Felieton
Bestsellery – listopad 2014
Listopadowe książkowe podium świadczy o tym, że czytelnicy mają zaufanie do swoich ulubionych autorów, kupują nawet ich słabsze książki, bo akurat żadna z trzech nie należy do największych osiągnięć ich twórców.
„Władca liczb” to wręcz najsłabsza rzecz w dorobku Marka Krajewskiego. Akcja wraca do Wrocławia, ale bohaterem nie jest lubiany przez czytelników Eberhard Mock, lecz znów ten nieznośnie snobistyczny Edward Popielski, tu już mocno posunięty w latach. „Władcę liczb” czyta się źle, pomimo ciekawego pomysłu na zagadkę, fabuła nie trzyma w napięciu, scenografie są ledwie zarysowane, bohaterowie anemiczni. Nawet zaskakujące zakończenie pozostawia niedosyt, bo brak w tym autentycznego tragizmu.
W przypadku powieści Joanne K. Rowling, skrywającej się pod męskim pseudonimem Robert Galbraith, mamy również kontynuację perypetii bohatera już czytelnikom znanego, detektywa Cormorana Strike’a. Książka broni się jednak nie dzięki kryminalnej intrydze, lecz dzięki humorowi i niezłym dialogom. Sama akcja jest rozwlekła, zresztą podobnie było z poprzednią częścią cyklu, „Wołaniem kukułki”. Ciekawie jest obserwować jak pani Rowling skutecznie przemieniła się w pana Galbraitha, bo to zdecydowanie męska proza, dosadna, bliżej jej do Krajewskiego niż do subtelnej elegancji Agathy Christie. Nie zmienia to faktu, że sukcesu „Harry’ego Pottera” ta proza nie ma szans powtórzyć. W tamtym cyklu mieliśmy nie tylko fantastyczny świat wyobraźni, ale też sympatycznych bohaterów. Tu jest szara czy wręcz czarna rzeczywistość. Osobiście wolę czarną magię.
W przypadku Andrzeja Stasiuka mamy książkę, która ma szansę zgarnąć sporo literackich nagród. „Wschód” to na pewno jedna z najważniejszych książek w jego dorobku, niejako podsumowanie podróży… przez dotychczasowe życie. Nieco nostalgiczna, zaskakująco ciepła opowieść. Książka pisana z sercem i jednocześnie przemyślana. Na pewno jedna z najlepszych książek tego roku, ale jednocześnie czytelnik Stasiuka już to wszystko zna, to już było – i te miejsca, i te refleksje. Niemniej ta książka urzeka – przede wszystkim emocjonalnym, osobistym stosunkiem pisarza do samego siebie. Bo w dużym stopniu jest to książka o sobie samym, jakże inna niż pisane ponad 20 lat temu „Mury Hebronu” czy „Jak zostałem pisarzem” sprzed lat 15. Tamte książki też miały charakter po części autobiograficzny, ale dzisiejszy Stasiuk to już zupełnie inny człowiek. Ja wciąż jednak czekam na nową fikcję Stasiuka, na miarę „Białego kruka”, według mnie najlepszej z jego książek.