Recenzja
W takt Beethovena
Są drobne, niepozorne, łatwe do przeoczenia, ciche, pełne ciepła, humoru, dystansu i czułości, zbudowane z nut oraz czasu, przemijania, miłości, przyjaźni, dzieciństwa, śmierci. Przy takim połączeniu niezauważenie tomu opowiadań Yasminy Rezy „Hammerklavier. Zmasakrowane arcydzieło” byłoby ogromną stratą.
Miniatury mają po kilkanaście zdań, czasem więcej – jedną lub dwie, czasem trzy strony. Są obrazkami z codzienności: wyjściem do filharmonii, odwiedzinami matki, zagubieniem pamiątki z dzieciństwa, lekturą książki, spotkaniem z dawno nie widzianą koleżanką, pomyłkowym rozpoznaniem w nieznajomej kogoś innego. Nic wyjątkowego, nic pozornie spektakularnego, nic o czym warto by pisać; fabuła nie będzie tu uwodzić czytelnika. Forma też nie – jest bardzo prosta, wręcz banalna – mikro opowiadania, scenki rodzajowe. To, co nadaje temu zbiorowi wartość, to ciepły dystans i empatia oraz ogromna czułość, którą przesycone są te autobiograficzne obrazki. To, co ważne, dzieje się na co dzień, nie towarzyszy temu żaden dźwięk trąb ani fanfary, ale zupełnie niesłyszalna na co dzień muzyka kosmosu.
Reza pisze o codzienności, w której mieści się to, co jest jednocześnie banalne i transcendentne, to są mikro wydarzenia, których suma układa się w obraz walki z tym, co nieuniknione – z ciągłą zmianą. Nieustannie, w każdej chwili, kogoś lub coś tracimy i jednocześnie wraca do nas jakieś wspomnienie lub sen, możemy coś przeżyć ponownie, choć w warstwie codzienności wszystko płynie swoim powolnym, nienaruszonym naszymi emocjami czy refleksjami, rytmem.
Te drobne doświadczenia układają się w mozaikę z rozstań z ludźmi, którzy są dla nas ważni, mozaikę, którą troskliwie układa się w obraz codziennego zwykłego życia, w którym ludzie odchodzą a wspomnienia wracają. Ciepła ironia, którą przesycone są wspomnienia odbiera im gorycz i nadaje nowe życie. Ojciec, którego już nie ma, jawi się na nowo jako ten, który w dobrej wierze wpędza autorkę a swoją córkę w zakłopotanie przedstawiając ją jako uznaną autorkę premierowi, którego sam nie zna, aby zaraz potem zawstydzić ją jeszcze bardziej i gwizdać wraz z politykiem ulubiony fragment Beethovena; po tym wydarzeniu, w formie wspomnienia, traktowany jest z lekkim wzruszeniem. Córka, z którą narysowała książeczkę w procesie oswajania emocji, nie rozumie poczucia straty z powodu zagubienia artefaktu świadczącego o etapie, który pokonywały razem – jest za mała, aby to miało dla niej znaczenie, co (kiedy już książeczka się odnajdzie) Reza konstatuje z rozczuleniem i pełnym zrozumieniem.
Te wszystkie codzienne zdarzenia w ujęciu Yasminy Rezy nabierają znaczenia ostatecznego, ale w komicznym wydaniu. Niepodważalna jest waga tematów, które podejmuje, natomiast sposób, w który to robi, jest swoistym sabotażem: niepoważnie o sprawach poważnych. Niepoważnie, bo wiemy, że to dramatyczne, chociaż zupełnie naturalne i powszechne i w tak serdecznym ujęciu wybrzmiewa w całej swojej prostocie.
Ojciec, który powraca w snach; matka, która na starość dziecinnieje; dziecko, które dorasta; wszystko się zmienia a życie zdaje się upływać na procesie godzenia się ze zmianami. Banalne, ale nie w wykonaniu Rezy. Jej opowiadania są w pewnym sensie terapeutyczne, przesycone nutami nie tylko z kompozycji Beethovena, bo muzyka towarzyszy jej całemu życiu, pokazują świat z nieco innej perspektywy – już nie dramatycznej, tylko prędzej tragikomicznej właśnie, albo i po prostu komicznej.
Yasmina Reza jest kamyczkiem rzuconym na szalę opowiadaniom przeciwstawionym wielotomowym powieściom i sagom. Celna, ale bez ogłuszającego huku wystrzału – nie wiadomo, jak blisko środka tarczy strzeliła dopóki nie otrzyma się całej serii krótkich opowiadań. Wówczas zbliża się do nas plansza z tarczą i widzimy, że oscylujemy wokół dziesiątki.