Recenzja
Gorzki Sweetland
Po świetnym „Dostatku” i zdecydowanie słabszym „Pobojowisku” Michael Crummey powraca z kolejną powieścią i jak zwykle akcję umieszcza na Nowej Fundlandii. Na szczęście „Sweetland” jakością bliższy jest „Dostatkowi”.
Mieszkańcy wyspy Sweetland otrzymują od rządu propozycję wyprowadzki na stały ląd. W zamian mają otrzymać po 100 tysięcy dolarów i pomoc w przeprowadzce. Warunek jest jeden: zgodę wyrazić muszą wszyscy. Jeden z najstarszych mieszkańców wyspy, dzielący z nią nazwisko Moses Sweetland konsekwentnie i ku rosnącej irytacji sąsiadów odmawia wyjazdu. Nie tylko z miłości do ziemi, ale, być może przede wszystkim, z miłości do ludzi, którzy na niej żyli, a którzy coraz częściej są w niej chowani. Na każdym fragmencie wybrzeża, każdej skale i każdej ścianie domu przez lata stopniowo osiadały kolejne wspomnienia, kolejne warstwy przeszłości, przez które teraz przedrzeć się musi czytelnik, by odkryć kim naprawdę jest Sweetland i dlaczego uparcie broni swojego prawa do pozostania na wyspie.
„Sweetland” to przede wszystkim powieść o samotności, zarówno tej namacalnej, doprowadzającej do szaleństwa, jak i tej, której doświadcza się nawet będąc w otoczeniu innych ludzi. Sweetland nie nawiązuje szczególnego związku z wyspą czy naturą, przestrzeń jest tu niegościnna, nieczuła na ludzkie przywiązanie, obojętna wobec miłości, jaką można ją darzyć. Wyspa nie stanowi pocieszenia, nie przynosi upragnionego spokoju. To zmarli i wspomnienie życia, którego już nie ma, są ostatnimi towarzyszami Sweetlanda. Nawet ci, którzy wciąż żyją, stają się stopniowo jedynie echem przeszłości, proustowską magdalenką, która przywołuje wspomnienia i zmusza do rozliczenia się z własnymi decyzjami. Upór Sweetlanda ukazuje wraz z rozwojem powieści inne oblicze, odkrywając motywacje zupełnie inne, niż początkowo moglibyśmy się spodziewać.
Nowa powieść Crummeya, choć wciąż nie dorównuje „Dostatkowi”, jest pięknie skonstruowaną opowieścią o zawiłych losach jednostki, o przypadku i decyzjach, które zmieniają życie i determinują całą przyszłość. Do historii Sweetlanda, napisanej pięknym, spokojnym, wypełnionym tęsknotą językiem, powraca się jeszcze długo po zamknięciu książki.