Recenzja
Dyskretny urok traktatu religijnego
„Deus Irae” to książka nienowa, a rok 1982, czas powieściowej wojny atomowej, która pozostawiła świat w gruzach, minął dawno bez spektakularnych, globalnych katastrof. A jednak powieść duetu Dick/Zelezny wciąż jest i zapewne długo jeszcze będzie aktualna.
Bo też i mechanizm powstawania religii jest właściwie niezmienny. Dick i Zelezny tropią w swojej powieści źródła chrześcijaństwa i każdej innej religii monoteistycznej. Tytułowy Bóg Gniewu to nowe bóstwo w monoteistycznej religii Synów Gniewu. Czczą oni Carla Lufteufela, człowieka, który doprowadził do atomowej zagłady świata, całkowite przeciwieństwo miłosiernego Chrystusa. Wyznawcy nowej doktryny mają nad chrześcijanami jedną, znaczącą przewagę: ich bóg-człowiek wciąż żyje. Pozbawiony rąk i nóg Tibor McMasters, wybitnie uzdolniony malarz, rusza na pielgrzymkę, by odnaleźć Lufteufela i namalować jego wierny portret. W pogoń za nim rusza chrześcijanin, który prawdziwego obrazu swojego boga poszukuje w narkotycznych wizjach. Czy któryś z tych wizerunków może okazać się prawdziwy i czy można poznać naturę boga? Takie pytania już wkrótce będą musieli zadać sobie bohaterowie.
„Deus Irae” to zatem nie tyle powieść, ile raczej przebrany w fabularny kostium traktat filozoficzny o naturze religii. Dick i Zelezny zadają w nim fundamentalne pytania, które pojawić się muszą prędzej czy później w każdej religii: czy można poznać boga? Jaka jest natura miłosierdzia i dobra? Jaki jest boski cel sprowadzenia na świat tragedii i śmierci? „Deus Irae” z jednej strony daje na te pytania przekorne odpowiedzi, z drugiej – wymaga od czytelnika podjęcia interpretacyjnego wysiłku, dialogu z wygłaszanymi w powieści tezami, zajęcia stanowiska w nierozwiązywalnym sporze na temat tego, kto ma rację i czy ma to jakiekolwiek znaczenie.
Cały ten religijny traktat okraszony jest plastyczną wizją postapokaliptycznego świata, pełnego zmutowanych pół-ludzi, okaleczonych ocalonych, mówiących zwierząt i oszalałych robotów. Da się niestety wyczuć, że powieść pisana była przez wiele lat, zmienia się jej dynamika i styl narracji, pewne wątki zostają zapomniane, a koniec następuje zaskakująco szybko. „Deus Irae” warto jednak przeczytać dla jej wywrotowej wizji religii i kilku wspaniale niejasnych fragmentów, nad którymi czytelnik będzie sobie łamał głowę na długo po zamknięciu książki.