24 czerwca 2013

Pięćdziesiąt odcieni socmodernizmu

Architektura socmodernistyczna jaka jest, każdy widzi… A jednak na początku XXI wieku pojawiły się w Polsce publikacje, których autorzy uważniej zaczęli przyglądać się osiedlom z wielkiej płyty, dworcom, budynkom rządowym i innym reliktom minionej epoki. Po latach, gdy patyna czasu pokryła bezpośrednie związki tych budowli z przemocą dawnej władzy i szarością minionego systemu, spod socmodernistycznych budowli zaczęły wyłaniać się głębsze warstwy tworów ówczesnej architektury.

Mieszkanie w blokowisku lub na Przyczółku Grochowskim przestało wiązać się z odgórnym przydziałem. Stało się wyborem, a młodzi badacze świadomie wyprawili się na tę ziemię niczyją. Po dizajnie i wzornictwie nadeszła pora, by zrehabilitować architekturę PRL-u. Ale to wszystko już wiemy. O wiele ciekawsze jest pytanie, w jaki sposób młodzi badacze się za to zabrali.

 

Źle urodzone

 

Tym pojęciem Filip Springer w swojej świetnej książce „Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u” określił całe zjawisko socmodernistycznej architektury i jej skomplikowanych losów. Na podstawie kilku przykładów (m.in. Dworca Centralnego, Pawilonu Chemii i Supersamu) pokazał jak doskonałe w warstwie projektowej pomysły – na skutek kolejnych redukcji, kompromisów, nacisków władzy i fatalnej jakości materiałów –przychodziły na świat wybrakowane i chore. Tak właśnie stało się z dworcem PKP w Katowicach. W latach 90. był on koszmarem niemal każdego turysty, aż wreszcie u progu XXI wieku przeznaczono go ostatecznie do rozbiórki. I wtedy niespodziewanie znalazła się grupa działaczy (aktywistów i architektów), którzy postanowili bronić stary dworzec i uniemożliwić jego rozbiórkę poprzez wpis do rejestru zabytków. Udowodnili, że dworzec stanowi niezwykły przykład polskiego brutalizmu, a pod sztafażem prowizorycznych nadbudów, szyldów, reklam, graffiti i brudu odnaleźć można kunszt architektonicznej formy. Dworzec ostatecznie zburzono, ale dzięki temu doświadczeniu łatwiej zaczęto zauważać kolejne zagrożone wyginięciem obiekty.

 

Springer dostrzegł w tym wydarzeniu szersze zjawisko i postanowił zrehabilitować architekturę socmodernizmu poprzez pokazanie jej najbardziej niezwykłych, śmiałych, a nawet pięknych przykładów. I tak oto stworzył opowieść przeciw burzeniu.

 

Wittgenstein na Dworcu Centralnym

 

O ile „Źle urodzone” opisały/wykreowały pewne zjawisko, o tyle Centrum Architektury spróbowało nadać mu język. Obserwując dworce usytuowane wzdłuż warszawskiej Linii Średnicowej, wielu przychodzą na myśl określenia takie jak: grzybki, origami, faworki i wachlarze. Zżyma się na to Grzegorz Piątek, który w „ARPS: Architektura Arseniusza Romanowicza i Piotra Szymaniaka”, książce o projektantach linii średnicowej, argumentuje, że w ten sposób łatwo zignorować np. nowatorską technologicznie, funkcjonalnie i materiałowo żelbetową konstrukcję łupinową w kształcie paraboloidy hiperbolicznej, jaką stanowi zejście na perony PKP Ochota. Dlatego proponuje czytelnikowi książkę w gruncie rzeczy architektoniczną, pełną rzutów, przekrojów i perspektyw. Rzecz dla fachowców, gdyby nie głęboko humanistyczne przekonanie za nią stojące, że zdolności poznawcze zależą w dużym stopniu od zasobu słownika, którym się posługujemy. I że nigdy nie zrozumiemy ani nie docenimy danego zjawiska bez gruntownego poznania jego słownika, historii i twórców. Dlatego warto zacząć od sumiennej lektury.

 

Poznacie ich po owocach

 

Łatwo oceniać ideę socmodernizmu po owocach, zwłaszcza tych mocno nadpsutych przez czas. Dlatego Centrum Architektury postanowiło zwrócić się do źródeł. W ramach serii Fundamenty, zawierającej kluczowe teksty dla teorii architektury, wydało książkę „W stronę architektury” papieża czy raczej pierwszego proroka modernizmu, Le Courbusiera.

 

Dla całej generacji architektów i urbanistów było to niemal słowo objawione. Zapowiedź radykalnej zmiany myślenia o mieszkaniu, architekturze, życiu, która ze względu na prostotę założeń, a przede wszystkim ogromną pewność i charyzmę autora, robi wrażenie również dziś. Jeśli jednak przyjąć za Charlesem Jencksem, że epoka modernizmu w architekturze zakończyła się w roku 1972, gdy rozebrano zespół mieszkaniowy w Saint Louis, osiedle zbudowane według wszelkich corbusierowskich założeń, które stało się wylęgarnią biedy i przestępczości, albo obejrzeć inspiracje Le Corbusierem w Polsce, jak Osiedle za Żelazną Bramą w Warszawie, łatwo podać w wątpliwość prawdziwość słów dawnego proroka. Dlatego i to wydawnictwo, poza walorem poznawczym, nie jest w stanie odczarować obrazu peerelowskiej wersji modernizmu, a jedynie ją nieco zróżnicować, może uszlachetnić.

 

Kontury socmodernizmu

 

Podobną publikacją jest „SAS. Ilustrowany atlas architektury Saskiej Kępy” Magdaleny Piwowar, Jarka Trybusia i Grzegorza Piątka. Książka ta zachęca czytelnika do zachwytu nad architekturą modernistyczną i jej najbardziej znamienitymi przykładami. Skrywa jednak przed nim pewien mały, wstydliwy sekret. Oto do rąk dostajemy rysunki kilkudziesięciu przedwojennych i powojennych budynków, znajdujących się na Saskiej Kępie. Nie są tą jednak rysunki realistyczne, ale szkice brył. Dlaczego? W opisie książeczki czytamy: „Obiekty są̨ pokazane jako monochromatyczne bryły, które z przestrzeni miejskiej wróciły na deskę architekta, a raczej na ekran komputera, którym dziś posługiwaliby się ich twórcy”. Jednak gdy zerkniemy na realne budynki, nadgryzione zębem czasu czy naznaczone ludzką egzystencją (kolorowe firanki, pranie na balkonie), zorientujemy się, że tylko w nieznacznym stopniu przypominają doskonałe prototypy z ilustracji Magdaleny Piwowar – jakby były odległymi kuzynami ukazanych projektów. Albo jakby modernizm się bardzo brzydko zestarzał.

 

Ojcowie założyciele i matki założycielki

 

Innym sposobem przywracania pamięci architekturze PRL-u jest jej „personifikacja”, gdy na szare i obojętne budynki pada światło ich autora. Helena Skibniewska, Arseniusz Romanowicz, Witold Lipiński, Bohdan Pniewski, Marek Leykam, Oskar Hansen byli twarzami minionej epoki. Często to ich sylwetki stają się więc soczewkami, umożliwiającymi wgląd w głębokie czasy PRL-u. To właśnie im dedykowane są kolejne książki – wspominany już „ARPS” i „Źle urodzone”, ale też kolejna książka Springera „Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach” czy „Stacja Muranów” Beaty Chomątowskiej, w której postaci Lacherta i Szanajcy – głównych architektów dzielnicy – urastają do rangi głównych bohaterów, i którym autorka zamierza poświęcić oddzielną publikację. Jarek Trybuś w swoim „Przewodniku po warszawskich blokowiskach” opowiada np. historię Heleny Skibniewskiej, projektantki Sadów Żoliborskich, która by nie wycinać oryginalnych drzew rosnących na terenie osiedla, przeprojektowała wejścia do budynków.

 

Powrót do modernizmu?

 

Modernistyczna architektura to już przeszłość. Jej rozkwit nastąpił w czasie powojennej odbudowy. I wydawało się, że odeszła w zapomnienie wraz z nową kapitalistyczną władzą. Dziś jednak moda na modernizm stopniowo wraca. Pierwsze podejmowane próby zdradzają dużą ambicję badaczy. Architektura socmodernistyczna wyłania się jako odrębne zjawisko bez zbędnego estetyzowania i fetyszyzowania . Krok po kroku odsłaniane są kolejne warstwy, rozpoznawane źródła, cyzelowany język. Długoletni dyskurs wykluczenia trzeba najpierw opisać, zarchiwizować, poznać. Dopiero wtedy będzie możliwa uczciwa ocena okresu, który nie był jedynie czarną (a raczej szarą) plamą naszej kultury materialnej.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także