Recenzja
Marząc o niebieskich oczach
„Najbardziej niebieskie oko”, debiutancka powieść Toni Morrison, amerykańskiej noblistki i laureatki nagrody Pulitzera, jest pięknym i przerażającym poematem. Nie można obok niego przejść obojętnie i nie można o nim zapomnieć.
Od pierwszych słów, od otwierającej powieść dziecięcej wyliczanki, gdzieś pomiędzy tekstem a czytelnikiem, na granicy słów i ich znaczeń rodzi się niepokój, który narasta stopniowo, podobnie jak kryjące się w ludziach okrucieństwo. Zło nawarstwia się przez pokolenia, odkłada się powoli w bohaterach, by wreszcie znaleźć ujście i skoncentrować się na jednej osobie: dwunastoletniej, czarnoskórej Pecoli, która marzy o niebieskich oczach. Takie oczy w jej wyobraźni gwarantują miłość, spokój i radość, wszystko to, czego Pecola nigdy nie doświadczyła. W krainie niebieskookich dziewczynek domy są czyste, rodzice trzeźwi i kochający, a najlepszą przyjaciółką nastolatki jest rówieśnica ze szkoły, nie zaś mieszkająca piętro wyżej prostytutka. Nade wszystko jednak w krainie tej nie ma rasizmu i idącego za nim przekonania, że czarna skóra oznacza coś szpetnego, niższego.
Toni Morrison nie epatuje przemocą, okrucieństwo przedstawia spokojnie i rzeczowo. Gra na najdelikatniejszych nutach, pisze pięknie i oszczędnie, jakby chciała pokazać, że wobec tej historii każdy ostrzejszy ton byłby już nie do zniesienia. Delikatnie zarysowuje charaktery, opowiada z perspektywy wielu osób, w tym tych, których nieuchronnie musimy uznać za oprawców. Poetycki styl i wspaniale melodyjny język tym bardziej uwypuklają podłość, której ofiarą pada nie tylko Pecola, ale – do pewnego stopnia – każdy niemal bohater.
„Najbardziej niebieskie oko” jest niezwykle subtelnym i jednocześnie dramatycznym głosem w dyskusji o wykluczeniu i dyskryminacji, które wciąż – a od debiutu Morrison minęło już ponad czterdzieści lat – pozostają aktualnym problemem w amerykańskiej rzeczywistości. Jest lekcją do przerobienia dla wszystkich, którzy nigdy nie musieli modlić się o niebieskie oczy.