Recenzja
Podróż do kresu kobiecości
Dziewiętnastowieczna Anglia i Skandynawia. W przestrzeni publicznej dominują bogaci mieszczanie, ze swoją bezwzględną ideologią ciężkiej, sumiennej pracy. Aby złapać oddech w nieustającej pogoni za zmieniającą się gospodarczą koniunkturą, tworzą poza marginesem swojego świata przestrzeń domową, której opiekunką ma być kobieta. Porządek ten sankcjonowany jest przez religię i jej ziemskiego zwierzchnika – królową Angielską Wiktorię. Holenderski reporter Wolf Kielich pokazuje jednak, że i w tej konserwatywnej epoce istniały nietuzinkowe kobiety, które pozostawiły swój ślad w historii nauki.
Książka „Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy” prezentuje historie piętnastu kobiet, które w czasach, gdy odmawiano zamożnym damom prawa do wykształcenia i decydowania o własnym losie, postanowiły wyrwać się z dusznej atmosfery Anglii wiktoriańskiej i przemierzać świat. Autor od początku zaznacza, że najczęściej dotyczyło to zamożnych wdów, oraz panien bogato uposażonych przez rodziców. W wielu wypadkach po odbyciu takiej wyprawy nie było już powrotu – jak w przypadku Hester Stanhope, czy Margaret Fountain, które zbulwersowały angielską socjetę, podróżując ze znacznie młodszymi kochankami, i już do końca życia musiały pozostać na rubieżach imperium.
Podróż jest dla bohaterek książki Kielicha, jedyną dostępną formą emancypacji. W dziewiętnastym wieku coraz więcej krain otwiera się przed imperialnymi mocarstwami, a na ich podbój wyruszają najczęściej niemogący znaleźć sobie miejsca w tradycyjnym zawodzie ekscentrycy. Za nimi podążają kobiety, które z wyboru (lub nie) pozostały starymi pannami i nie miały dostępu do jedynej cieszącej się wówczas społecznym szacunkiem roli społecznej stosownej dla ich płci, jaką stanowiła funkcja „anioła domowego ogniska”.
Ciekawe jest spojrzenie na epokę z perspektywy „herstory”. Jednak jeśli czytaliście „Pożegnanie z Afryką”, nie powinniście spodziewać się po historiach zamieszczonych w pracy Kielicha zbytniego odbiegania od schematu biograficznego, który nakreśliła Karen Blixen. Kobiety przedstawione przez holenderskiego autora uczestniczą, jak bohaterka powieści Blixen, w wielkim projekcie kolonialnym – zamieszkane przez nie krainy i miejscowi tubylcy są tylko tłem dla zdobywania przez nie niezależności mentalnej, zawodowej i finansowej. Poza Metropolią czują się bezpieczne, otoczone przez podobnych im odszczepieńców, którzy z naszej perspektywy są romantycznymi wagabundami, zaś z perspektywy ludów, do których docierali najczęściej, chciwymi i okrutnymi kolonizatorami. Niemniej jednak, jeżeli chcemy dowiedzieć się, której damie znany antropolog Alfred Radcliffe Brown podkradał notatki na temat kultury Aborygenów albo której podróżniczce udało się przemknąć do zamkniętego dla obcokrajowców Tybetu z początku XX wieku, tutaj takie informacje znajdziemy. To bowiem książka pełna ciekawostek podanych lekko i z humorem. Przyjemna, choć nie przełomowa.