miazmatów oczyścić nie tylko dusze obywateli, lecz także półki bibliotek oraz księgarń, przez ręce pisarza przechodziły całe nakłady nieprawomyślnych tytułów skierowanych na przemiał. Można się oburzać na ten nieekologiczny proceder i marnotrawstwo papieru, trzeba jednak dodać, że literaturze w zasadzie wyszedł on na dobre – Hrabal swoje doświadczenia ze skupu makulatury opisał w jednej ze swych najlepszych książek, „Zbyt głośnej samotności”.

 

Jaroslav Hašek

 

Nie ma prawdopodobnie pisarza, który w większym stopniu wpłynąłby na wizerunek własnego kraju niż twórca „Przygód dzielnego wojaka Szwejka” –pocieszny, rubaszny, acz sprytny błazen z niepohamowaną skłonnością do piwa i anegdot stał się symbolem Czecha, poniekąd ku utrapieniu naszych południowych sąsiadów. Sam Hašek robił wiele, by okazać się godnym „ojcem” swego bohatera – jeszcze przed pierwszą wojną światową był anarchistą i twórcą Partii Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa. Program tej ostatniej zakładał między innymi ponowne wprowadzenie niewolnictwa („Dopóki istnieli niewolnicy, porządny człowiek nie musiał nic robić” – argumentował pisarz), nakazu alkoholizmu („Każdy chyba czuje, jak słodki czar zawiera ten paragraf”) oraz zorganizowane państwowych zakładów wychowawczych dla niedorozwiniętych posłów („Każdy wie, co to poseł, a który z nich jest niedorozwinięty, także każdy wie”). Nie mniej spektakularne pomysły znaczyły również ścieżkę zawodową Haszka: trudnił się na przykład handlem psami, ale prawdziwe sukcesy osiągał jako odkrywca nieznanych gatunków – jako redaktor naczelny w „Świecie zwierząt” tropił przedstawicieli czeskiej fauny z takim zapałem, że po interwencjach oburzonych czytelników, którzy nie docenili jego kreatywności, pisarz posadę stracił.

 

Zbigniew Herbert

 

Dzięki zwierzątkom, choć znacznie mniejszym niż psy, na utrzymanie zarabiał też Zbigniew Herbert. Gdy Lwów, w którym poeta się urodził, znalazł się pod okupacją niemiecką, przyszły autor „Pana Cogito” został… karmicielem wszy w Instytucie prof. Rudolfa Weigla. Robił to zresztą w doborowym towarzystwie, bo głodne zwierzątka, wykorzystywane do produkcji  szczepionek przeciwtyfusowych, hodowali na sobie m.in. Stefan Banach, Artur Hutnikiewicz, Stefania Skwarczyńska czy Leszek Elektorowicz.

 

W Polsce Ludowej Herbertowi przez długi czas nie wiodło się zresztą specjalnie lepiej – jako zdeklarowany i konsekwentny antykomunista mimo trzech fakultetów na koncie, poeta został kalkulatorem-chronometrażystą w Inwalidzkiej Spółdzielni Emerytów Nauczycieli „Wspólna Sprawa”. Co to oznaczało, wyjaśnił dokładniej w swoim „Dzienniku 1954” Leopold Tyrmand: „Nie wiem, co to chronometrażysta, ale wiem, co to ta spółdzielnia. To dno upodlenia i nędzy. Starzy, emerytowani nauczyciele, których renta wynosi kilkadziesiąt złotych miesięcznie, zarabiają tam dodatkowe dwieście, klejąc pudełka z tektury i strugając drewniane żyrafy. Ludzie, którzy niegdyś czytali na głos Pindara, Kochanowskiego i Byrona dożywają swych dni o jednym posiłku na dobę, w najlichszym obuwiu i strzępie okrycia na zimę”.

 

Stanisław Lem

Specjalne wyróżnienie w tym rankingu należy się jednak zdecydowanie Stanisławowi Lemowi. Powiedzieć, że był on człowiekiem wielu talentów i twórcą obdarzonym wizjonerską wyobraźnią, to banał. Niewielu jednak wie, że podczas drugiej wojny światowej spożytkował swe talenty na zaprojektowanie… czołgu. Miał wówczas 23 lata i przedstawił swój pomysł w liście do Ludowego Komisariatu Przemysłu Obronnego ZSRR. Projekt nie tyle czołgu, co potężnej fortecy ważącej 220 ton, o wymiarach cztery na dziesięć metrów, nie doczekał się niestety realizacji. Przynajmniej do czasów współczesnych; po odkryciu pisma Lema w Centralnym Archiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej i jego upublicznieniu wizualizację czołgu według pomysłu Stanisława Lema stworzyli za to użytkownicy forum gry World of Tanks.

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także