Felieton
Krok w krok za Witruwiuszem
Sławomir Gzell w skrzących się humorem esejach przywraca nam wiarę w architekturę pisaną znów dużą literą.
„Nie starajmy się być zbytnio odkrywczy: istotę architektury stanowi coś, czego nigdy chyba nie będziemy umieli nazwać. A skoro ciągle zmagamy się ze zrozumieniem jakiegoś pojęcia, z jego definicją, to znaczy, że ciągle jej nie ma. Ciągle bowiem nie jesteśmy zadowoleni ze słów, jakimi nazwać chcemy Nienazwane – jest więc ono może po prostu Nienazywalne” – pisze profesor Sławomir Gzell na początku opublikowanej niedawno książki „O Architekturze. Szkice pisane i rysowane” (Wyd. Blue Bird- //www.wydawnictwo-bluebird.pl/o-architekturze-szkice-pisane-i-rysowane/ ) .
Otwarcie takie jest ryzykowne, jak bowiem pisać o Architekturze (dużą literą) skoro na wstępie ustalono, że właściwie każdy jej twórca i użytkownik, praktyk i teoretyk, ma swoją jej definicję. I co gorsza z mnogości tych opisów ciągle nie może powstać jeden, który by wszystkich pogodził. Opisując ten fakt Gzell przytacza historie różnych definicji architektury opracowywanych na potrzeby polskich encyklopedii. Są to opowieści i śmieszne i straszne, obnażają jednak bogactwo i nieokreśloność tematu, jakiemu poświęcona jest ta książka.
Nie sięga w swym wywodzie Sławomir Gzell po jedną tylko definicję architektury, która, przynajmniej w założeniu, zawiera całą mądrość zbiorową ludu. Mowa rzecz jasna o Wikipedii. To co profesorowi architektury nie uchodzi, skromnemu jej pasjonatowi zostanie, miejmy nadzieję, wybaczone. Zacytujmy więc tę definicję tutaj. Otóż dla „wiki” architektura to „obiekt budowlany lub grupa obiektów usytuowana w danym miejscu i w określonym czasie (epoce) widziana z konkretnego punktu obserwacyjnego. Obiekt architektoniczny jest to zrealizowany obiekt budowlany czyli budynek, budowla lub obiekt małej architektury. Obiekt architektoniczny składa się ze stabilnej konstrukcji oraz elementów wykończenia i posadowiony jest w górnej warstwie skorupy ziemskiej zwanej gruntem. To właśnie konstrukcja oraz jej elementy wykończenia stanowią o tym co nazywamy architekturą”.
O tym jak smutny, przygnębiający i banalny byłby świat gdyby wikipedyści mieli rację jest właśnie ta książka. W kolejnych tekstach Gzell wyjaśnia nie tylko piękno nieokreśloności architektury ale też wskazuje na możliwości w tym fakcie drzemiące. Największy nacisk kładzie jednak na fakt, że architektura – jej tworzenie, trwanie i użytkowanie, jest procesem nie poddającym się pełnej kontroli. To dodatkowo komplikuje sprawę, zwykliśmy bowiem myśleć o budynkach w kategoriach inżynieryjnych, a te jak wiadomo lubią być szczegółowo rozpisane. Gzell nie poświęca im jednak zbyt wiele miejsca, woli zadumać się nad tymi wszystkimi momentami twórczego natchnienia kiedy na białym prostokącie papieru objawia się pierwszy szkic budynku i nikt tak naprawdę nie wie skąd się wzięła ta jego początkowa forma. Oczywiście z czasem będzie ona ewoluowała, architektura jest wszak także polem ciągłej negocjacji. Ten pierwszy szkic jednak jest częścią procesu, który z inżynierią i tabelkami nie ma nic wspólnego. Właśnie dlatego Gzell stanowczo domaga się tutaj by architekturę traktować jako sztukę piękną, w dodatku taką, która jego zdaniem ma się dziś bodaj najlepiej ze wszystkich. Niekiedy trudno się z tym podejściem zgodzić, łatwo jednak można Gzellowi ulec i dać się uwieść.
Sam tytuł tej książki nawiązuje do słynnych dziesięciu architektonicznych ksiąg Witruwiusza, o którym profesor pisze, że „miał skłonność do krótkiego ujmowania zaleceń dla architektów, z tym, że umiał zaleceniom tym dodać szersze, dziesięciotomowe tło”. To jednak witruwiańska triada: trwałość, celowość i piękno jest dla Gzella gwarantem jakości architektury. „Osamotniona utilitas może bowiem wystarczyć przy budowie więzień, samotnafirmitas – bunkrów, a pozostawiona sama sobie venustas – wszystko jedno czego byle było takie samo po obu stronach ulicy” – pisze. Skrzy się ta książka ironią, także skierowaną w stronę autora i innych przedstawicieli jego szlachetnej profesji. To co jednak w niej ujmuje najbardziej to optymizm z jakim Gzell nie tylko spogląda w przyszłość, ale ocenia też naszą rzeczywistość. A ta jak wiadomo skrzeczy. Warto czytać takie książki, by unieść się ponad ten jazgot i ujrzeć rzeczy naprawdę ważne.