Felieton
Najlepsze książki 2013 roku. Literatura polska
Jaki był rok 2013 w polskiej literaturze? Patrząc na poniższą subiektywną listę najlepszych polskich książek, można powiedzieć, że na pewno różnorodny – w zestawieniu znalazły się bowiem powieści, felietony, eseje, dziennik, reportaże oraz tom poezji. Był to też rok zaskakująco obfity – spośród dziesięciorga wymienionych autorów aż sześcioro opublikowało po dwie książki. Mamy zatem zamiast dziesiątki szesnastkę utworów. A to i tak wciąż za mało, by pomieścić wszystkie warte uwagi książki wydane w mijającym roku.
Podobne zestawienia w samym założeniu są niekompletne – mają bowiem prowokować do tworzenia własnych rankingów i dyskutowania o literaturze. Literatura, o której się nie dyskutuje, jest martwa.
Inga Iwasiów
„Blogotony” (Wielka Litera)
„Umarł mi. Notatnik żałoby” (Czarne)
W roku 2013 Inga Iwasiów opublikowała dwie książki. Obie niejako są dla autorki „Bambino” odpoczynkiem od powieściowego rytmu pisania. Obie są przy tym osobiste. „Blogotony” to zbiór felietonowych zapisków, w których Iwasiów na bieżąco komentuje rzeczywistość społeczną (rzadziej – polityczną), wdaje się w polemiki (a że poglądy ma wyraziste, czyta się jej opinie z ciekawością) i obserwuje wydarzenia kulturalne. To niezwykle cenne, ponieważ w dobie uwiądu prasy kulturalnej, intelektualiści, jak się okazuje, oswajają rzeczywistość wirtualną. Tam bowiem szybki komentarz ma dziś prawdziwą rację bytu. Niektóre tematy wymagają jednak dystansu i namysłu. Jak choćby teksty, które złożyły się na „Umarł mi. Notatnik żałoby” – książkę, którą Iwasiów napisała po śmierci ojca. Ten niezwykle osobisty, intymny wręcz tren, czułe wspomnienie o „tatulku”, staje się w pewnym momencie tekstem niezwykle uniwersalnym, jest bowiem również swego rodzaju poradnikiem radzenia sobie ze śmiercią bliskiej osoby. A raczej „bezradnikiem”, bo przecież w obliczu śmierci – nawet jeśli jesteśmy na nią przygotowani psychicznie i kulturowo – zawsze będziemy nieporadni.
Ignacy Karpowicz
„ości” (Wydawnictwo Literackie)
Jeśli w ostatnich latach pojawiła się powieść w miarę wszechstronnie opisująca zagmatwaną polską rzeczywistość, to jest to właśnie najnowsza książka Ignacego Karpowicza. Autor szczęśliwie powściągnął nieco swój pęd ku fantasmagoryczności (co mogło trochę uwierać w „Balladynach i romansach”) i w „ościach” zdecydował się na realizm lekko tylko przełamany nutą fabularnego szaleństwa. Objawia się ono przede wszystkim w przyprawiającej o zawrót głowy liczbie bohaterów, a zwłaszcza w skomplikowaniu łączących ich relacji. Karpowicz zrywa z pokutującym modelem związku i rodziny, stawiając na luźne zasady poliamorii i transpłciowości. To, co do niedawna mogło przyprawiać bigotów o zawał serca, powoli staje się codziennością (choć na razie tylko w wyzwolonych środowiskach wielkomiejskiej inteligencji młodego pokolenia), a Karpowicz jest jednym z pierwszych kronikarzy tego trendu. Autor „ości” ukazuje także rozwarstwienie społeczne, polityczne, religijne i seksualne dzisiejszej Polski, ale nie jest wyłącznie podporządkowującym się koniunkturze socjologiem. Jego powieść się czyta. I to jak! – co chwila wybuchając śmiechem.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki
„Grecy umierają w domu” (Znak)
„Pornogarmażerka” (W.A.B.)
Hubert Klimko-Dobrzaniecki jest jednym z najbardziej niedocenionych polskich prozaików. Od lat wykonuje swoją czarną robotę, nie uzyskując w zamian żadnych orderów. Zyskał jednak w zamian oddane – i całkiem spore – grono czytelników, którzy w literaturze szukają przede wszystkim zajmującej opowieści, przekazanej w nieskomplikowany sposób. Tak właśnie zbudowana jest powieść „Grecy umierają w domu” – pełna ciepła i humoru historia kochającej się rodziny (cóż za staroświecki, zdawałoby się, temat!), która przybyła na Dolny Śląsk z Grecji. Po śmierci rodziców syn wraca do ich kraju rodzinnego, by tam odkryć, że w dziejach jego rodziny są także ciemne plamy. Potoczystość narracji, lekkość pisania i talent do stwarzania atrakcyjnych opowieści powracają także – w 17 odsłonach – w zbiorze opowiadań „Pornogarmażerka”, czyli obrazkach z życia imigrantów we współczesnej Austrii (jest to główny, ale nie jedyny temat tomu). Jest satyrycznie i nostalgicznie, osobiście i uniwersalnie, celność spostrzeżeń łączy się z prostotą języka, liryzm miesza się z groteską – oto Klimko-Dobrzaniecki w wysokiej formie.
Andrzej Muszyński
„Południe” (Czarne)
„Miedza” (Czarne)
Debiutant Andrzej Muszyński wydał najpierw reportażową książkę „Południe”, która choć znamionowała spory talent młodego autora, nie zaświadczyła w pełni o jego literackiej sile. Dopiera skromna objętościowo „Miedza”, cykl opowiadań składających się w fabularną całość, pokazuje, że mamy do czynienia z autorem wyjątkowym. I nie chodzi tu nawet o to, że w swojej książce Muszyński przywrócił polskiej literaturze tematykę wiejską (niemal zapomnianą od czasów „nurtu chłopskiego”). Najważniejszą zaletą „Miedzy” jest w głównej mierze językowa brawura autora. Muszyński ukazuje w swoich tekstach całe bogactwo żywiołu mowy – od gwarowych bajań przechodzi do lirycznych passusów o sile poematu, od wściekłych monologów wędruje ku nostalgicznej narracji, scenki rodzajowe łączy z kunsztownymi opisami. A wszystko podporządkowuje nadrzędnej idei ukazania wsi jako miejsca zatracającego swój pierwotny charakter. „Miedza” to kronika zapowiedzianej apokalipsy, ale napisana z taką językową siłą, która zdolna jest oprzeć się każdemu kataklizmowi.
Wiesław Myśliwski
„Ostatnie rozdanie” (Znak)
Można się zżymać, że Wiesław Myśliwski pisze rozwlekle, że jego wystudiowana narracja jest nieco staroświecka, wreszcie – że pomysł fabularny najnowszej powieści nie różni się znacząco od poprzedniej książki tego autora, czyli „Traktatu o łuskaniu fasoli”, oraz że na dobrą sprawę zajmuje się wciąż tym samym. Ale, po pierwsze – czy literatura od swego zarania zajmowała się kiedykolwiek czymś innym niż życie ludzkie? I po drugie – czy mamy w Polsce drugiego takiego mistrza prozy psychologicznej? Nikt nie może równać się z Myśliwskim. Bo i mało kto zasadza się na tak trudne tematy jak całościowe opisanie jednostkowej ludzkiej egzystencji. A Myśliwski potrafi to robić niemal od niechcenia i przy tym nader pomysłowo. W „Ostatnim rozdaniu” kanwą monologu bohatera opowiadającego o swoim losie jest kartkowany przezeń notes pełen nazwisk, adresów i numerów telefonów. Niby nic, ale jakiego potrzeba talentu, by z takiej banalnego w zasadzie pomysłu zrobić prawdziwe arcydzieło.
Jerzy Pilch
„Wiele demonów” (Wielka Litera)
„Drugi dziennik” (Wydawnictwo Literackie)
Powiedzieć, że jeśli Jerzy Pilch wraca w powieści do Wisły, to automatycznie powstaje książka bardzo dobra – to nic nie powiedzieć. „Wiele demonów”, opowieść kacersko-wiślana, jest – zwłaszcza na tle nadto schematycznego i nadto groteskowego „Marszu Polonia” – książką niemalże wybitną, a z pewnością jest powrotem autora do najwyższej formy. Niby nie otrzymujemy nic nowego – te same postaci, ta sama żonglerka frazą, ten sam humor – ale po Pilchu nie oczekujemy przecież nagłej zmiany kursu. Aczkolwiek w „Wielu demonach” jest też sporo zaskakujących nowinek – to wszak kryminał, i to kryminał ciemny, metafizyczno-eschatologiczny. Refrenicznie pojawiająca się fraza „Umrą, umrą, umrą” mogłaby także (w wersji pierwszoosobowej) być mottem kolejnej książki opublikowanej przez Pilcha w tym roku, czyli „Drugiego dziennika”. Druga część „Dziennika” jest znacznie intymniejsza od części pierwszej – Pilch dopuszcza czytelnika do swoich zmagań z chorobą, opowiada o starości i śmierci (obficie posiłkując się cytatami z klasyków), ale czyni to z ironicznym dystansem, który nadaje sprawom ostatecznym nieoczekiwanie lekkiego i finezyjnego tonu.
Małgorzata Rejmer
„Bukareszt. Kurz i krew” (Czarne)
Małgorzata Rejmer, debiutująca kilka lat temu błyskotliwą powieścią „Toksymia”, wraca do reportażu, od którego rozpoczynała przecież karierę dziennikarską. I wraca w wielkim stylu, opisując krwawą historię i niepewną współczesność Rumunii. Na przykładzie Bukaresztu, miasta, które przed wojną było jedną z najważniejszych – i pod względem architektonicznym, i kulturalnym – metropolii europejskich, a potem przez kolejne ekipy rządzące (z Ceaușescu na czele) zostało zamienione w biedne, brzydkie i nieprzyjazne monstrum, Rejmer ukazuje losy Rumunii. Autorka „Bukaresztu” z empatią przygląda się najtragiczniejszym momentom w historii Rumunii i spaceruje ulicami Bukaresztu, próbując zrozumieć, jak to możliwe, że po zrzuceniu komunistycznego jarzma i przyjęciu w poczet wielkiej europejskiej rodziny, Rumuni w zasadzie nie zmienili swojej mentalności Rumunów i wciąż pozostają (w większości) bezwolni i pesymistyczni. „Bukareszt. Kurz i krew” to świetnie skreślony portret zagadkowego miasta i tajemniczego państwa, odpychających i przyciągających jednocześnie.
Filip Springer
„Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach” (Karakter)
„Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni” (Czarne)
„Ta książka nie jest ważna” – tak Filip Springer rozpoczyna przedmowę do „Wanny z kolumnadą”. Jest w tym stwierdzeniu sporo racji, jeśli przyjmiemy przemyślny tok rozumowania autora – w Polsce przestrzenny ład estetyczny jest kategorią nieistniejącą zarówno w przepisach, jak i w szerszej świadomości decydentów i większości obywateli, którzy godzą się na bylejakość pejzażu, zaśmieconego reklamami, oszpeconego wykwitami budowlanej samowoli i zarażonego pastelozą. A jednocześnie – ta książka jest ważna. Nie tylko dlatego, że Springer w dowcipny nierzadko sposób (choć podczas lektury śmiejemy się, tłumiąc wściekłość) piętnuje indolencję urzędników, pazerność inwestorów i brak gustu przeciętnego Kowalskiego. Jest ważna przede wszystkim dlatego, że zaprasza do wspólnej dyskusji. I taka dyskusja, nierzadko bardzo zażarta, pojawiła się w mediach za sprawa książki Springera. Okazało się, że autor dotknął bardzo bolesnego tematu. Nieprzypadkowo pierwsze wydanie „Wanny z kolumnadą” rozeszło się błyskawicznie i wydawca musiał szybko organizować dodruk. Ta książka jest ważna. Podobnie jak „Zaczyn”, czyli opowieść o Zofii i Oskarze Hansenach, parze architektów, których śmiałe wizje wyprzedziły komunistyczny PRL o kilka dekad.
Ziemowit Szczerek
„Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian” (Korporacja Ha!art)
„Rzeczpospolita zwycięska. Alternatywna historia Polski” (Znak)
W niniejszym zestawieniu pojawiło się dwóch debiutantów – obaj (i Ziemowit Szczerek, i Andrzej Muszyński) są przy tym debiutantami „podwójnymi”, wydali bowiem po dwie książki. O ile Muszyński opublikował pozycje różne gatunkowo, o tyle Szczerek zachował pewną konsekwencję stylu. Na pierwszy rzut oka jego książki różnią się jednak dość znacząco – „Przyjdzie Mordor i nas zje” to reporterska powieść o podróżach po Ukrainie, „Rzeczpospolita zwycięska” to zaś historyczny esej przedstawiający alternatywne dzieje Polski po wygranej przez nią II wojnie światowej. W istocie jednak obie pozycje mają wiele wspólnego – są gatunkowymi hybrydami, w których literatura faktu ustępuje pod naporem fikcji. „Mordor” jest wszak bardziej zwariowaną powieścią niż reportażem, a „Rzeczpospolita zwycięska” to rzecz solidnie podbudowana faktami historycznymi, ale jednak mocno ciążąca w stronę political fiction. Książki Szczerka – przede wszystkim „Mordor” – określane są pierwszymi polskimi pozycjami z gatunku gonzo, czyli swobodnie łączącego fakty z fikcją quasi-reportażu przesyconego osobistymi impresjami. Gonzo jest luźne, kolokwialne, kontrkulturowe. „W gonzo jest gorzała, są szlugi, są panienki. Są wulgaryzmy” – pisze w „Mordorze” Szczerek. Udało mu się zastosować do tych zasad na tyle sprawnie, że został nominowany do Paszportów „Polityki”. Najprawdopodobniej za powiew świeżości i podważanie ustalonych reguł literackich.
Marcin Świetlicki
„Jeden” (EMG)
Wielu wyznawców Świetlickiego (tak jest – wyznawców, Marcin Świetlicki jak mało który poeta zasłużył wszak na miano autora kultowego) spisało swojego mistrza na straty. Mistrz bowiem – niczym bohater kryminałów autora „Trzeciej połowy” – „utył, spuchł i osiwiał”, czyli, mówiąc dosłownie, zaczął wydawać coraz mniej ciekawe książki poetyckie. I kiedy wydawało się, że Świetlicki nigdy już nie osiągnie w poezji poziomu „Zimnych krajów” czy „Schizmy”, krakowski autor wrócił do mistrzowskiej formy. Podobno to zasługa nowej miłości – poeta mówił o tym w wywiadach, a jego wiersze potwierdzają te słowa, dając świadectwo zaskakującej zmiany. „Nowa energia wstrząsa zabitymi” – pisał kiedyś Świetlicki. I sprawdziło się. Jest obecnie pełen energii („Piszę teraz jak chłopiec. Wylewa się ze mnie”), o czym świadczy objętość tomu – zamiast zwyczajowych 44 otrzymujemy 88 wierszy. Wiersze miłosne są niezwykle afirmatywne, wiersze „śmiertelne” – nad wyraz dojmujące. Wreszcie pojawiają się frazy, które wpadają do głowy i nie chcą z niej ulecieć. A gdy dodamy do tego, że Świetliki wydały nową, świetną, może nawet najlepszą w dorobku płytę, wypada uznać, że rok 2013 był rokiem Świetlickiego. Po prostu numer „Jeden”.
Kolejność alfabetyczna (według nazwisk autorów).