26 września 2012

Po co komu Nobel?

W naszych czasach tylko dwa wydarzenia są w stanie sprawić, że literatura zagości na pierwszych stronach dzienników lub w głównych wydaniach telewizyjnych wiadomości: śmierć jednego z uhonorowanych nagrodą Nobla pisarzy i doroczne ogłoszenie werdyktu szwedzkiej Akademii. Choć nagroda Nobla nie gwarantuje nieśmiertelności, to wydaje się jednym z pewniejszych znanych ludzkości sposobów osiągnięcia żywota wiecznego.

 

Magia Nobla jest nieodparta. Nie potrafią oprzeć się jej nie tylko media, ale i słynni intelektualiści. W całej historii nagrody jej przyjęcia odmówili tylko dwaj twórcy: Borys Pasternak oraz Jean-Paul Sartre. Ten pierwszy został do tego zmuszony przez władze ZSRR, które wydanego zagranicą w 1957 roku „Doktora Żywago” (w ojczyźnie Pasternaka powieść ukazała się po raz pierwszy w 1988 roku) uznały za utwór antyradziecki. Pisarz został wyrzucony ze Związku Pisarzy, uznany za zdrajcę oraz wroga narodu i zmuszony do publicznego pokajania. Sartre postąpił wprawdzie heroicznie, motywując swą decyzję koniecznością zachowania twórczej niezależności i deklarując, że „pisarz nie powinien dać się przekształcić w instytucję”, ale w historii literatury mało kto bardziej zabiegał o przekształcenie się w instytucję niż francuski filozof.

 

Krótka historia nagrody

 

Bo choć nagroda Nobla nie gwarantuje nieśmiertelności, to wydaje się jednym z pewniejszych znanych ludzkości sposobów osiągnięcia żywota wiecznego. W 111-letniej historii nagrody zdarzały się wprawdzie rozstrzygnięcia chybione (któż bowiem zna nazwiska Josefa Agona, Carla Spittelera czy Jacinto Benavente?), zasadniczo jednak werdykt szwedzkiej Akademii przyczynia się do ugruntowania pozycji wielkości literackich. Co nie znaczy, że wśród geniuszy pióra nie brakowało tych, którzy takiego zaszczytu z różnych powodów nie dostąpili. Lista pominiętych jest równie długa, co imponująca: Strindberg, Proust, Kafka, Joyce, Borges, Nabokov, Rilke, Henry James, Conrad czy Thomas Bernhard.

Spory wpływ na taki bieg rzeczy miały zapewne ideowe założenia nagrody. Alfred Nobel, człowiek nauki, przemysłowiec i miłośnik literatury, obwarował bowiem swój testament wskazówkami, które — przynajmniej teoretycznie i tylko do czasu — eliminowały pewnych twórców z kręgu kandydatów. Wynalazca dynamitu życzył sobie bowiem, by jego majątek został spożytkowany na uhonorowanie „najwybitniejszych dzieł o charakterze idealistycznym” i twórców, którzy przynieśli „ludzkości największy pożytek”.

Obowiązek odpowiedniej selekcji kandydatów Nobel nałożył na członków Akademii Szwedzkiej; wzorem dla powołanej do życia w 1786 r. przez króla Gustawa III instytucji była słynna Akademia Francuska. Choć jednak Nobel zmarł w 1896 r., to po raz pierwszy nagrodę jego imienia wręczono dopiero w XX wieku, w 1901 r., głównie dlatego, że szwedzcy akademicy nie czuli się początkowo na siłach, by wydawać sądy na temat literatury powszechnej.

 

Za kulisami

 

Wybór kandydata, zwłaszcza współcześnie, to proces skomplikowany, tajemniczy i wieloetapowy. Giełda autorów-pretendentów trwa niemal cały rok, kandydatury bowiem przyjmowane są już w końcu stycznia. Upoważnieni do ich wysuwania są nie tylko członkowie nobliwej instytucji, lecz także ich akademiccy koledzy z innych państw, przewodniczący związków pisarzy i PEN klubów, profesorowie i laureaci nagrody z lat wcześniejszych. Z tego powodu tłok wśród aspirantów jest znaczny — mówi się nawet o 200-300 nazwiskach. Selekcja jest jednak bezwzględna i już w marcu na placu boju pozostaje 10-20 twórców, a przed nastaniem lata lista ogranicza się do kilku kandydatów. Są to jednak dane wyłącznie szacunkowe, Akademia bowiem, w przeciwieństwie np. do jury naszej Nike, opiera się przed uczynieniem z literatury kolejnej konkurencji sportowej i na żadnym etapie nie ogłasza oficjalnej listy startujących w wyścigu pisarzy. Proces wyboru odbywa się w zaciszu gabinetów, w ścisłej tajemnicy (archiwa noblowskie udostępniane są dopiero po 50 latach, i to wyłącznie badaczom literatury), co oczywiście sprzyja medialnym spekulacjom.

 

Właśnie z powodu aury tajemniczości otaczającej werdykty Akademii Gabriel Garcia Marquez, skądinąd noblista, pisał: „przy ostatecznym werdykcie nie liczą się ani uprawnienia kandydata, ani nawet boska sprawiedliwość, tylko nieobliczalna wola Szwedzkiej Akademii”. Ostateczne głosowanie, w czasie którego akademicy wybierają podobno spośród dwóch kandydatów, jest niejawne i odbywa się w uroczo konserwatywny sposób: decydenci składają karteczki z nazwiskiem swego faworyta na srebrnej tacy niesionej przez sekretarza „konklawe”, a kiedy rozstrzygnięcie jest znane, sekretarz otwiera olbrzymie biało-złote wrota prowadzące do sali posiedzeń i ogłasza światu nazwisko tryumfatora. Uroczystości odbywają się rokrocznie 10 grudnia, w rocznicę śmierci fundatora, a nagrodę (oraz czek opiewający na 10 milionów koron szwedzkich, tj. ok. milion dolarów) wręcza gronu uhonorowanych (bo wszak nie samą literaturą żyje świat) para królewska.

 

Kontrowersje i chybione werdykty

 

Nagroda Nobla w ciągu swego burzliwego życia wyewoluowała od idealistycznego dziewczęcia do wyrachowanej, doświadczonej w bojach matrony, za którą ciągnie się sława i sznur zalotników oszołomionych jej dojrzałym powabem. Wyróżnienie z miejsca pasuje twórcę na celebrytę, bohatera mediów i… doskonale sprzedający się produkt. W świecie kultury podaż przekracza popyt, nic więc dziwnego, że trwa rozpaczliwa walka o uwagę i zawartość portfela potencjalnego odbiorcy. Z tego właśnie powodu każde wyróżnienie literackie, od naszej Nike począwszy, a na Noblu skończywszy, jest zaczynem potężnych kontrowersji wokół werdyktów stosownej kapituły.

Spory wokół Nobla nie są zresztą wynalazkiem współczesności. Już pierwsza decyzja akademików, by wyróżnić Rene Sully Proudhomme’a, wzbudziła duże emocje. Nic dziwnego, skoro kontrkandydatem francuskiego poety był Lew Tołstoj, twórca ówcześnie niezwykle wpływowy i, zwłaszcza pod koniec życia, zdecydowanie idealistyczny. Współcześnie polemiki to wręcz nieodłączny element noblowskiego przemysłu. Decyzje sztokholmskiego gremium atakowane są ze wszystkich stron — za nadmierne uleganie naciskom opinii publicznej i za decyzje kompletnie niezrozumiale dla tej ostatniej, za politycznie oraz ideologicznie przesłanki wyboru zwycięzców (jak inaczej wytłumaczyć fakt przyznania nagrody Winstonowi Churchillowi w 1953 roku?), za patriarchalizm (faktycznie, przez pierwsze 90 lat istnienia nagrody otrzymało ja jedynie 6 kobiet, choć liczba ta podwoiła się w przeciągu dwóch ostatnich dekad) i tradycjonalizm oraz za spolegliwość wobec literackich mód.

 

Zdarza się zresztą, że opór powstaje w łonie samego kolegium. Gdy w 2004 r. nagrodę przyznano Elfriede Jelinek, austriackiej skandalistce i bożyszczu feministek, nie tylko w jej rodzimej Austrii uznano ten akt za policzek. Jeden z akademików, prof. Knut Ahnlund, w geście protestu zrezygnował z pełnionej funkcji i na łamach prasy ogłosił, że jest to decyzja ostatecznie kompromitująca Nagrodę Nobla, zarzucił też swym kolegom, że nie przeczytali powieści laureatki, lecz ulegli sile reklamy. Na gruncie polskim w małostkowości celował między innymi Herbert, który nie potrafił wybaczyć zarówno Miłoszowi, jak i Szymborskiej, że odebrali mu szansę na Nobla, i ze względu na ich nie do końca jednoznaczne stosunki z władzą komunistyczną (niejednoznaczne zresztą stosunkowo krótko, trzeba dodać) uważał oboje rodaków za niegodnych tego splendoru. Podobnie zresztą reagował żyjący długi czas nadzieją na sukces Iwaszkiewicz, który miał nazwać przyznanie nagrody Sołżenicynowi polityczną hecą.

 

Decyzje szwedzkich akademików generowały też prawdziwe skandale. W 1965 r. szwedzka Akademia wyróżniła Michaiła Szołochowa, osławionego autorstwem „Cichego Donu”. Tyle tylko, że wkrótce potem wspomniany powyżej Sołżenicyn zarzucił radzieckiemu twórcy plagiat. Autor „Archipelagu Gułag” uważał, że rzekomy twórca „Cichego Donu” przywłaszczył sobie dzieło napisane przez Fiodora Kriukowa, zamordowanego przez bolszewików w 1920 roku. Inna, jeszcze bardziej radykalna teoria głosi, że noblista nigdy nie był pisarzem, a jego dzieła, jako ówcześni „ghostwriterzy”, tworzyli pisarze, którzy w Rosji sowieckiej popadli w niełaskę: Wiktor Siewski, Konstantin Kargin i Andriej Płatonow. Do dziś spór ten nie został ostatecznie rozstrzygnięty.

 

Czym jest dziś Nagroda Nobla?

 

Mimo wszelkich zastrzeżeń, które można by wysuwać wobec celności rozstrzygnięć Akademii, trzeba jednak pamiętać, jak wielkie znaczenie dla literatury ma to prestiżowe wyróżnienie. Nagrody to przecież obecnie bodaj jedyna szansa dla literatury z ambicjami, by zaistnieć w głównym nurcie kultury, swoiste wehikuły, dzięki którym pisarze pojawiają się w świadomości konsumentów bombardowanych coraz bardziej pozbawionymi umiaru sloganami reklamowymi. Nobel nie tylko wzbogaca mityczny „kanon”, ale przede wszystkim porządkuje hierarchie. W świecie, w którym coraz częściej o wartości danego dzieła decyduje jego sukces komercyjny, stanowi bowiem bastion literatury wysokiej. Choć literatura to nie sport i trudno tutaj o jasne kryteria przyznawania pierwszych lokat, to nie jest przecież tak, że nie sposób jej porządkować — niezależne od marketingowego szumu Philip Roth pozostanie wielkim współczesnym pisarzem (inna rzecz, że nie wiadomo, czy Nobla doczeka), a Harlan Coben będzie tylko autorem świetnie sprzedających się thrillerów. Dobrze więc, że Akademia Szwedzka raz do roku przypomina nam, że literatura to coś więcej niż listy bestsellerów. Tegorocznego laureata poznamy w jeden z październikowych czwartków (Akademia jeszcze nie ustaliła dokładnej daty przyznania nagrody).