28 stycznia 2013

Rękopisy nie płoną

W liście z 31 stycznia 1933 roku Michaił Bułhakow napisał, czego jego zdaniem „człowiek potrzebuje do szczęścia”: zdrowia, własnego mieszkania, samochodu i pieniędzy. „Reszta się ułoży” – dodawał. Zapewne przez roztargnienie zapomniał wszakże wspomnieć o najważniejszym elemencie tej wyliczanki – dobrej żonie. Nie ma wszak lepszego lekarstwa na choroby zawodowe pisarza – niepewność, kłopoty finansowe, frustrację i chandry – niż sukces i odpowiednia partnerka.

 

 

Jest tylko jedna Małgorzata?

 

A ponieważ splendorów posmakował Bułhakow jedynie przez chwilę na początku swej literackiej kariery, by następnie na dobre wpaść w czeluść sowieckiej rzeczywistości, bez wielkiej przesady można stwierdzić, że właśnie jego muzom, zwłaszcza zaś ostatniej z nich, Jelenie Siergiejewnie Szyłowskiej, zawdzięczamy fakt, że „Mistrz i Małgorzata”, jego pisane przez dwanaście lat opus magnum, nie skończyło ostatecznie w piecu. „Rękopisy nie płoną” – mówi Woland w tym dziele. Zapomina tylko dodać, że często nie płoną jedynie dzięki kobietom.

 

Wydany właśnie przez Muzę „Dziennik Mistrza i Małgorzaty”, zbiór zapisków i listów pisarza, uzupełniony przez notatki jego trzeciej i ostatniej żony, jest tego doskonałym dowodem. Jelena Siergiejewna nie tylko bowiem od momentu śmierci męża w 1940 roku stała się strażniczką jego spuścizny, przez wiele lat z uporem zabiegając o jej wydanie, ale przede wszystkim, wierząc w geniusz męża, niezmordowanie stała u jego boku bez względu na pogarszającą się atmosferę wokół pisarza.

 

Jeśli wierzyć literackim legendom, była to miłość, która zwaliła oboje z nóg. Bułhakowowi nie przeszkadzał nawet fakt, że jego wybranka była Żydówką. A trzeba dodać, że autor „Psiego serca”, wierny syn Cerkwii i ortodoksyjnego prawosławia, był zasadniczo mało przychylny starozakonnym i – jak to odnotował w dziennikach – „dla uspokojenia” czytywał sobie artykuły z dziewiętnastowiecznej petersburskiej prasy, ukazujące „Żyda w pogardliwym żarcie”. Ale i bez tego faktu historia Michaiła i Jeleny nie była pozbawiona akcentów dramatycznych. Gdy poznali się w 1929 roku, pani Szyłowska nie tylko miała już męża, lecz co gorsza mąż ten był generałem Armii Czerwonej. Zanim więc trzy lata później Jelena oficjalnie została pasowana na Małgorzatę, zaniepokojony afektem żony żołnierz miał spotkać się z pisarzem w cztery oczy, a jednym z naczelnych argumentów wojskowego w tej dyskusji stał się podobno wyciągnięty z kabury nagan. Bułhakow przeżył tę konfrontację, dzięki czemu mógł napisać w jednym z listów: „Jelena Siergiejewna zamierza postawić mnie na nogi w ciągu półtora roku. Nie bardzo w to wierzę, ale dla towarzystwa jestem gotów patrzeć na przyszłość przez różowe okulary”.

 

Jelena nie była wszak pierwszą muzą Bułhakowa. Pisarz szukał swego ideału zawzięcie i nie bez pewnej bezwzględności względem wcześniejszych partnerek. Jelena Siergiejewna miała dwie poprzedniczki na stanowisku Małgorzaty: Tatianę Łappę oraz Lubow Biełozierską. Ta ostatnia sugerowała zresztą, że to właśnie jej ludzkość zawdzięcza pojawienie się u boku Mistrza ukochanej. W wydanych po drugiej wojnie światowej dziennikach utrzymywała, że poradziła mężowi, by jako przeciwwagę dla zasadniczo męskiego świata „Powieści o diable” (jak Bułhakow tytułował pierwotnie swe największe dzieło) wprowadził właśnie postać Małgorzaty. Trudno powiedzieć, ile w tej opowieści prawdy, a ile pragnienia przeciśnięcia się na karty historii literatury przez tę „sprytną babę”, jak nazywał ją sam Bułhakow, pewne natomiast, że druga żona roztaczała powaby, którym pisarz, przynajmniej do czasu, oprzeć się nie potrafił. „Potworne uczucie: jestem coraz bardziej zakochany w swojej żonie. […] Baba jak baba, a teraz zniżam się nawet do lekkiej zazdrości. Ma w sobie coś słodkiego i miłego. I jest pulchna” – pisał i dodawał: „to, że ta cholerna baba uwięziła mnie jak armatę w bagnie, jest poważnym problemem. Ale sam, bez niej, już sobie nie wyobrażam. Widocznie się przyzwyczaiłem”.

 

Przyzwyczajenie odgrywa poważną rolę, gdy w grę wchodzi trwałość małżeństwa, ale autor „Diaboliady” już wcześniej udowodnił, że z rutyną umie zerwać. Przekonała się o tym jego pierwsza wybranka, Tatiana. Los tej chowanej w dobrobycie córki carskiego naczelnika izby skarbowej może być żywą przestrogą dla ewentualnych kandydatek na żony artystów. Wydobyła męża z nałogu, gdy jako prowincjonalny felczer uzależnił się od morfiny, znosiła jego napady złości i przygnębienia, a kiedy w 1924 roku przed Bułhakowem pojawiły się widoki na przyszłość – powieść „Biała gwardia” została przyjęta do druku – a pisarz poznał zamężną wtedy Lubow Biełozierską, Tatiana została relegowana z życia pisarza. Skończyła naprawdę marnie: porzucona przez męża, pozbawiona kwalifikacji i stosunków, najpierw wpadła w czarną desperację, a później pracowała na budowie kolei, gdzie woziła taczki z kamieniami pod podkłady. Bułhakow przez jakiś czas starał się jej nawet pomagać, choć zdarzało mu się nie przesadzać z taktem – podsyłał jej na przykład pieniądze za pośrednictwem drugiej żony.

 

„Moskwa to wciąż jakaś dziwaczna kloaka”

 

Próżno jednak szukać w osobistych notatkach pisarza śladów jego burzliwego życia uczuciowego. „Dzienniki Mistrza i Małgorzaty” są bowiem przede wszystkim świadectwem czasów, w których przyszło tworzyć Bułhakowowi, i dokumentem jego zmiennych nastrojów, zmierzających często w stronę kompletnego upadku ducha. Zwłaszcza po roku 1926 jego listy zaczynają pobrzmiewać rozpaczą, wtedy bowiem represje wymierzone w pisarza przybierają na sile.

 

Rok ten jest pewną cezurą w jego życiu – do przeszłości należą już wojownicze projekty, którym dawał wyraz w dziennikach na samym początku swego pobytu w Moskwie, gdy planował podbój literackiego światka. Pięć lat wcześniej mógł jeszcze napisać: „Znajomości mam mnóstwo – i dziennikarskich, i teatralnych, i zwykłych praktycznych. […] Inaczej żyć się nie da, bo zginiesz, a ja nie mam zamiaru znaleźć się wśród przegranych”. Zapewne jednak w najczarniejszych snach nie podejrzewał, że bardzo niedaleka przyszłość brutalnie zweryfikuje te ambitne plany. W ogarniętym rewolucyjnym fermentem kraju Bułhakow ledwie wiązał koniec z końcem, biedował, ocierał się wręcz o głód i zmuszony był rozwiązywać problemy, które faktycznie mogły tłumaczyć jego pokusę nawiązania kontaktów z czarcimi siłami – choćby „jak z lekkiego palta żony zrobić futro”. „Moskwa to wciąż jakaś dziwaczna kloaka” – pisał, a gdy żołądek domagał się swoich praw, do głowy przychodziła mu także uniwersalna myśl wszystkich ludzi pióra, którym rzeczywistość podstawiła nogę: „W chwilach choroby i samotności oddaję się smutnym i zawistnym rozważaniom. Gorzko żałuję, że rzuciłem medycynę i skazałem się na niepewną egzystencję”.

 

Mimo to w pierwszej połowie lat 20. Bułhakow napędzany jest przede wszystkim wiarą we własne posłannictwo pisarskie. „To niemożliwe, by niespokojny głos przemawiający do mnie nie był proroczy. To niemożliwe. Nie mogę być nikim innym niż pisarzem” – notuje w 1923 roku. Nie od dziś zresztą wiadomo, że koniec świata i ferment związany z powstawaniem nowego to doskonała pożywka dla twórczości artystycznej. Eksperymenty gospodarcze bolszewików, przypominające po trosze współczesny chiński mariaż wolnego rynku z systemem jednopartyjnym, zaowocowały wprowadzeniem Nowej Ekonomicznej Polityki (NEP). Efekty były zdumiewające: „W Moskwie wydarzenie – wypróbowano 30-carskiej wódki różni się tym, że jest dziesięć procent słabsza, gorsza w smaku i cztery razy droższa”. Sowieckie porządki skłonnemu do groteski, przejaskrawień i fantastyki talentowi Bułhakowa podawały więc na tacy mnóstwo materiału pisarskiego. Zwłaszcza że przez jakiś czas awangardowe cechy sztuki traktowane były przez władze jako element rewolucyjny.

 

Literacki śmieciarz

 

Wydawało się, że Bułhakowowi naprawdę się powiedzie – jego sztuki były wystawiane, on sam ceniony, a na dodatek wraz z Lubow Siergiejewną zmienił jeden malutki pokoik na trzypokojowe mieszkanie przy Wielkiej Pirogowskiej 35a, które dzięki staraniom efektownej, skłonnej do zabaw żony i wynajętej pomocy domowej stało się czymś w rodzaju salonu literackiego. Czasy prosperity trwały jednak krótko – w rzeczonym 1926 roku śruba została dokręcona. Nie przypadkiem Bułhakow w jednej z notek dotyczących zmiany atmosfery wspomniał o dwóch tramwajach w Samarze, które kursują po następujących trasach: „Plac Rewolucji – Więzienie” i „Plac Radziecki – Więzienie”. Na eksperymenty artystyczne, zwłaszcza gdy miały wydźwięk satyryczny, jak to się działo w utworach Bułhakowa, zaczęto patrzeć podejrzliwie. Nic więc dziwnego, że pisarz nie miał, bardzo delikatnie rzecz ujmując, najlepszej prasy. Aleksandra Turbina, głównego bohatera dramatu wystawionego na deskach słynnego MCHAT-u, Moskiewskiego Teatru Artystycznego, określono mianem „sukinsyna”, a samego Bułhakowa nazwano „literackim śmieciarzem”, który żywi się odpadkami po tym, jak „wyrzygało je tuzin gości”. Trafiały się też określenia nieco łagodniejsze, za to pozostające w całkowitej zgodzie z duchem ówczesnej krytyki, wedle której przyszły autor „Mistrza i Małgorzaty” był po prostu „NOWOBURŻUAZYJNYM NASIENIEM, plującym zatrutą, ale bezsilną śliną na klasę robotniczą”.

 

W mieszkaniu Bułhakowa przeprowadzona została też rewizja, wskutek której stracił dzienniki oraz rękopis „Psiego serca”. Pisarz szukał ratunku w listach do wysoko postawionych osób. W 1929 roku skarżył się Gorkiemu (który skądinąd pomógł autorowi odzyskać zarekwirowane rzeczy): „Wszystko, co napisałem, zostało zakazane, jestem zrujnowany, zaszczuty, kompletnie samotny”. W późniejszym piśmie skierowanym do Rządu ZSRR dał zaś dowód na to, że pilnie śledzi pojawiające się w gazetach recenzje: „prasa radziecka w ciągu dziesięciu lat mojej pracy pisała o mnie 301 razy. Z tego pozytywne opinie były 3, wrogich i oskarżających – 298. Tych 298 opinii jest lustrzanym odbiciem mojego życia pisarskiego”.

 

Pisarza spotykają represje oraz zakaz druku, mimo że sam Stalin cenił jego talenty teatralne i miał podobno oglądać „Dni Turbinów” kilkanaście razy. Bułhakow musiał mieć świadomość słabości wodza do swojej osoby, bo w chwilach desperacji pozwalał sobie na kierowanie do generalissimusa listów, w których opisywał swoje położenie. „Cierpię na ciężką formę nerwicy z napadami lęku i depresją i jestem obecnie tym wykończony” – wyznawał wodzowi w 1931 roku i prosił o możliwość wyjazdu za granicę: „Po dziesięciu latach moje siły są na wyczerpaniu, zaszczuwany, nie mogąc dalej tak egzystować, widząc, że ani wydawać, ani wystawiać swoich sztuk w ZSRR mi nie wolno, doprowadzony do rozstroju nerwowego, zwracam się do Pana i proszę o Pańskie wstawiennictwo przed rządem ZSRR w sprawie WYDALENIA MNIE POZA GRANICE ZSRR”. Z Kraju Rad Bułhakow nie wyjechał, ale to właśnie dzięki zgodzie Stalina skazany na pisarskie milczenie Bułhakow otrzymał angaż w teatrze jako reżyser.

 

Przez ostatnich czternaście lat życia pisarz nie zobaczył w druku ani jednej linijki napisanego przez siebie tekstu. Od rewizji w 1926 roku zrezygnował też z pisania dzienników, cedując w późniejszym czasie ten obowiązek na niezawodną Jelenę, która na jego wyraźne życzenie prowadzi zapiski od września 1933 roku. Samej Jeleny w tych regularnie spisywanych notkach nieomal nie ma – pojawia się tu jako osoba towarzysząca, jej uwaga jest całkowicie zogniskowana na mężu. W przeciwieństwie do rwanego i nieco chaotycznego dziennika samego pisarza, zapiski pani Bułhakow są metodyczne i konkretne, i nie tyle traktują o nastrojach, co zdarzeniach. Bez przesadnej wylewności notuje ona codzienność pisarza skazanego na milczenie, wspomina huśtawkę nastrojów Bułhakowa, która sprawiła, że rękopis jednej z wersji „Mistrza i Małgorzaty” faktycznie wylądował w piecu, i determinację, z którą mimo to redagował kolejne wersje dzieła swojego życia.

 

Historia zapisana w „Dziennikach Mistrza i Małgorzaty” to pełna luk i wyrw opowieść tyleż o Bułhakowie, co Literaturze, o jej przekleństwach, jej bezsilności i klęskach w starciu z historią. Lecz także – przewrotnie – o jej ostatecznym zwycięstwie. Rękopisy płoną, żółkną na poddaszach i gniją w piwnicach – ale niekiedy jakimś cudem, dzięki czarcim siłom lub Małgorzatom, udaje im się przetrwać. I to jest najbardziej budujący wniosek, jaki da się wyciągnąć z lektury tego opasłego tomu.

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także