18 lutego 2013

Poeta przerażony

Zbiór niedokończonych próz „Stanęła naga…” jest nie tylko dowodem na niespełnione marzenia Broniewskiego o dwóch wielkich projektach – powieści opartej na wątkach autobiograficznych oraz dramatu o życiu i działalności Ludwika Waryńskiego. To także szansa na nowe otwarcie w recepcji jego twórczości, mimo że na wielkiego powieściopisarza autor „Anki” zadatków nie miał.

 

Broniewski ze zbioru „Stanęła naga…” to portrecista nowoczesnego miasta, jakiego próżno szukać w literaturze polskiej. Zebranie utworów prozatorskich poety – wcześniej niewydawanych lub publikowanych w rozproszeniu – w jednym tomie pozwala nie tylko spojrzeć raz jeszcze i świeższym okiem na dorobek pisarza, lecz także przenieść polityczny wymiar tego pisarstwa na trochę inny poziom. Broniewski, którego poznajemy w tym zbiorze, to twórca, którego słownik polityczny i wrażliwość są z gruntu XIX-wieczne, nie jedynie za sprawą fascynacji ruchem robotniczym i romantycznej aury, jaką otacza Waryńskiego, lecz przede wszystkim dlatego, że źródłem tego zaangażowania jest literacki portret miasta-potwora, buchającego fabrycznymi piecami, gardzącego ludzką nędzą i zachłyśniętego przepychem nielicznych. Polityczność Broniewskiego bierze się z przerażenia miastem.

 

Pozornie to nowe otwarcie już nastąpiło za sprawą projektu „Broniewski” z 2005 roku, kiedy najgłośniejsi twórcy współcześni zaprezentowali prace inspirowane twórczością i postacią poety. W warszawskiej galerii Raster swoje prace pokazali między innymi Wilhelm Sasnal, Zbigniew Libera, Oskar Dawicki, Przemysław Kwiek. Piosenki do tekstów Broniewskiego nagrali Marcin Świetlicki, Muniek Staszczyk, Pidżama Porno, Budyń, Kalambury czy Siostry Wrońskie. W 2011 roku temat poeta znów na chwilę powrócił na łamy czasopism i portali kulturalnych za sprawą bardzo interesującej książki Mariusza Urbanka „Broniewski. Miłość, wódka, polityka”.

 

Miasto. Nowoczesność i melancholia

Jednak mniej oczywiste oblicze pisarza przynosi dopiero omawiany zbiór. Broniewski ujawnia się tu jako pisarz melancholii, nadciągającej katastrofy, miasta onirycznego żywiołu, w którym w dowolnym momencie można zagubić jedną tożsamość i odnaleźć zupełnie inną. Tekst „W tym tkwi jakiś tragizm” zaczyna się od słów „Zgubiliśmy samych siebie i nie możemy się odnaleźć”, z kolei w opowiadaniu „Noc. Zmęczona dziewczyna…” pisarz raz jest „chudą, pesymistyczną kokotą”, innym razem „chłopcem sprzedającym wymiętoszone narcyzy”, kiedy indziej znów szwargoczącym w cieniu alfonsem z otwartym nożem w kieszeni. Bohaterem tej prozy jest nadwrażliwe dziecię wieku porażone traumą wojenną, dojrzewające w cieniu legendy ruchów robotniczych, oszołomione biedą i opuszczeniem, przygniecione i przydeptane przez rozrastające się miasto i cywilizację, którym wygraża, obiecując bunt i miłość.

 

Temat miasta jest tak interesujący w przypadku Broniewskiego, bo poza obrazami utrzymanymi w tonacji „Baru pod Zdechłym Psem” pozwala też inaczej spojrzeć na społeczne zaangażowanie poety. Miasto to syf, alienujący nadmiar tandety, rozwłóczone płachty gazet, wóda, marmurowe pałace, panny fabryczne i ich absztyfikanci, ale i bieda, niemilknące nigdy fabryki, skuleni z zimna chłopcy, śpiący na ulicy, samotność, ciemność zaułków, w których czają się zapomniane przez Boga i klientów kurwy. Być może źródeł socjalizmu poety należy szukać nie tylko, jak chce Urbanek, w rozczarowaniu powojenną rzeczywistością, wzrastającymi nastrojami nacjonalistycznymi, których politycznym apogeum było morderstwo prezydenta Gabriela Narutowicza, lecz także w przerażaniu nowoczesną metropolią, pulsującą, ciemną i wrogą człowiekowi, tęskniącemu za jakąś „jasnością, cichością i dalekością” („W tym tkwi jakiś tragizm”).

 

Miasto Broniewskiego spowite jest cieniem, buzuje jakimś wewnętrznym niepokojem, niedostępnym zwykłemu obserwatorowi. Zamieszkane jest przez anonimowych robotników, zarażone katastrofą – jak w prozie „Proletariat”, w której fabryczne piece nigdy nie zasypiają, bo nawet z tych wygaszonych przez majstrów wciąż lecą czerwone iskry zapowiadające rewolucyjny wielki wybuch, którego symbolem jest Ludwik Waryński i jego Proletariat.

 

Miłość i polityka

 

Przestrzeń miasta stanowi tło nie tylko dla sprawy robotniczej, lecz także dla miłości i opowieści o raju utraconym. Broniewski przez całe życie pozostał wierny trzem rzeczom – miłości, wódce i polityce (tak zresztą brzmi tytuł opowieści biograficznej Mariusza Urbanka). W miłości, jak w literaturze, był namiętny, emocjonalny, romantyczny – zdradzał, zakochiwał się, miał nawet swoją Marylę Wereszczakównę, która wolała Herlinga-Grudzińskiego za męża. Włócząc się po mieście, spotykał swoje muzy. Czasem odgrywał przed nimi robotniczego Don Juana, często, jak uczniak, zdychał z miłości pod ich oknami.

 

Miłości, która obok miasta, wojska i polityki stanowi czwarty zasadniczy temat tego zbioru, poświęcił kilka tekstów prozatorskich, jednak ta miłość zawsze była niespełniona, nieodwzajemniona, poraniona. Sam przyznawał, że nie potrafił pisać o niej jak Skamandryci, choć jak oni pragnął kobiety idealnej, czułej, delikatnej, innym razem kłótliwego demona o silnym charakterze i osobowości. Przyznać trzeba jednak, że w tym przypadku pozostał Broniewski nieodrodnym synem literatury polskiej – jego wyobraźnia miłosna i erotyczna jest stereotypowa, trochę zainfekowana Tetmajerem, na jednym wydechu mówiąca w uniesieniu: kocham cię i przeklinam. Jeśli jednak Skamandrytom kochać nie pozwalały niebo i gwiazdy, płochliwość dziewczęcia lub czasami budząca się w nich samych ironia, to Broniewskiemu serce poharatała za sprawą wojny polityka. Odegrała ona w jego życiu podwójną rolę – była obiektem etycznego zobowiązania i zaangażowania, a także wojenną traumą.

 

Doskonale to zapętlenie polityczno-emocjonalno-wojenne osadzone w przestrzeni miasta ilustruje proza „Noce poetów”, w której miastu i odurzeniu alkoholowemu przeciwstawiony zostaje ogród zamieszkany przez tajemniczą uwodzicielkę – Lilię. Poeta jest tam wygnańcem z intymnego raju, skoncentrowanego wokół kobiety i sztuki, dwóch rzeczy, które w jego idealnym świecie miały gwarantować ład i spokój.

 

Broniewski był politycznym marzycielem, poetą o niesamowitej sile rażenia i uczciwości. Człowiekiem wyzbytym cynizmu, upijającym się wódką i poezją, umiejącym zachować godność i siłę charakteru w NKWDowskim więzieniu (opisywał to Czesławowi Miłoszowi Aleksander Wat, mówiąc, że zachowanie Broniewskiego stało się dla niego wzorem i źródłem siły w czasach wojennych). Potrafił też – schlany – biegać nago po domu pracy twórczej, nie zważając na obecność innych. Nie umiał stworzyć wielkiego projektu epickiego. Jego poezję Muniek Staszczyk zestawiał z karabinową salwą i ostrą, uliczną muzyką The Clash. Proza nie doczeka się raczej podobnych porównań – jest wprawką, ćwiczeniem w poszukiwaniu tematu i stylu. Jej wartość polega na tym, że ukazuje nam Broniewskiego oszołomionego i przerażonego miastem (jako symbolem nowoczesnego świata), Broniewskiego, który próbuje ten świat uchwycić z pomocą języka i literackiej formy.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także