Recenzja
Krajobraz po stracie
Okładkę najnowszego tomiku Urszuli Kozioł zdobi pejzaż naszkicowany ołówkiem. Nie jest to jednak sielski widoczek – najwięcej miejsca w kadrze zajmują ciemne, skłębione chmury. Nic dziwnego: wiersze z „Klangoru” układają się w przejmujący krajobraz, który pozostał po utracie ukochanego.
Najświeższe teksty Kozioł to przestrzeń, w której żal i tęsknota zderzają się z doświadczeniem bezbrzeżnej pustki. Doświadczeniem tak dojmującym, że – jak nakierowuje już sam tytuł książki – znajduje ono swoje odbicie tylko w jednostajnym, donośnym żurawim śpiewie, kojarzącym się ze skargami cierpiących dusz.
Być może właśnie tak duży ładunek emocjonalny zadecydował o tym, że „Klangor” to tomik bardzo nierówny – wiele w nim tekstów wybitnych, jak chociażby „Znowu nie napisałam”, sporo również, niestety, średnich. Na tym tle bardzo ciekawie prezentują się utwory z pogranicza poezji i prozy, na przykład „Traktacik o nawykach i odwykach”, a także – najważniejsze chyba teksty z „Klangoru” – „Treny dla Feliksa”.
Ten ostatni cykl doskonale obrazuje, czym jest cały tomik – to bez wątpienia utwory zrodzone z pragnienia niemożliwego spotkania, „słowa, których nikt nie słucha”, teksty uginające się „pod naporem milczenia”.
Kozioł pokazuje, jak bardzo w obliczu śmierci jesteśmy bezradni. Udowadnia również, że żałoba to choroba, na którą nie ma lekarstwa (nawet w tekstach Kochanowskiego, Mickiewicza czy Norwida, z którymi tak chętnie podejmuje tu dialog). Nie można też wydostać się z labiryntu powstałego z „milczeń” i „zamilczeń”, z pejzażu przesyconego pustką…