Recenzja
Bezcenny czas bez strachu
Śmierć ma wiele rodzajów. Między śmiercią a ocaleniem też jest kilka stanów pośrednich. Trudno z pełnym przekonaniem nazywać je życiem. Naprawdę żyje się wtedy, gdy na chwilę można przestać się bać. A „Mała zagłada” to właśnie dramat dzieci i dorosłych połączonych nieustannym odczuwaniem strachu.
Znajomość dziesiątek przekazów o wojennych okrucieństwach, torturowaniu cywilów, publicznym obnażaniu i poniżaniu, obdzieraniu ze skóry, zbiorowych gwałtach i paleniu żywcem, może powodować wrażenie, że śmierć Soch była właściwie szybka i mało bolesna. O takiej śmierci „mógł marzyć niejeden człowiek”. Ale bez względu na swoją „łagodność”, zostawiła traumę jak każda inna, nagła i niesprawiedliwa. Bo strzały z broni, krótkie i pojedyncze, odbierały życie także tym, którzy ocaleli. W miejscu po rodzicach, dzieciństwie i niewinności pozostawał strach rzutujący na dorosłość, ale także przekazywany następnym pokoleniom. Z tym rodzajem traumy mierzy się autorka i narratorka „Małej Zagłady” Anna Janko. Dopiero jako dorosła kobieta gotowa jest pokonać lęk, któremu początek dało kilkunastu Niemców palących w odwecie zamojską wieś 1 czerwca 1943.
Janko pisze o traumie jako pewnym naturalnym spoiwie między światem matki i córki. Ich relacja w dużej mierze opierała się na niezadawaniu pytań, milczeniu, wzajemnej obserwacji i domysłach. Dlatego „Mała Zagłada” jest swojego rodzaju „okazją” do wybrzmienia zbieranych latami refleksji, pozbycia się ich ciężaru. Książka jest zapisem rozmów z matką ujętych w dialog, ale i rozmową z samą sobą, wędrowaniem do przeszłości. Rekonstrukcja wydarzeń o tyle nie przychodzi łatwo, że matce zdarza się zmienić wersje zdarzeń, opowiedzieć tę samą historię inaczej czy nie pamiętać już jej szczegółów. Między kobietami widać także odmienne podejście do przeszłości, czego dobrym przykładem są kłopoty z nazewnictwem: matka nie używa wyrażenia „naziści”, oprawcami byli dla niej Niemcy, więc poprawia córkę, gdy ta używa pierwszej formy.
Narracja kreślona jest więc nieco poza mapą politycznej poprawności. Janko zostaje reporterką na własną rękę, ale reporterką specyficzną, niepowstrzymującą się od ocen i komentarzy. Jeśli zastanowić się, która z kobiet jest główną bohaterką „Małej Zagłady”, można przyznać im obu status „półbohaterek”, bo dopiero w duecie obarczonym traumą, stanowią nierozerwalną całość. I z jednej strony mamy u Janko do czynienia z relacją bardzo osobistą, uwzględniającą lokalną perspektywę, przedstawianą w kameralnej atmosferze. Ale na drugim biegunie pojawią się pytania mieszczące się w kręgu tych uniwersalnych, wystających poza geografię. Głos narratorki także nie jest pojedynczym, może nosić ślady głosów niemających szansy wybrzmieć, których walka z przeszłością dotyka w równym czy podobnym stopniu. „Mała Zagłada” to też półka z bagażami drugiego pokolenia lęku i bezradności, uzupełniająca pewną lukę w postwojennych relacjach, tych o nieżydowskich korzeniach.
W samej konstrukcji książki Janko próżno szukać miejsca na chaos. Choć pewne wątki mogą na siebie nachodzić, a motywy powtarzać, narratorka sprawnie przechodzi od tematu do tematu. Język, jakim pisana jest „Mała Zagłada” łączy ze sobą kilka poetyk i gatunków, od opisów, historycznych wyliczeń, przez fabularyzację zdarzeń, na poetyckich refleksjach kończąc. Anna Janko jest autorką bardzo świadomą słów, choć nie ma w lekturze miejsca na efekciarstwo czy dobierania zdań pod przeżycie. Sama wspomina o przekonaniu, że słowa dają nieograniczone możliwości opisu każdej emocji, ale z czasem przekonała się, że strach nie podlega temu prawu.
I matka „półbohaterki” próbowała kiedyś zamknąć w słowach stan, w którym znalazła się po zamordowaniu rodziców. Pisała, że mimo, że żyje, nie ocala, „bo między ocaleniem a śmiercią jest jeszcze kilka stanów pośrednich”. Na czym miałyby polegać? W jej przypadku na ciągłym poczuciu zagrożenia, siłowania się z własną pamięcią. W przypadku córki na szukaniu odwagi, by zaprzestać ucieczki i porzucić „łatwości tracenia wszystkiego”. To w zasadzie istota „Małej Zagłady” – protest przeciwko dystansowaniu się do życia i braku stałości. Zapis pragnienia wyzwolenia, które mogłoby pokonać strach i zwiększyć liczbę bezcennych, spokojnych godzin do dni czy lat.