Recenzja
Wróżenie z wnętrzności
Wit Szostak napisał współczesny mit o odchodzeniu i trudnych powrotach w arkadyjskiej scenerii opuszczonej stacji kolejowej.
Nie ma ostatnio roku bez nowej książki Wita Szostaka. „Wróżenie z wnętrzności” ukazało się w październiku 2015 r. i jest kolejnym dziełem w „pisarskim ciągu” autora, po nominowanych do Paszportów Polityki 2014 „Stu dniach bez słońca”, a wcześniej polifonicznej „Fudze” (2012), para-historycznym „Dumanowskim” (2011) i „Chochołach” (2010). Tym samym pisarz z Krakowa dołącza do grona najbardziej płodnych literacko pisarzy młodego pokolenia, ale jego najnowsza powieść nie budzi tyle kontrowersji co diarystyczne próby Jacka Dehnela i Szczepana Twardocha. Choć, według informacji podanej na ostatniej stronie, książka powstała w zaledwie dwa miesiące, nie można jej nazwać pisaną „na kolanie”, a warsztat pisarski Szostaka może imponować dojrzałością i indywidualnym stylem.
Akcja „Wróżenia z wnętrzności” rozgrywa się w scenerii, która jest spełnieniem marzeń zwolenników ruchu slow life. W sercu beskidzkiego lasu, wśród gór, a z dala od cywilizacji budynek nieczynnego dworca kolejowego zamieszkują Mateusz i Marta, a z nimi Błażej – „głupi brat” Mateusza. Na przysypanych ziemią torowiskach zamienionych na grządki Marta z oddaniem uprawia swoje pomidory i inne gatunki warzyw, Mateusz zaś często wychodzi w góry i odwiedza ukrywającego się w lasach Porucznika – byłego funkcjonariusza SB. Ich życie płynie na pozór spokojnym i harmonijnym nurtem, rządzone odwiecznym rytmem pór roku. Latem można opalać się nago na peronie, zima to czas pracy w domowym zaciszu. W tym świecie nie pada wiele słów. „Nie trzeba mówić, kiedy jest wszystko powiedziane, bo słowa są ważne i trzeba ich używać rozsądnie. Mateusz powiedział mi kiedyś, że słowa zużywają się i kiedy zbyt często mówimy, to może ich zabraknąć na rzeczy naprawdę ważne” – pisze Szostak. Sielankę przerywa tylko raz na jakiś czas wizyta hałaśliwych znajomych z dużego miasta.
Poświatów – bo taką nazwę nosi opuszczona stacja kolejowa – to przestrzeń niespełnionych nadziei. W tym miejscu miało powstać uzdrowisko, tłumnie odwiedzane przez kuracjuszy, a dworzec miał być ich łącznikiem z cywilizacją. Z niewiadomych przyczyn pomysł upadł i pociągi przestały tamtędy przejeżdżać. Ten swoisty koniec świata jest celem ucieczki dla Mateusza i Marty, bo od początku wiemy, że oni uciekają, że mieli jakieś życie „przed potopem”, jak zwykł o tym mówić Mateusz. Nieprzypadkowo wybrali dworzec, miejsce „wiecznego teraz”, przystanek na chwilę, nie posiadający przeszłości ani przyszłości. W tym kontekście nazwa ich schronienia wydaje się być symboliczna. Poświatów jako miejsce, do którego udają się ludzie „po-świecie”, po rozczarowaniu tym światem. W innym sensie, Poświatów może brać się od poświaty, blasku, jaki bije od boga i bogini, bo Mateusz i Marta są bogami, „bogami zapomnienia”, o czym przekonuje „głupszy brat” Mateusza, Błażej.
Nie poznalibyśmy historii Mateusza i Marty gdyby nie on. Błażej. Gdyby nie jego „szeptanie” na boku, w ukryciu przed wzrokiem innych ludzi. Błażej, z racji swojej przypadłości, jest niemym obserwatorem, a nie pełnoprawnym uczestnikiem poświatowskiej rzeczywistości. „Mnie nie ma, a raczej jestem, ale inaczej, niż ludzie są. Bo ja tylko zajmuje miejsce w przestrzeni i wszyscy mogą na mnie patrzyć, i ja mogę na nich patrzyć, ale to tylko miejsce w przestrzeni” – mówi Błażej. W świecie Szostaka, nie po raz pierwszy, obowiązuje zasada „mówię, więc jestem”. I tym razem pisarz zdradza swą fascynację językiem mówionym, tak na poziomie konstrukcji jak i stylu wypowiedzi, co daje mu miano „naczelnego bajarza polskiej literatury”. Ciekawszy od zdarzeń we „Wróżeniu z wnętrzności” jest sam sposób ich opisywania, a raczej opowiadania. Narracja prowadzona jest w sposób, który bardziej przypomina gorączkowe sprawozdanie z bieżących wydarzeń niż spokojny, wycyzelowany przez pisarza tekst. Pełna powtórzeń, nieustannie nawracających wątków, a przede wszystkim słów-kluczy, które wyznaczają granice językowego świata narratora.
Rzeczywistość Poświatowa zbudowana jest w sposób archaiczny, na kilku podstawowych przeciwieństwach, co zbliża ją do rzeczywistości mitycznej. Podstawową, już sygnalizowaną w tytule jest antyteza wnętrzność – zewnętrzność. U Szostaka rozumiane są wielorako, ale przede wszystkim jako swoiste sfery, w których może przebywać człowiek – w wymiarze niemalże fizycznym. Wnętrzności pojawiają się w powieści dosłownie, jako organy wewnętrzne ludzi i zwierząt, jak w obrazowej scenie sprawiania jagnięcia na wieczerzę czy jako leitmotiv pracy artystycznej Mateusza; występują w przenośni, jak często powracający motyw wypruwania sobie żył przez matkę obu braci, a nawet prześmiewczo – jako nie zamknięty przewód doktorski. Wnętrzności mają też znaczenie symboliczne, odnoszące się do umysłu, wnętrza człowieka. Zewnętrzność zaś to wszystko, co łączy człowieka ze światem, jego funkcjonowanie w relacjach z innymi ludźmi. W tym znaczeniu mówienie także jest formą zewnętrzności. Szostak używa tych kategorii do opisywania dylematów, jakie rodzą się u jego bohaterów, a także napięć powstających na styku tego, co wewnętrzne z tym, co zewnętrzne.
Także postaci występujące w powieści uporządkowane są według najprostszych kontrastów, a w ich historiach pobrzmiewają wątki mitologiczne i biblijne. Mamy więc mądrego i głupiego brata, Mateusza i Błażeja, bliźniaków, bardzo ze sobą związanych, przeżywający wszystko razem niczym mityczni Dioskurowie, synowie Zeusa. Jest w powieści Szostaka i kobiecość, jej ciemną wersję uosabia Marta, „bogini Poświatowa”, na przeciwnym biegunie znajduje się Sara, „jasna siostra Marty”. Pojawia się też motyw współczesnego Odysa, który po trudach tułaczki próbuje znaleźć drogę do swojej Itaki. Nawiązanie do homeryckiego eposu Szostak przemyca zresztą już na początku, mottem książki jest cytat z „Itaki” Kawafisa.
„Wróżenie z wnętrzności” jest powieścią, w której porządek mityczno-biblijny miesza się z rzeczywistością, a bohaterowie muszą dokonać wyboru pomiędzy wolnością a poddaniem się fatum. Wit Szostak stworzył niezwykłą opowieść, po swojemu mówioną, na szczęście nie przegadaną.