U zarania literackiej kariery McEwan tak namiętnie badał mroczne zakamarki ludzkich pożądań, że zyskał sobie miano „Iana Makabry”. Świetną „Słodką przynętą” angielski pisarz udowadnia jednak, że z dostępnych człowiekowi namiętności najbliższa jest mu miłość do literatury.
„Na tej przypadkowej planecie jesteśmy samotni. Między wszystkimi otaczającymi nas formami życia żadna, poza psem, nie zawarła z nami przymierza” – zauważył belgijski dramaturg Maurice Maeterlinck. „Ludzi można z grubsza podzielić na dwie kategorie: miłośników kotów i osoby poszkodowane przez los” – skontrował go arcymistrz paradoksu Oscar Wilde.
„Przypuszczam, że pan nie jest wrogiem złośliwości. Według mnie jest to najskuteczniejsza broń rozsądku przeciwko mocom mroków i brzydoty. Złośliwość to duch krytyki, a krytyka rodzi postęp i uświadomienie” – twierdzi Lodovico Settembrini, humanista i pięknoduch, jeden z głównych bohaterów „Czarodziejskiej góry”. Nie każdy pisarz skłonny jest jednak podzielać entuzjazm bohatera powieści Tomasza Manna wobec krytyki.
Jarosław Marek Rymkiewicz to pisarz osobny. Trudno oprzeć się urokowi jego stylu, jego językowej swadzie, a nawet nieliczącej się z niczym poza własnym widzimisię przewrotności. Autor „Kinderszenen” wypracował też bardzo oryginalny sposób obcowania z przeszłością: nie tyle ją rekonstruuje, co wywołuje umarłych z zakurzonych dokumentów, inkunabułów pochowanych w zakamarkach bibliotek i niedostępnych archiwów. Pożytki z takiej metody są obopólne: Rymkiewicz przydaje życia duchom, oferuje im strzęp istnienia, a następnie wyciąga na spytki, wypytuje o tajemnice, intymnie – nawet bardzo intymnie – z nimi rozmawia. I wykorzystuje do własnych celów.
Julian Barnes w nagrodzonym Bookerem „Poczuciu kresu” wymienia kilka umiejętności, które można opanować dzięki piłce nożnej: „jak okazywać wstręt ludziom w koszulkach o barwach przeciwnych, jak udawać kontuzję, jak się wysmarkać na murawę […] Jak być próżnym i przepłacanym i mieć najlepsze lata za sobą, zanim jeszcze człowiek zdąży pojąć, na czym polega życie”. Ale czy Anglicy nazwaliby wynaleziony przez siebie sport mianem „pięknej gry”, gdyby ich rodak się nie mylił?