Recenzja
Miasto kobiet
Sarah Waters w swojej najnowszej powieści przenosi czytelników w czasie, do początku lat dwudziestych. Belle epoque dobiegła końca, panujące dotychczas niepodzielnie wartości wiktoriańskie powoli stają się reliktem przeszłości, a nowa rzeczywistość z impetem wkracza w dotychczas uporządkowany świat.
Bohaterkami „Za ścianą”, podobnie jak we wcześniejszych powieściach Waters, są przede wszystkim kobiety. W powojennym Londynie ma to jednak historyczne umocowanie. Mężczyźni są w tym świecie właściwie nieobecni. Powracają jako widma przeszłości, wspomnienia o tych, którzy zginęli na froncie lub też, okaleczeni zarówno fizycznie jak i psychicznie, są już tylko przedmiotem współczucia, żywą pamiątką niedawnej apokalipsy. Pozbawione dotychczasowej męskiej opieki bohaterki stopniowo odnajdują się w świecie prawa głosu, możliwości pracy zarobkowej, coraz krótszych spódnic i separacji.
Pani Wray oraz jej córka Frances po śmierci wszystkich męskich członków rodziny z trudem utrzymują niszczejące dziedzictwo. Podejmują więc brzemienną w skutkach decyzję o przyjęciu pod własny dach lokatorów. Małżeństwo Barberów, Leonard i Lilian przynoszą ze sobą świeży powiew nowych obyczajów, równie pociągających, co napawających lękiem. Spokój zostaje zburzony po obu stronach tytułowej ściany, a dom staje się przestrzenią starcia dwóch odrębnych dotąd światów: dawnej klasy wyższej, teraz zubożałej i próbującej przystosować się do nowych warunków oraz klasy urzędniczej, nowoczesnej, otwartej i paradującej po mieszkaniu w tureckich kapciach. Zderzenie to nie tylko zmienia stabilne życie obu rodzin, ale staje się polem, w którym zdemaskowane zostaną sprzeczności realiów lat dwudziestych. Nie jest tajemnicą, że Frances prowadzi dom sama, bez pomocy pokojówki, ale byłoby skandalem, gdyby sąsiedzi zobaczyli ją podczas sprzątania. Lokatorów nazywa się eufemistycznie gośćmi. Kobiety z jednej strony masowo ścinają włosy, z drugiej – zbyt krótka fryzura budzi niesmak. Mogą też mieszkać same, ale rozpadowi małżeństwa winna jest zawsze żona. Pozory stają się sposobem na życie. W starciu z Barberami okazuje się jednak, że coraz trudniej jest je zachować.
Barberowie nie są przy tym jedynie elementem nowego świata, którego zadaniem jest rozsadzić od środka stary porządek. Paradoksalnie w układzie Frances – Lilian to ta pierwsza jest zdecydowanie bardziej wyzwolona, pewna swoich przekonań i gotowa stawić czoła reszcie świata. Niegdysiejsza sufrażystka, buntująca się przeciw rodzicom, aresztowana przed wojną za swoją wywrotową działalność zdaje się pozostawać w stanie dziwnego uśpienia. Zajęta domem i opieką nad matką dzięki spotkaniu z żywiołową Lilian odnajduje w sobie dawne emocje. Ale to właśnie ona będzie uświadamiać młodą mężatkę w kwestii samostanowienia i walki o prawo do miłości.
Szkoda, że Waters tę fascynującą historyczną scenerię zaczyna z czasem traktować wyłącznie jako rozchodzący się w szwach kostium. Wraz z postępami w fabule znika gdzieś gęsta, niepokojąca atmosfera domu czynszowego. Niespokojne lata dwudzieste stają się ledwie zarysowanym tłem dla przeciwności losu, przed którymi stają zakochujące się w sobie Frances i Lilian. „Za ścianą” nie wykorzystuje potencjału pierwszych rozdziałów, uroku pastiszu powieści obyczajowej i wnikliwej obserwacji niejednorodnego, pełnego sprzeczności powojennego Londynu. Zawiedzione nadzieje ratuje nieco wątek kryminalno-sądowy, który -choć ta stylistyczna wolta wypada niezbyt naturalnie – wnosi w przemieniającą się stopniowo w operę mydlaną powieść odrobinę świeżości. Mimo wszystko po „Za ścianą” warto sięgnąć, choćby dla jej doskonałego, żywego języka i psychologii nietuzinkowych bohaterów.