22 października 2012

Intelektualiści wykolejeni

Niezbadane są ścieżki, którymi chadza umysł intelektualisty. Potencjał, jak wiadomo, nie zawsze przekłada się na życiowe sukcesy, a zdarza się, że nadmiar świadomości stoi człowiekowi na przeszkodzie. Literatura zaś zgłębia ten problem nie od dziś – oto dziesięciu bohaterów wykolejonych, których zbyt intensywny namysł sprowadził na egzystencjalne manowce.

Ilja Ilicz Obłomow (Gonczarow, Obłomow)

 

Żadna z postaci literackich nie zasłużyła sobie na zaszczyt otwierania listy spsiałych intelektualistów tak jak Obłomow. Rzadko bowiem zdarza się tak, że bohater powieści staje się ojcem-zalożycielem całej literackiej dynastii, której przedstawiciele noszą w sobie rysy charakterystyczne jak słynny podbródek Habsburgów.

 

Obłomow to dusza słowiańska w pełnym tego słowa znaczeniu, rozległa, przepastna i mroczna niczym step, abnegat rozmnażający wątpliwości niczym Zbawiciel produkty żywnościowe w Kaanie Galilejskiej, Hamlet z rosyjskiej prowincji, szczęśliwie pozbawiony oręża i chęci mordu. A także innych pragnień, choćby matrymonialnych. Wprawdzie jego przyjaciel, niejaki Sztolc, dokłada starań, by zeswatać Ilię Iljicza z wdzięczną istotą o imieniu Olga, ale robi to z takim zapałem, że ostatecznie sam staje z nią na ślubnym kobiercu, bohater Gonczarowa zaś musi zadowolić się… służącą.

 

„Obłomowszczyzna” stała się synonimem życiowego rozmemłania, lenistwa, a nawet egzystencjalnego tchórzostwa. Jest to jednak ocena z gruntu niesprawiedliwa – czy doktryna „biernego oporu” nie doprowadziła Gandhiego do Pokojowej Nagrody Nobla?

 

Rodion Romanowicz Raskolnikow (Dostojewski, Zbrodnia i kara)

 

Niedoszły prawnik, człowiek idei pielęgnowanej w zapyziałym, przypominającym trumnę studenckim pokoiku, a ponadto autor niespisanego traktatu „Jak filozofować siekierą”. Samotnik, ponurak i megaloman, któremu wydaje się – jak każdemu osobnikowi bez doświadczenia – że wymyśli świat na nowo, nade wszystko zaś bohater dowodzący, że ideologia i konsekwencja to niebezpieczna para, zwłaszcza w młodości i na głodno.

 

Niepozbawiony walorów fizycznych – był to bowiem „młodzian wyjątkowej urody, miał piękne ciemne oczy, wzrost powyżej średniego, sylwetkę wysmukłą i zgrabną” – o dwa trupy za późno zaczyna rozumieć, że odkupienie mężczyzny jest w kobiecie, o ile, rzecz jasna, ten ma tyle szczęścia, że drogę zastąpi mu jakaś Sonia Marmiełodow. Jednak jak to mawia klasyk, nieważne jak mężczyzna zaczyna, ale jak kończy – Raskolnikow zaś kończy na Syberii. Nie dziw, że przechodzi duchową przemianę.

 

Max Aue (Littell, Łaskawe)

 

Übermensch, który kończy w fabryce koronek, duchowy potomek Raskolnikowa, jak bohater Dostojewskiego schorowany na ideologię. Jak na doktora prawa przystało, nie wypuszcza z rąk walizy z księgami, z charakterystyczną dla człowieka nauki przesadą epatuje własną erudycją, przedkładając pisma Platona i Tertuliana nad płody Rosenberga czy Hansa Franka.

Ma szyk, szarm i nienaganny styl, dlatego koledzy z SS mierżą go niekiedy swymi niewyszukanymi manierami i brutalnością. Wojenne mozoły łączy doskonale z poszerzaniem intelektualnych horyzontów – podbijając słowiańskie plemiona, nie zapomina o badaniach terenowych, odwiedza więc dom Czechowa, zbiera informacje na temat języków kaukaskich.

Mimo wszystkich tych zalet finiszuje żałośnie jak cała III Rzesza – w majakach i szaleństwie, ścigany przez tytułowe łaskawe – furie, boginie zemsty.

 

 

Diuk Jan des Esseintes (Huysmans, Na wspak)

 

Bohater „Na wspak” – jak każdy prawdziwy dekadent – jest zbyt zblazowany i zmanierowany, by poważać działanie. Tak jak Aue należy do rodu estetów, ceni sobie piękno i wzniosłe stany ducha, w przeciwieństwie do bohatera Littella jednak najbardziej w świecie zależy mu na świętym spokoju.

 

Diuk Jan targa przez życie ciężar arystokratycznego pochodzenia, dlatego jego wysublimowane gusta i delikatne nerwy źle znoszą kontakt z brzydotą i banałem. Nuda pali go od wewnątrz, a nadmiar wolnego czasu na myślenie przymusza do szukania coraz to nowych podniet. Z tego między innymi powodu każe wysadzić skorupę żółwia drogimi kamieniami; cała operacja kończy się jednak fiaskiem, przynajmniej dla biednego zwierzątka. Bo sam diuk Jan jakoś tę stratę przeżywa – prawdopodobnie tylko dlatego, że w dziewiętnastym stuleciu nie groził mu jeszcze kontakt z aktywistami ruchu ochrony zwierząt. Ostatecznie zresztą wyzbywa się swych niezdrowych nawyków – za radą lekarza postanawia wrócić do życia i jego bardziej pospolitych przyjemnostek.

 

Santiago Zavala (Llosa, Rozmowy w katedrze)

 

Pierwszy w tym gronie przedstawiciel popularnego typu literackiego – świadomego eskapisty. Należy mu się miejsce szczególne, doprowadził bowiem sztukę uchylania się od życia do perfekcji – przez kilkaset stron arcydzieła peruwiańskiego Noblisty przesiaduje w spelunce, pijąc, gadając i rekonstruując przeszłość. A ma co wspominać i analizować; ten marnotrawny syn reżimowego dygnitarza, kolejny w tym gronie student prawa i były rewolucjonista z króciutkim, przerwanym wskutek ojcowskiej interwencji epizodem więziennym, zrywa z rodziną, próbując w ten sposób uciec przed poczuciem winy – wobec rodziców, wobec byłych towarzyszy, wobec siebie samego wreszcie. Radzi sobie dość skutecznie – przed polityką chroni się w rubryce kryminalnej limańskiej gazety, a przed świadomością duchowej klęski w alkoholu i dość przypadkowym małżeństwie.

 

Chip (Franzen, Korekty)

 

Jeden z rozlicznych literackich krewniaków Zavali – inteligent z talentem do wikłania się w rodzinne dramaty i skłonnością do rozwiązywania osobistych kłopotów za pomocą wewnętrznej emigracji. Ten były uniwersytecki wykładowca (w akademickiej karierze nie pomogła mu nadmierna wrażliwość na uroki studentek) i bezskutecznie uganiający się za wydawcą pisarz jest zbudowany ze swoich przegranych, sczezłych ambicji i słabości rozwiniętych do tego stopnia, że „nawet nie potrafi doprowadzić się do porządnego załamania nerwowego”.

 

Gustuje w Marksie i Baudrillardzie, ale jego lewicowe skłonności najoczywiściej objawiają się w stosunku do długów – aby przed nimi uciec, wyprawia się na Litwę, akurat wstrząsaną postkomunistycznymi drgawkami i wczesnokapitalistyczną febrą, gdzie bierze udział w tajemniczym, lecz z pewnością niezbyt czystym przedsięwzięciu finansowym. Czy może dziwić fakt, że cały projekt kończy się katastrofą, skoro „od wczesnej młodości jedyną formą działalności ekonomicznej, do jakiej przejawiał jakiekolwiek uzdolnienia, było robienie zakupów”?.

 

Cornelius Suttree (McCarthy, Suttree)

 

Jakie mogą być skutki rodzinnych kłopotów, dowodzi los Corneliusa Suttree. Wprawdzie o powodach rejterady bohatera McCarthy’ego wiemy niewiele, ale łatwo zgadnąć, że „poprzednie” życie nie dawało mu szczególnej satysfakcji, skoro przedkłada nad nie egzystencję „wśród wydzielających trujące wyziewy ścieków i płodozmianowych nieużytków, które uczciwi obywatele oglądają ze swoich przedziałów albo samochodów”.

 

Suttree to eskapista radykalny, przewodnik po wybrakowanym świecie, Ulisses podróżujący bez końca i bez celu na pograniczu społeczeństwa, wśród wyrzutków, pijaków, żebraków i innych ludzkich ogryzków. Wprawdzie przejawia charakterystyczną dla intelektualistów skłonność do samoudręki, nie znaczy to jednak, że jest zupełnie pozbawiony talentów umilania sobie życia za pomocą używek oraz związków z kobietami – najpierw nieletnią, a następnie panią lekkich obyczajów, która dodatkowo bierze na siebie ciężar dostarczania mu środków do życia. Biorąc pod uwagę monumentalne rozmiary dzieła McCarthy’ego, nie są to może osiągnięcia wybitne, ale zważywszy na okoliczności, należy potraktować je z szacunkiem.

 

Moses E. Herzog (Bellow, Herzog)

 

Jak większość intelektualistów o żydowskich korzeniach jest osobowością neurotyczną, zmagającą się z kryzysem tożsamości. Nic dziwnego, Herzog to bowiem bohater wysoce zaawansowany w sztuce przegrywania życia – pod pięćdziesiątkę, z dwoma nieudanymi małżeństwami na liczniku i dwojgiem dzieci na karku, a także nieskończoną listą pretensji i urazów do świata.

Na szczęście dla siebie jest przedstawicielem amerykańskiej klasy średniej złotych i może sobie pozwolić na życiowe przesilenia; jest wykładowcą akademickim, a także pisarzem, którego literacka aktywność sprowadza się w dużej mierze do układania długich listów, a właściwie zażartych i pełnych pretensji diatryb skierowanych a to do bliskich, a to do Nietzschego, a to do samego Boga.

 

Alexander Portnoy (Roth, Kompleks Portnoya)

Godny kontynuator uosabianych przez Herzoga tradycji żydowskich intelektualistów – neurotyczny monomaniak z obsesją autoanalizy. Portnoy to jednak narodzone w 1969 roku dziecko rewolucji seksualnej, z wypalonym na duszy piętnem rozpasanej cielesności. A także klasyczny przypadek intelektualisty wykolejonego, nieprzesadnie ceniącego działanie, dla którego optymalną formą opowiadania o swoim życiu jest pozycja horyzontalna na psychoanalitycznej kozetce. Właśnie w tej sprzyjającej namysłowi sytuacji ów znerwicowany Żyd wściekły na swoją żydowskość, antymieszczański rebeliant buntujący się przeciw społecznym, religijnym i erotycznym normom podaje nam na tacy swoją powikłaną psyche. „Raskolnikow onanizmu”, bez którego współczesna literatura byłaby zdecydowanie wybrakowana.

 

Victor Macini (Palahniuk, Udław się)

 

Jeden z nielicznych bohaterów literackich, który w kwestii uprawiania kompulsywnego seksu może dotrzymać kroku Portnoyowi, a nawet trochę go pod tym względem dystansuje. „Nie potrzebujemy kobiet. Na świecie jest tyle innych rzeczy, z którymi można uprawiać seks” — zauważa z podziwu godną przenikliwością. Również jeśli chodzi o pochodzenie, bohater Palahniuka ma sporą przewagę nad postacią stworzoną przez Rotha; istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że jest… półklonem stworzonym z materiału genetycznego pobranego ze specyficznej relikwii – napletka Jezusa. Tym trudniej wytłumaczyć, dlaczego „jest najdurniejszym zasrańcem, beksą, ciulem, jakiego nosiła ziemia”.

Odpowiedź wydaje się jednak oczywista – idealnie odzwierciedla kondycję intelektualisty.

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także