Recenzja
Dzieci to koszmarne zwierzątka domowe
Lucyna Beata Niedźwiedzińska, mała misia, przyprowadza do domu chłopczyka o imieniu Piskacz, który staje się jej najdroższym zwierzątkiem domowym. Razem się bawią, wspólnie śpią i jedzą, Piskacz jednak ma radykalny kłopot z załatwianiem się do kuwety, niszczy meble i nie potrafi zachowywać się przy gościach.
Tak oto Peter Brown odwraca relację człowiek – zwierzę, stawia w centrum Lusię w różowej spódnicę baletnicy. Pomysł opiera się więc nie tylko na odwróceniu ról, ale i zmianie w hierarchii. Mały chłopiec – Piskacz zostaje zepchnięty do roli niższej, spełnia funkcję domowej zabawki. To szalenie zabawna książka, zrozumiała nawet dla małych dzieci, jej dowcip opiera się bowiem na niezwykle prostym zabiegu, oczywistym nawet z perspektywy maluchów. Piskacz obciążony jest wadami większości zwierząt domowych: zdziera oparcie z kanapy, zachowuje się dziko w pomieszczeniach zamkniętych.
Chłopczyk w końcu jednak znika i Lusia musi wyruszyć na poszukiwania. Historia ta pozwala zatem oswoić doświadczenie zmiany i samotności, separacji, ale też daje szansę, by uczyć się panowania nad instynktem posiadacza, który wszystkie napotkane zwierzęta nakazuje zabrać do domu. Staje się też niezłą okazją do rozmowy o tym, co należy, a czego raczej nie wypada robić. Nie ma tu moralizowania, nadętych formułek o grzecznych dzieciach, bo wszystko mieści się w ramach żartu, w którym „dzieci to najgorsze zwierzątka domowe”.
To także świetna historia dla rodziców-intelektualistów: można ją czytać jako subwersywną opowieść o tym, jak władzę nad dyskursem przejmują udomowione zwierzęta, do tej pory pozbawione głosu.
Lekka, urocza lektura. Bardzo optymistyczna także dla sfrustrowanych rodziców, bo pokazuje, że pomimo wszelkich starań dziecka nie da się do końca udomowić.