6 listopada 2014

Kto nie pije, ten kapuje. Kto nie lubi, ten kołtun

Naprawdę bardzo bym chciała, żeby ta książka mi się spodobała. Ale tak się nie stało, pomimo że nie jest ani zła, ani zbędna. Co więc jest nie tak? Zacznijmy od początku.

Sienkiewicz_Zatancza

W 1993 roku w pracowni Grzegorza Kowalskiego miały miejsce słynne obrony dyplomów. Wtedy to m.in. Katarzyna Kozyra pokazała „Piramidę zwierząt”, Jacek Markiewicz „Adorację”, a Paweł Althamer po prostu wyszedł, zostawiając swoją rzeźbę i film o wyjściu w las, jednocześnie otwierając wydział rzeźby, a niejako i samą Akademię Sztuk Pięknych na nowe media i inne wyzwania wobec sztuki w przestrzeni społecznej. W tym okresie narodziła się polska sztuka krytyczna. W 2014 roku, czyli blisko 20 lat później i 25 lat po transformacji ustrojowej, sztuka krytyczna jest już w głównym nurcie. Powstały i okrzepły instytucje, które ją dostrzegły i doceniły (zwłaszcza MSN, niestety wciąż bez siedziby). Wychowankowie Kowalni mają wystawy w najlepszych międzynarodowych muzeach.

Dystans czasowy ułatwia Sienkiewiczowi stworzenie sprawnie napisanej opowieści. Czyta się ją świetnie. Zamiast suchych faktów dostajemy brawurową historię grupy młodych bezczelnych, których ciała – pozbawione pancerza – drżały, drażnione przez rzeczywistość potransformacyjnej Polski. Bohaterami książki są m.in. Katarzyna Kozyra i Katarzyna Górna, Paweł Althamer, Jacek Markiewicz, Zbigniew Libera, Artur Żmijewski, czyli autorzy najgłośniejszych prac minionego dwudziestopięciolecia.

Dużym plusem książki jest to, że udało się w niej autorowi pokazać, jak artyści stworzyli koncepcje swoich prac, jak sami stali się tym, kim są dziś, jak rodzili się wraz ze swymi dziełami, kim byli ich rodzice (w tych rolach Anda Rottenberg jako falliczna matka i Władysław Kowalski jako wykastrowany ojciec), artystyczne rodzeństwo i krewni, kto u kogo mieszkał i czym za to płacił. Nie brakuje wielu świetnych anegdot.

Zatrzymajmy się na chwilę przy Kozyrze i Markiewiczu. Ta klamra, jaką wyznaczają losy ich dyplomowych prac, niepokoi. „Piramida zwierząt”, która w 1993 r. wywołała pierwszy tak duży skandal medialny związany ze sztuką, dziś weszła do kanonu i stała się neutralna. Z kolei „Adoracja”, która podczas pierwszej wystawy w 1992 roku nie spotkała się z żadnymi cenzorskimi zapędami, została zniszczona w 2013 r. Muzeum (krytyczne) albo śmierć? Sienkiewicz stawia gorzką tezę, że polska sztuka krytyczna – nawet jeśli odniosła międzynarodowy sukces i była forpocztą ważnych społecznie tematów – przegrała w Polsce z konserwatywnym społeczeństwem, które sztukę rozumie jako ładny landszafcik do zawieszenia w salonie.

Książka „ma bardzo istotny narratorski gest” – jak wyraziła się podczas spotkania autorskiego Joanna Krakowska, a sam autor nie pozostawił co do tego złudzeń – narrator to nie kto inny jak Karol Sienkiewicz. A więc przede wszystkim obserwator uczestniczący i bardzo zaangażowany obrońca sztuki krytycznej, która była dla niego doświadczeniem formacyjnym. Antyklerykał, gej. Niezainteresowany peerelowsko-komabatancką narracją o historii sztuki i życiu publicznym.

I to właśnie najbardziej razi. Nie chodzi mi o wyrazistość spojrzenia (która może być przecież atutem), ale jego jednostronność. Książka Sienkiewicza nawet nie podejmuje prób uznania innych perspektyw, całkowicie zamyka się na dialog. Racje krytyków przytaczane są z protekcjonalnością, wiadomo, że Osęka stęka, a „Wyborcza” nie rozumie. Czytelnik wie, po czyjej stronie sytuuje się sympatia autora, i że my jesteśmy tu, gdzie wtedy artyści, a oni tam, gdzie polski katolicki kołtun.

„Zatańczą ci, co drżeli” jest monologiem, co dziwi tym bardziej, że przedmiotem książki jest sztuka krytyczna, której celem było właśnie zaburzenie dominującej narracji, rozhisteryzowanie społeczeństwa, postawienie go w stan kryzysu. Otwarcie. Tymczasem Sienkiewicz w miarę rozwoju historii wyciąga coraz więcej dział, jakie wobec sztuki krytycznej skierowało społeczeństwo (media, kościół, politycy) i obudowuje się w twierdzy artystów. Nie tłumaczy wagi omawianych dzieł (wiadomo), nie próbuje zrozumieć racji krytyków (bo to kołtun), nie pokazuje przestrzeni możliwego dialogu. Dochodzi do ściany. A precyzyjniej – murów muzeum krytycznego (vide tytuł ostatniego rozdziału książki).

Muzeum krytyczne było koncepcją, stworzoną przez Piotra Piotrowskiego po tym, jak zasiadł w fotelu dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie. W wyniku protestów pracowników i zastrzeżeń Rady Powierniczej został jednak odwołany ze stanowiska, a jego idea pozostała jedynie na kartach książki. Mam nadzieję, że sztuka krytyczna przekroczy granice muzeum – zarówno teoretycznego, jak i realnego.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także