Recenzja
Osiem białych nocy – recenzja
Do tej pory proza André Acimana kojarzyła mi się wyłącznie z czymś wyjątkowym. „Tamte dni, tamte noce”, czyli powieściowy debiut pisarza, okazały się być dla mnie historią na tyle ważną, że umieściłam ją na półce „Najważniejsze Książki Życia”; historią, która całkowicie mną zawładnęła, do tego stopnia, że nie lubię, nie umiem o niej rozmawiać (a co dopiero pisać). Ta powieść bolała, uderzała w najczulsze punkty. Jednocześnie bałam się i pragnęłam tego, by „Osiem białych nocy”, kolejna powieść Acimana, wywoływała we mnie te same skrajne stany emocjonalne, by działała na tej samej zasadzie. Literatura musi trochę czytelnika zniszczyć. To właśnie czynią „Tamte dni, tamte noce”, tego, ku mojemu głębokiemu rozczarowaniu, nie czyni „Osiem białych nocy”. Jakby całą pasję i namiętność Aciman wykorzystał na swoją pierwszą powieść, dla reszty nic nie pozostawiając.
Szklany klosz
„Osiem białych nocy” to historia ośmiu dni wyrwanych z życia dwójce głównych bohaterów, mężczyzny i kobiety, którzy spotykają się na wigilijnym przyjęciu. On, niepewny siebie, zagubiony we wszechświecie; ona, przeciwnie, zdecydowana i świadoma swojego uroku. Teraz powinnam napisać, że zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, a ich życie obraca się o sto osiemdziesiąt stopni. Ale nie, ani się nie zakochują, ani ich życie się nie zmienia. Po prostu stają się dla siebie nawzajem kolejną zagadką, którą muszą rozwiązać. Spędzają ze sobą mnóstwo czasu, próbują przeżyć przygodę, nie zakochują się, ale — marzą o zakochaniu się. W sobie.
I tak przez pięćset stron, a przy końcu każdej z nich, czytelnik powoli obumiera z irytacji i zażenowania. Aciman stworzył sobie kapryśnych bohaterów, którzy żyją oderwani od rzeczywistości, spędzają dni na przejażdżkach, nie wylewaniu za kołnierz, wycieczkach do kina. Żyją wyłącznie przyjemnościami, a nocami płaczą w poduszkę. Nakryci są szklanym kloszem, spod którego nie próbują się wydostać. Autor przy ich pomocy buduje kontrast, są dla siebie organizmami żyjącymi w symbiozie: ona jest wyraźna i buńczuczna wyłącznie na jego tle, mdłym i bezkształtnym. We dwoje mieli być pretensjonalni, kolorowi, niebanalni; charyzmatyczni i tacy, którzy mogą podbić świat. Tymczasem on jest nudny i histeryczny, ona śmieszna w pokazywaniu mu, gdzie jego miejsce. On wciąż w głowie projektuje, jak by być mogło, a jak nie jest. Jest stłamszony przez swoje nieatrakcyjne życie. Ona, uboga w charakter femme fatale, to najgorsze co Acimanowi udało się stworzyć. W tym miejscu mogłabym skończyć swój wywód, bo „Osiem białych nocy” to dwoje bardzo płaskich i słabych charakterów, których wiecznie nienasycone pragnienie wrażeń relacjonowane jest przy pomocy wyboistego strumienia świadomości, chwilami przypominającego zapiski z pamiętnika przestraszonej życiem nastolatki.
Poszukiwanie definicji miłości
André Aciman w „Ośmiu białych nocach” usilnie próbuje odnaleźć definicję miłości, stara się zostać jej teoretykiem. I to jest jedna ze złych rzeczy, która przytrafiła się tej powieści. W „Call me by your name” (jak większość, zdecydowanie wolę posługiwać się oryginalnym tytułem) Aciman pisze wyłącznie o emocjach, jednak nie próbuje ich steoretyzować; piękno jego powieściowego debiutu polega na wolności uczuć i na mniej lub bardziej oczywistych niedomówieniach. W przypadku „Ośmiu białych nocy”, pisarz uparcie próbuje zdefiniować miłość, tak jak jego postaci uparcie próbują rozgryźć, co jest, a czego między nimi nie ma, i skąd się to bierze. On nie pozwala sobie na szczęście, bo boi się jego utraty. W głowie ma tylko nie Clarę, ale ideę Clary. Ideę siebie i Clary. Jego uczucia są sztuczne, są próbą, kreacją. Ona — sama nie wie co ze sobą zrobić, stroi pozy, szokuje, ukrywa prawdziwą siebie.
Chaos
„Osiem białych nocy” to jeden wielki chaos, w którym nikt nie chce się odnaleźć. To mogłaby być dobra książka, bo podobnie jak historia Elio i Olivera, ma potencjał. Tam jednak było namiętnie, tu jest kiczowato. Autor filozofuje, stara się oddać eteryczność i nieskazitelność uczucia rodzącego się między dwojgiem ludzi, którego między dwójką głównych bohaterów brak. Aciman próbuje w „Ośmiu białych nocach” złożyć hołd Miłości, robi to jednak pokracznie, a wszystko inne przy okazji psują Oni, bo z Nimi, naprawdę nie da się wytrzymać, a czy może zdarzyć się dobra historia, której postaci nie da się polubić?
Zaskakuje mnie fakt, że tak niedojrzałą, bzdurną powieść napisał dojrzały mężczyzna. „Osiem białych nocy” to young adult, które chciało wyjść poza ramy young adult. Powieść słaba stylistycznie, nudna, okrutnie, okrutnie nudna, przegadana, niepotrzebna. To miała być wielka, dobra, monumentalna powieść o napięciu pomiędzy dwojgiem ludzi. Nie wyszło. Czyżby Aciman był pisarzem tylko jednej książki?