Felieton
Ostatni bastion
– To niesamowite, że tyle tych zdjęć powstaje, a my przez cały rok ich w ogóle nie widzimy – powiedział mi znajomy fotograf gdyśmy przy soku marchwiowym rozmawiali o wynikach tegorocznego konkursu World Press Photo.
Jurorzy tej edycji nie byli zbyt hojni wobec Polaków, uhonorowany został tylko jeden polski fotograf – Kacper Kowalski ze swoimi zachwycającymi fotografiami lotniczymi z cyklu „Efekty uboczne” (//xiegarnia.pl/artykuly/felieton/lekcja-pokory/ ). To jednak sprawa drugorzędna wobec roli, jaką ten konkurs odgrywa. Samo obejrzenie jego strony internetowej z listą laureatów jest jak wizyta w dobrej galerii współczesnej fotografii dokumentalnej. Albo otwarcie gazety dwie, trzy dekady temu. Bo przy okazji ogłoszenia wyników WPP uderza fakt, że zdjęć, które są tam nagradzane nie widzieliśmy wcześniej w prasie! A przecież sama jego nazwa dobitnie wskazuje, gdzie najpierw powinny się znaleźć.
Jest już więc tradycją, że co roku w połowie stycznia w gazetach i na internetowych portalach pojawiają się zdjęcia, które powinny się tam pojawiać niemal codziennie. Fotografia prasowa na tych kilka dni wraca do siebie. I w tym tkwi dziś największa siła tego konkursu. Przypomina nam on jak było, jak mogłoby być, a jak już nie jest. Wszyscy są dziś przecież fotografami, każdy ma komórkę i może nią „cyknąć foteczkię”. To właśnie takie zdjęcia coraz częściej towarzyszą tekstom w gazetach. Tymczasem World Press Photo pokazuje jaka moc kryje się w takiej fotografii – jest to moc opowiadania i interpretowania bez użycia słów. Informacyjność fotografii prasowej może być od biedy realizowana przez przypadkowych ludzi z telefonami komórkowymi. Zdecydowana większość z nich nie jest jednak w stanie opowiedzieć głębszej historii o tym co widzą. Na to trzeba wiedzy, talentu, czasu i doświadczenia. W dawnych czasach tak postawione przed fotografem zadanie sprawiało, że efektem jego pracy była autonomiczna, autorska opowieść. Można ją było czytać tak samo jak tekst napisany przez dziennikarza. Te czasy przechodzą jednak do historii.
Ale nie wszędzie. O możliwościach takiej fotografii pisze Gerald Marzorati we wstępie do genialnej książki „The New York Times Magazine Photographs”. To opasła biblia fotografii prasowej ułożona przez wieloletnią fotoedytorkę tego magazynu – Kathy Ryan. Marzorati zwraca uwagę, że dobre zdjęcie ma moc spowolnienia, a nawet zatrzymania czasu.
„Obcowanie z fotografiami takimi jak te zamieszczone w tej książce sprawia, że stajemy się bardziej świadomi różnicy pomiędzy patrzeniem na rzeczy, a ich prawdziwym dostrzeganiem” – pisze Marzorati. Trudno się z tym nie zgodzić. Kolejnych 450 stron dostarcza tylko kolejnych dowodów na prawdziwość tych słów. Magazyn New York Timesa ukazuje się co sobotę od kilku dziesięcioleci. Od połowy lat dziewięćdziesiątych ma bardziej poręczny niż cała gazeta format i jest drukowany w całości w kolorze. To właśnie mniej więcej wtedy rozpoczyna się oś czasu tej książki.
Zdjęcia zostały tu podzielone na kilka sekcji. Pierwsza z nich dotyczy portretów jakie zakontraktowani przez Times’a fotografowie musieli wykonać na przestrzeni lat gwiazdom kultury, polityki, ekonomii czy po prostu normalnym obywatelom. Są więc tu ikoniczne fotografie Baracka Obamy, Orsona Wellsa, Cormaca McCarthy’ego, hollywoodzkich aktorów takich jak Johny Depp, Leonardo DiCaprio czy weteranów wracających jako inwalidzi z wojen prowadzonych przez Amerykę. Wszystkie te zdjęcia pokazują siłę fotograficznego portretu, najczęściej towarzyszyły wywiadom z przedstawionymi na nich ludźmi, niekiedy dziennikarskim sylwetkom. Wszystkie bez wyjątku nie były jednak ilustracjami do nich ale stanowiły wartość dodaną.
Podobnie było w przypadku reportaży. Przegląd poświęconej im części książki jest jak poruszająca podróż przez zaplecze najnowszej historii świata. Dalej są sekcje poświęcone fotografii ilustracyjnej oraz modowej, dla obu wszak jest miejsce w magazynie gazety. Dla mnie jednak najciekawsza była ostatnia część tej książki poświęcona większym projektom fotograficznym zrealizowanym przez redakcję magazynu. Pokazuje bowiem, z jaką powagą podchodziła i podchodzi ta redakcja do roli fotografii prasowej.
W 1997 roku nowojorski Times Square przeżywa potężną inwestycyjną metamorfozę. Magazyn postanawia się do tego faktu odnieść i poświęcić mu jeden numer wypełniony w całości zdjęciami. W tym celu zaprasza do współpracy dwunastu (!) fotografów, którzy na swój autorski sposób mają opowiedzieć o tym miejscu. To w ten sposób powstaną ikoniczne cykle jak choćby ten Philipa Lorci di Corcii, w którym fotografował przechodniów na ulicy z wykorzystaniem stroboskowego światła (motyw powtarzany później przez dziesiątki fotografów). Abelardo Morell realizując swoje zdjęcia postanowił zamienić pokoje hotelowe, których okna wychodziły na Times Square we wnętrza camery obscury, Chuck Close zaś sfotografował gwiazdy Broadwayu takie jak Christopher Plummer czy Willem Deffoe. Wśród zaproszonych do współpracy fotografów była też Annie Leibovitz, która postanowiła zrobić zdjęcia „zwykłym” mieszkańcom Time Square w swoich domach. Efekt był oszałamiający i przełomowy także dla redakcji magazynu. Numer specjalny poświęcony przemianie Time Square z 18 maja 1997 roku jest dziś prawdziwym białym krukiem na aukcjach internetowych.
Gdy w marcu 2003 roku wybucha druga wojna w Zatoce Perskiej magazyn prosi brytyjskiego fotografa Simona Norfolka o przygotowanie cyklu zdjęć o obozach uchodźców. Norfolk ma sfotografować trzy z nich. Pierwszy znajduje się w Czadzie i istnieje od zaledwie kilkunastu dni. Drugi jest w Czeczeni i działa nieprzerwanie od dziewięciu lat. Trzeci istnieje ponad dwa razy dłużej i znajduje się na granicy afgańsko – pakistańskiej.
„Chcieliśmy przypomnieć czytelnikom ile czasu w takich miejscach mogą spędzić ludzie wypędzeni przez wojnę ze swoich domów” – wspomina Kathy Ryan, a sam Simon Norfolk dodaje – „Ja nie robię zdjęć, ja je po prostu zbieram. One wszystkie tam są”.
Takich historii w książce „The New York Times Photographs” są dziesiątki jeśli nie setki. Co jednak najwspanialsze, historia dopisuje do nich ciągle nowe. Magazyn pozostaje bowiem jednym z ostatnich miejsc, które publikują doskonałe zdjęcia zanim zostaną one nagrodzone w konkursie takim jak World Press Photo. Co sobotę jest żywym dowodem mocy jaka drzemie w fotografii prasowej. W pozostałej części świata ta moc coraz częściej pozostaje uśpiona.