21 grudnia 2012

Mówi Warszawa

Z obszernej, kartonowej okładki wielkie litery krzyczą: Jestem miasto. Warszawa. W środku fragment miejskiego centrum, którego topografia zmienia się wraz kolejną stroną-epoką. Ten pomysł o ogromnym potencjale nie został, niestety, w pełni wykorzystany.

 

Pomysł, by tworzyć rozległe panoramy i mapy, po których dziecko mogłoby wodzić wzrokiem i palcem, odgadując ukryte tam mikrohistorie, ma już swoją tradycję. W ostatnim czasie ukazały się „Mapy” Daniela i Aleksandry Mizielińskich, atlas, zachęcający do odczytywania świata w zupełnie inny sposób niż mają to w zwyczaju dorośli: poprzez emocję, snucie opowieści i rozmowę. „Warszawa” wpisuje się tę konwencję. Tyle, że zamiast wielości miejsc odrealnionych (jak w „Mamoko”) lub rzeczywistych („Mapy”) mamy miejsce jedno – tytułową Warszawę z jej ścisłym centrum w kilku dziejowych odsłonach. W „Jestem Warszawa” mniej więc chodzi o odkrywanie przez dziecko zastanej rzeczywistości, niż o uchwycenie fenomenu czasu, biegu historii, splatającego się z dziejami „naszego miejsca”.

 

Kartonowe, obszerne strony kryją więc praczasy i czasy szlacheckie, lata rozbiorowe i porozbiorowe, wojenne i powojenne. Widzimy pierwszy most przecinający Wisłę, insurekcję kościuszkowską, przedwojenne gmachy publiczne, kościoły i synagogi, ogień trawiący stolicę, wyrastający gmach pałacu kultury i Stadion Dziesięciolecia. Na ilustracjach Marianny Oklejak (znanej m.in. z ilustracji do serii „Basia” i wznowionych dzieł Janusza Korczaka) spod nieporadnej dziecięcej kreski, przypominającej serię „Mamoko”, wyłania się miasto, którego historię oddają nie tylko kształty, lecz także barwy. Przedwojenna wielobarwność ustępuje czerwieni-żółci i mrokowi okupacji, a potem powojennej monotonii i zimowej aurze stanu wojennego. Ostatnia, tętniąca życiem i tryskająca kolorami strona, to Warszawa, którą oglądamy współczesne. Ze Stadionem Narodowym, metrem, galeriami handlowymi i gmachami w budowie.

 

Czy zatem „Jestem miasto” to kolejny dowód na to, że formuła książki-mapy zawsze się sprawdza? Niekoniecznie. Gdy zamykamy „Warszawę”, towarzyszy nam poczucie niedosytu i rozczarowania, które wynika z niewykorzystanego potencjału, tkwiącego w pomyśle zilustrowania dziejów pewnego fragmentu miasta. Umieszczone na ilustracjach podpisy Aleksandry Szkody, które dopowiadają historię (czasem w sposób humorystyczny), mogłyby o wiele bardziej poszerzać odbiór np. poprzez konsekwentne podpisywanie ulic, co pozwoliłoby dziecku uchwycić ich przemiany i prowokowałoby do rozmowy z rodzicami. Wyjście poza dziecięcą kreskę i utarte sposoby ilustrowania nadałoby zaś książce indywidualny rys, którego niestety w „Warszawie” nieco brakuje.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także