26 sierpnia 2014

Literatura. Instrukcja obsługi

Książka Eagletona miała być „podręcznikiem dla czytelników”, ale w rzeczywistości jest rozczarowującą propedeutyką i zbiorem banałów. „Jak czytać literaturę” to instrukcja obsługi, z której lepiej nie korzystać.

 

Terry Eagleton chciał stworzyć podręcznik zarówno dla początkujących, jak i dla tych, którzy podjęli już studia literaturoznawcze. We wstępie czytamy, że książka wyposaży nas w podstawowe narzędzia z branży krytycznej. „Jak czytać literaturę” to jednak głównie zbiór luźnych dywagacji, które nie pretendują do naukowości. Choć Eagleton może pochwalić się popularnym podręcznikiem do teorii literatury, jego najnowsza książka jest nieudanym, chaotycznym esejem.

 

Książka składa się z kilku rozdziałów dotyczących narracji, bohaterów, języka i problemów interpretacji. Eagleton miał wyczulić nas na metodę slow reading (powolnego czytania), która koncentruje się na formie. Technice literackiej autor poświęca najwięcej miejsca i to chyba jedyny udany aspekt tej publikacji. Praktycznie każdy z rozdziałów ujawnia spore braki i nie spełnia swoich założeń. W uwagach o interpretacji Eagleton poucza nas, że dzieło może przekraczać swój źródłowy kontekst, a fabularyzowanie powoduje jego wieloznaczność. Kwestie dzieła otwartego Umberta Eco czy zagadnienie nadinterpretacji zostają zupełnie pominięte. Brytyjski filozof ucieka się do ogólników i rażących uproszczeń.

 

Z wywodu Eagletona dowiemy się np., że bohaterowie literaccy nie są żyjącymi ludźmi, dzieło może być zarówno fikcyjne, jak i oparte na faktach, autor nie musi być kluczem do swojej twórczości, a nasze interpretacje mogą wykraczać poza jego intencje. Tego rodzaju tezy znajdziemy w kilku tematycznych rozdziałach, natykając się przy tym na dłużyzny (a to ledwie 250 stron!) i kiepskie żarty. Można odnieść wrażenie, że esej „Jak czytać literaturę” powstał w zupełnym oderwaniu od stanu badań teoretycznoliterackich. Popularyzatorski charakter wydania potraktowano chyba zbyt dosłownie. Książce brakuje przypisów, odniesień, a Eagleton zdaje się jedynym teoretykiem literatury zawieszonym w tej naukowej próżni.

 

Nagromadzenie komunałów to niestety nie jedyny zarzut wobec nowej publikacji Eagletona. Ciężkostrawny brak wyczucia stylu przemawia za tym, by „Jak czytać literaturę” zupełnie zdyskwalifikować nie tylko jako pracę naukową, lecz nawet popularyzatorską. Wymuszone dowcipy, stylistyczne lub translatorskie wpadki sprawiają, że trudno podejść do tej publikacji poważnie. Na marginesach „Jak czytać literaturę” powinny znaleźć się same wykrzykniki i znaki zapytania. W pracy akademickiego profesora (!) odnajdujemy zdania, które wprawiają czytelnika w stan zupełnego zdezorientowania: „Chiński Wielki Mur kojarzy się z pojęciem smutku w tym sensie, że też nie umie obrać banana”.

 

Eagleton wspomina w swoim wywodzie niezliczone klasyczne dzieła. Wiedzę autora przysłania jednak niepotrzebne wielosłowie i infantylizm. „Raj utracony” Miltona skraca do nieudanego żartu: „Niewielu czytelników »Raju utraconego« przedłoży Miltonowskiego Boga, przemawiającego jak cierpiący na zaparcie urzędnik, nad jego uwodzicielsko aroganckiego Szatana”. Analizy „Makbeta” zwieńczone zostają dociekaniami nad liczbą dzieci posiadanych przez lady Makbet: „Zatem lady Makbet ma nieokreśloną liczbę dzieci, co może okazać się dogodne przy staraniach o zasiłek rodzinny”. Te i inne rewelacje można wyczytać z pracy Eagletona. Książka zamiast inspirować do własnych poszukiwań i analiz literatury, staje się źródłem grafomańskich cytatów i zawstydzających sądów.

 

Luźny wywód Eagletona mógłby być zupełnie nieszkodliwy, gdyby nie nieuprawnione teoretycznoliterackie uwagi. Jeśli profesor skłania się ku temu, że „Finneganów tren” „nie poddaje się interpretacjom po części dlatego, że został napisany w kilku językach jednocześnie”, to ta książka w ogóle nie powinna zostać napisana. „Jak czytać literaturę” wypadałoby więc potraktować jako wydawnicze nieporozumienie.

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także