Recenzja
Clarkson dla wybranych
O tym, że Jeremy Clarkson jest w świecie motoryzacji tym, kim w kuchni jest Gordon Ramsey, nie trzeba nikogo przekonywać. Cięty język, kontrowersyjne poglądy i zamiłowanie do szybkiej jazdy na krawędzi bezpieczeństwa to specjalność znanego z programu „Top Gear” dziennikarza. Zebrane w jednej książce felietony Clarksona każą jednak wątpić, czy papier jest w stanie to wszystko znieść.
Problemy wynikają już z samego zestawienia książki i telewizyjnego show. Samochody, które widz może zobaczyć w ruchu, w „Wytrąconym z równowagi” pojawiają się jedynie na zdjęciach. Co gorsza, fotografie znajdują się w gdzieś w środku opasłego tomu, więc czytelnik – jeśli tylko nie jest fanem motoryzacji – musi ciągle przewracać kartki, by przekonać się, o czym pisze Clarkson. Co jeśli nie będzie na tyle cierpliwy? Pozostaje mu dosadny i obrazowy język felietonów, który powinien wywoływać w nim silne emocje. Przyjrzyjmy się poniższemu fragmentowi: „Jeździć amerykańskim samochodem to jak uprawiać seks z Jane Goody, kiedy ma się inny wybór”. Clarkson konsekwentnie posługuje się nazwiskami i tytułami, które są zrozumiałe jedynie dla Brytyjczyka. Polskiemu czytelnikowi pozostaje więc co chwila zaglądać do umieszczonego na końcu pięćsetstronicowej publikacji słowniczka postaci, o których pisze dziennikarz.
Wady natury konstrukcyjnej odsłaniają głębsze różnice kulturowe, które mogą utrudnić odbiorcy lekturę tej książki. Clarkson, pisząc o samochodach, komentuje bowiem ściśle brytyjską sytuację społeczną i polityczną, co zajmuje zwykle trzy czwarte felietonu. Przykładowo, jego krytyka bogatej klasy średniej i jej samochodów nijak się ma do polskich realiów. Ponadto, zebrane w książce felietony pochodzą z lat 2008-2009, wobec tego ostre wypowiedzi na temat Gordona Browna również trafiają w próżnię. Ciekawe dla polskiego czytelnika mogą być jedynie ironiczne uwagi Clarksona na temat zależności między jakością samochodów a wciąż trwającym kryzysem finansowym.
Rodzi się więc pytanie o docelowego odbiorcę „Wytrąconego z równowagi”. Znawcę motoryzacji znudzą niezrozumiałe odniesienia kulturowe. Początkujący miłośnik samochodów zgubi się natomiast gdzieś między tekstem a zdjęciami. Czy ktokolwiek, poza wiernymi fanami „Top Gear”, może docenić tę książkę?