4 stycznia 2013

Literatura obca – ranking

Po najważniejszych polskich książkach 2012 roku czas na subiektywny przegląd nowości z literatury obcej, czyli dziesięć książek, których nie można przegapić.

I Julian Barnes „Poczucie kresu”

 

Julian Barnes nie rewolucjonizuje literatury, nie odnawia języka, nie opowiada się za prawami dyskryminowanych mniejszości, wydaje się więc autorem z lekka niedzisiejszym. Pisze za to bez wyjątku książki dobre lub bardzo dobre. Uhonorowane Bookerem „Poczucie kresu” należy do tej drugiej kategorii. W tej skromnej – acz znakomicie skonstruowanej – historii jest to, co w pisarstwie Anglika najlepszego: powściągliwość, umiar i namysł nad ludzką kondycją. Barnes popełnił rzecz o czasie i przemijaniu. Przy okazji zaś „Poczucie kresu” jest też opowieścią o pułapkach pamięci, o tym, jak konstruujemy własną przeszłość, tak by odpowiadała naszym oczekiwaniom. Dlatego też wśród obcojęzycznych powieści, które pojawiły się na polskim rynku w minionym roku, nie ma konkurencji – to jedna z tych książek, które trzeba poznać. I szkoda tylko, że angielski pisarz to biały, heteroseksualny mężczyzna – przy obecnej koniunkturze literackiej jego szanse na Nobla wydają się wskutek tej okoliczności minimalne.

 

 

II Oksana Zabużko „Muzeum porzuconych sekretów”

 

Po upadku komunizmu w Polsce nie ukazała się powieść, którą jednogłośnie moglibyśmy nazwać najważniejszym dziełem po 1989 roku. Ukraińcy nie mają takiego problemu, i to wcale nie dzięki Serhijowi Żadanowi czy Jurijowi Andruchowyczowi. To „Muzeum porzuconych sekretów” jest ich najważniejszą książką po rozpadzie ZSRR. Odnajdziemy tutaj epicki rozmach, zagadnienia o największym ciężarze gatunkowym, doskonały warsztat i wielkie tematy, jak miłość, zdrada, bezwzględność Historii. Ukraina jawi się nam jako kraj pokaleczony – podobnie jak Polska – przez obydwa totalitaryzmy, dziś postkolonialny; kraj, który nie potrafi sobie poradzić z własnymi dziejami i cierpi na zanik historycznej pamięci. Oksana Zabużko, znana do tej pory u nas dzięki świetnym „Badaniom terenowym nad seksem ukraińskim”, wyrasta zaś na poważną kandydatkę do Nagrody Nobla.

 

III Henry James „Opowiadania nowojorskie”

 

James od lat pozostaje u nas klasykiem zapoznanym. Jeśli się go kojarzy, to raczej z ekranizacji niż samych dzieł; stał się on zresztą jednym z ulubieńców hollywoodzkich reżyserów. Trudno powiedzieć, dlaczego jego twórczość w Polsce nie zyskała popularności, a wiele ważnych powieści przetłumaczono dopiero w ostatnich latach (m.in. „Skrzydła gołębicy” i „Złotą czarę”). Nie jest to proza tak trudna w odbiorze jak dzieła innych wybitnych modernistów – Hermanna Brocha, Roberta Musila czy Jamesa Joyce’a.

„Opowiadania nowojorskie” – świetny zbiór tekstów, które łączy ze sobą Wielkie Jabłko – pokazują nie tylko wnikliwego obserwatora rzeczywistości po obu stronach Atlantyku z końca XIX wieku i początku wieku XX, lecz także niezwykle przenikliwego znawcę kobiecej psychiki. Znajdziemy tutaj również zaczątki formalnych eksperymentów, które wywarły wielki wpływ na powieść XX-wieczną. Dług wobec angloamerykańskiego pisarza mieli bowiem tacy giganci, jak Virginia Woolf i wspomniany już Joyce.

 

IV James Joyce „Finnegans Wake”

 

Joyce należy do stałych rezydentów literackiego panteonu i pospolici czytelnicy, powodowani słuszną bojaźnią bożą, jedynie z rzadka mają odwagę, by zerknąć w kierunku jego dzieł. Prawdą jest, że im bliżej do nieśmiertelności było najsłynniejszemu obok Bono Irlandczykowi, w tym większym stopniu jego powieści nabierały cech cudownych – stawały się coraz bardziej hermetyczne, coraz mniej zrozumiale dla zwykłych śmiertelników i w coraz większym stopniu wymagały grona uczonych w piśmie komentatorów.

„Finnegans Wake” to kres literackich poszukiwań autora „Dublińczyków”, a jednocześnie najdalsze znane nam rubieże literatury – dalej jest prawdopodobnie tylko nicość. Z tego powodu rzadko kto tam zagląda, a i relacje o tym, co się tam dzieje, mają charakter nieco baśniowy. Zachodzi więc niejakie podejrzenie, że jedynym Polakiem, który doczytał „Finnegans Wake” do końca, jest tłumacz Krzysztof Bartnicki. Choć i to nie wydaje się zupełnie pewne…

 

V Jean Genet „Zakochany jeniec”

 

W literaturze francuskiej w XX wieku wydarzyły się trzy wielkie rzeczy: pierwszą z nich był Proust, drugą Céline, trzecią Genet. „Zakochany jeniec” tego ostatniego okazał się literackim testamentem, dziełem przy tym niezwykłym, łączącym precyzję reportażu i wizyjną ulotność z nadrealistycznymi wręcz obrazami. To mieszanina stylistyczna, w której przenikają się czasy i przestrzenie, zaś poetyka aforyzmu splata się z piękną, kwiecistą frazą.

Genet w czasie pisania walczył z rakiem krtani, ale wystarczyło mu sił, by przedstawić tę specyficzną relację z palestyńskiej rewolucji. Jak zawsze opowiedział się po „niewłaściwej” stronie. Jordania i Izrael – wspierane przez USA – walczyły z Al-Fatah i Hamasem, a francuski pisarz właśnie w „przemocy słabych” zobaczył bohaterstwo. Dzięki palestyńskim fedainom wrócił do pióra, dzięki nim odnalazł szczęście. My zaś mamy szczęście, że ta książka powstała.

 

VI Roberto Bolaño „2666”

Ostatnia książka chilijskiego mistrza zawiera właściwie pięć powieści, luźno ze sobą powiązanych. Wraca tu znany z „Dzikich detektywów” motyw poszukiwania tajemniczego arcypisarza, wraca wielka mistyfikacja, którą mogliśmy podziwiać w „Literaturze faszystowskiej w obu Amerykach”, wreszcie powraca misterna, wielowymiarowa narracja, w której sąsiadują ze sobą szkatułkowe opowiastki, proza bitnikowska duchem, Bildungsroman i powieść kampusowa. Innymi słowy: mamy do czynienia z najważniejszą latynoamerykańską książką minionej dekady.

Jeśli kiedykolwiek istniał pisarz, który zasłużyłby na miano spadkobiercy Borgesa, był nim z pewnością właśnie Bolaño. „2666” to – podobnie jak „Zakochany jeniec” Geneta – literacki testament. Wielki testament.

 

VII John Updike „Miesiąc niedziel”

 

„Miesiąc niedziel” to tylko jedna z sześćdziesięciu (!) książek, które napisał John Updike, twórca, który nad kaprysy natchnienia przedkładał dyscyplinę zgoła benedyktyńską. Coś z klasztornego ducha ma w sobie i ta powieść; jej bohaterem jest rozerotyzowany klecha, przebywający na przymusowym „leczeniu” od cielesnych pokus, który, przynajmniej we własnym mniemaniu, nie cierpi „na nic poważniejszego niż człowieczeństwo”. Wiele mamy tu zatem refleksji na temat małżeństwa, cudzołóstwa i związanych z tym perypetii, a to wszystko dla wyraźniejszego smaku podlane bywa teologiczną refleksją. Proza to gęsta i wymagająca trochę cierpliwości, a nade wszystko skupienia, słowa tłoczą się bowiem w „Miesiącu niedziel” jak pasażerowie w przepełnionym wagonie, ale ostatecznie wysiłek ten się opłaca – nie tylko zresztą tym, których interesuje badanie bagiennego pogranicza religii i seksu.

 

VIII Paul Auster „Sunset Park”

 

Paul Auster ma grono oddanych wielbicieli, ale do grona mistrzów słowa zaliczany raczej nie bywa. Obecność „Sunset Park” w tym zestawieniu to raczej wynik słabości „beletrystycznej” konkurencji niż mocy jego prozy. Ostatnia powieść autora „Opowieści nowojorskich” to tylko (lub aż) dobra robota; książka przyzwoicie skonstruowana, ze świetnie odmalowanymi portretami bohaterów i relacjami międzyludzkimi, a do tego – co w przypadku literatury ma przecież niejakie znaczenie – znakomicie się czytająca.

Rzecz dzieje się w Stanach Zjednoczonych Anno Domini 2008, „w czasach ekonomicznej zapaści i agresywnej, wszechobecnej biedy”, i można powiedzieć, że Auster, w przeciwieństwie choćby do DeLillo i jego „Cosmopolis”, poradził sobie co najmniej przyzwoicie z największą amerykańską traumą – wizją upadającego imperium, pisząc jedną ze swych lepszych powieści. W sumie bowiem „Sunset Park” to świetna lektura na czasy kryzysu, odbudowująca wiarę w moc przyjaźni i wybrzmiewająca nadzieją, że nie wszystko jeszcze stracone.

 

IX Philip Roth „Nemezis”

 

Philip Roth, może najbardziej uporczywie i niezasłużenie pomijany w werdyktach sztokholmskiej Akademii żyjący pisarz, zadeklarował w minionym roku, że bierze rozbrat z powieścią. Zanim jednak do tego doszło, zafundował nam „Nemezis”, dzieło w kontekście całości dorobku autora „Kompleksu Portnoya” zaskakujące. Nie tylko ze względu na bardzo umiarkowane dawkowanie scen o naturze erotycznej, lecz nade wszystko z powodu etycznego zacięcia. Roth napisał bowiem traktat w duchu Camusowskiej „Dżumy” – o przewrotności losu, odpowiedzialności wobec innych i winie, której nie sposób odkupić. Gwoli uczciwości należałoby pewnie dodać, że „Nemezis” nie jest najwybitniejszym dziełem Amerykanina. Ale Roth to Roth – pisarz-rzemieślnik w najlepszym tego słowa znaczeniu, który sztukę tworzenia powieści opanował do perfekcji i na którym, niezależnie od wahań formy, zawsze można polegać.

 

X Susan Sontag „Odrodzona. Dzienniki, tom 1. 1947-1963”

Wyjątek w naszym nastawionym na literaturę piękną – bo i do niej należałoby zaliczyć raczej „Zakochanego jeńca” Geneta – zestawieniu. Wyjątek, który zresztą potwierdza, że w literaturze faktu działo się więcej niż w beletrystyce*. Obok dzienników Sontag, wielkim wydarzeniem była biografia Salmana Rushdiego, ukazały się też świetne reportaże Jael Neeman, Martina Pollacka i Christophera Ransmayra, pierwszy tom biografii Iwaszkiewicza autorstwa Radosława Romaniuka, autobiograficzny „Ojciec” Miljenko Jergovicia czy znakomita książka Alana Ridinga o okupowanym Paryżu, „A zabawa trwała w najlepsze”. Jednak to zapiski Sontag – spośród tej masy pozycji niezwykle ciekawych – najbardziej zasługują na miano pozycji obowiązkowej.

Obcowanie z amerykańską intelektualistką – tego, że wpływ na kształt książki miał jej syn, David Rieff, nie da się tego zbyt wyraźnie odczuć – to przyjemność i wyzwanie zarazem. Wyzwanie, bo krótkie wpisy Sontag niejednokrotnie zmuszają do refleksji. Czasem poraża jej szczerość, często zadziwia erudycja. Rzecz mocna (umysł to przecież, jak ujęła to autorka „Przeciw interpretacji”, „kurwa”), wymagająca i inspirująca. Trudno od dzienników oczekiwać więcej.

 

Grzegorz Krzymianowski, Krzysztof Cieślik

 

* planowaliśmy zestawienie złożone z samych pozycji z zakresu literatury pięknej, ale nie był to naszym zdaniem tak obfity rok jak ubiegły; kolejność książek, poza naszym zdecydowanym numerem 1, czyli „Poczuciem kresu” – przypadkowa

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także