Recenzja
Piękno w pojedynczym guziczku
Wydawnictwo Dowody na Istnienie po raz kolejny serwuje czytelnikom polski reportaż w najlepszym wydaniu. Jeśli poziom zostanie utrzymany, to kolejne pozycje kupować będzie można w ciemno, z przekonaniem, że w ofercie Dowodów słabej książki po prostu nie ma.
Reportaże Ireny Morawskiej to przede wszystkim doskonały zmysł reporterski (słuch – jak pisze w przedmowie Małgorzata Szejnert), dla którego żadna historia nie jest zbyt banalna, w każdej za to kryje się prawda o człowieku i jego czasach. „Było piekło, teraz będzie niebo” to panorama zmagań z przemianą ustrojową, nie zawsze witaną z entuzjazmem, często za to trudną, druzgocącą, wymagającą całkowitego przewartościowania swojego życia i zmiany sposobu myślenia. Morawska daleka jest jednak od wystawiania pochopnych ocen, a zmianę ustrojową pokazuje nie tylko – wywrotowo – jako wartość negatywną. To, co dla jednych było odzyskaniem wytęsknionej, upragnionej wolności, dla innych było zmianą wywracającą ich świat do góry nogami, zmianą, która ciężką, ale stabilną sytuację przeobraziła w wielką niewiadomą: obcy, kapitalistyczny świat, którego trzeba uczyć się zupełnie od nowa.
Każdy z zawartych w tomie reportaży jest inny, każdy zawiera osobną historię, wycinek czyjegoś życia. Od reporterskiego śledztwa w „Jak Emilię z Kalabrii od złej pani wykradłam” poprzez wnikliwe i celne obserwacje w „Opatrzności przy produkcji prochu” po poruszający obraz mordercy własnego syna w tytułowym „Było piekło, teraz będzie niebo” Morawska konsekwentnie realizuje plan pokazania „pokiereszowanego losu człowieka”. Wszystko zaś podane zostaje w specyficznym, rozpoznawalnym stylu. Morawska oddaje głos swoim bohaterom, przejmuje od nich język, całe zwroty, potoczne, nieliterackie, ale za to oddające charakter postaci lepiej, niż jakikolwiek opis.
Morawska nie epatuje brutalnością, nie widzi wszystkiego w czarnych barwach, a tragiczne nawet historie opisuje bez czołobitnej powagi. I być może w tym leży siła jej reportaży. W zamieszczonym na końcu tomu wywiadzie o swoich historiach mówi, że są jak wielokolorowe guziki, które zlewają się w jedną, burą masę: „dopiero kiedy wyciągnęło się pojedynczy i dokładnie obejrzało, można było docenić, ile piękna jest w każdym takim guziczku.”