Recenzja
Ciemność widoma
Alice Munro proponuje osiem pozornie różnych światów. Różnych pod względem formy i fabuły. Ale łatwo odnaleźć w nich podobieństwa. Wspólny pierwiastek tekstów z „Jawnych tajemnic” rodzi się gdzieś na styku wrażliwości z wyjątkowością.
Bohaterki utworów Munro to kobiety o bardzo różnorodnych życiorysach. Kochane, niekochane, odrzucane, zazdrosne… zawsze wplecione w zawiłą historię, która na samym początku mogłaby się wydawać próbą opisania nudnej codzienności. Ale – co zdaje się konsekwentnie z owego zbioru wynikać – codzienność nie jest nudna. Codzienność jest zagmatwana, przepełniona najróżniejszymi odcieniami, trudna do wpasowania w tendencyjne opowiastki. Kiedy zaczynamy zaglądać w życie kolejnych postaci, kiedy poznajemy różne relacje, tajemnice ich losów zdają się wreszcie odkryte… Po odłożeniu książki na półkę czujemy jednak, że owa tytułowa „jawność” jest bardziej Miltonowską ciemnością widomą.
Alice Munro potęguje to wrażenie, stosując chwyty metaliterackie i żonglując formami – znajdziemy tu listy, opowiadanie w opowiadaniu, a nawet piosenkę, która staje się impulsem do opowiedzenia jednej z historii. Zamiast jasnej wykładni mamy różnorodne relacje. Zdarzają się nawet relacje „jawnie” nieprawdziwe; takie, o których jako czytelnicy wiemy, że stworzone były, aby zwieść innych bohaterów. A może nie tylko po to, aby kogokolwiek zwodzić? Może kolejne mistyfikacje rodzą się z emocji? Tych na pewno nie brakuje w „Jawnych tajemnicach”. Tak naprawdę to one są właściwymi – choć nienazwanymi wprost – bohaterkami, decydującymi o wydarzeniach.
Mimo zabaw literackich Alice Munro przedstawia kolejne światy w sposób bardzo przystępny. I to stanowi wielką zaletę jej prozy, łączącej swobodę z ciekawymi, czasami nawet wymagającymi opowieściami.