Recenzja
Przejrzeć Indie
Książka V.S. Naipaula jest taka jak kraj, o którym opowiada. Przepastna jak granice subkontynentu indyjskiego, ugina się od ciężaru stron i ludzkich historii. Jest długa i – momentami – nużąca jak podróż z Kalkuty do Bombaju. Przeludniona jak niemal każde indyjskie domostwo. Ale zarazem to najlepsza rzecz, jaką zdarzyło mi się na ten temat czytać.
Na Zachód od Indii funkcjonują zasadniczo dwa, skrajnie różne od siebie wyobrażenia tego niezwykle zróżnicowanego kraju. Pierwszy to kadry z filmów bollywoodzkich – piękni tancerze i tancerki w kolorowych, zwiewnych strojach, wirują w rytm orientalnych dźwięków, zawsze szczęśliwi i uśmiechnięci. Drugi pochodzi z indyjskich slumsów – ubóstwo, głód, brud i przeludnienie. Szczęśliwie V. S. Naipaul w swojej książce „Indie. Miliony zbuntowanych” sytuuje się poza i ponad takimi stereotypowymi wyobrażeniami. Jego Indie to kraj ludzi w ruchu, ludzi, których potencjał został dopiero co uwolniony. Obserwujemy ich u schyłku lat 80. XX wieku. Rewolucja, która przyniosła niepodległość tej byłej brytyjskiej kolonii, jest dopiero początkiem zmian, jakie następują w społeczeństwie indyjskim, daje impuls do walki o prawa rozmaitym grupom i kastom, dotąd cierpiącym z powodu wykluczenia.
V.S. Naipaul, laureat literackiej Nagrody Nobla z roku 2001, zasłynął osadzonymi w kolonialnych realiach powieściami oraz szeregiem książek z gatunku non-fiction. W jego twórczości reportażowej Indie zajmują szczególne miejsce, poświęcił im aż trzy książki, z których „Miliony zbuntowanych” to ostatnia. Podróże do Indii były dla Naipaula niejako poszukiwaniem utraconej ojczyzny. Pisarz jest potomkiem indyjskich emigrantów, urodził się i wychował w Trynidadzie. Mit Indii jako kraju-matki był jednak w jego rodzinie mocno kultywowany i – już w wieku dojrzałym – prozaik postanowił się z nim zmierzyć. „Musiałem pojechać do Indii, ponieważ nie było nikogo, kto by mi powiedział, jaki jest kraj, z którego przybyli moi dziadkowie”, wyznał w swojej mowie noblowskiej. Stąd książki z „indyjskiej trylogii” Naipaula są dla autora „tak osobiste, tak różne i tak głęboko przeżyte, jakby były powieściami”.
W wywiadzie dla Paris Review Naipaul mówił, że stara się, by jego proza była transparentna, by czytelnik nie musiał się o nią ciągle potykać. „Indie. Miliony zbuntowanych” doprowadzają to założenie do ostateczności. Książka w całości niemalże jest zapisem spotkań i rozmów z rodakami pisarza, ludźmi najróżniejszego pochodzenia i profesji. Te wywiady tak silnie wbudowane są w tkankę tekstu, że czasem można się pogubić w tym, czy to głos pisarza, czy jego interlokutora. Bywa to irytujące, ale z drugiej strony imponuje dokładność, z jaką Naipaul przytacza nieraz bardzo długie rozmowy, zwłaszcza że – jak sam przyznaje – w podróży nigdy nie towarzyszy mu dyktafon. Dzięki temu poznajemy wpływowych polityków i skromnych duchownych, ambitnych scenarzystów filmowych i wyzwolone indyjskie kobiety. Kluczem do zrozumienia Indii są ludzie, zdaje się mówić Naipaul, i pozwala nam ich podglądać przez zasłonę z cienkiego jedwabiu.