11 lipca 2013

Vive la révolution

W 1980 roku Czesław Miłosz w wierszu „Rue Descartes”, wspominając swój pierwszy pobyt w Paryżu, pisał: „Mijając ulicę Descartes,/ Schodziłem ku Sekwanie, młody barbarzyńca w podróży/ Onieśmielony przybyciem do stolicy świata./ Było nas wielu, z Jass i Koloszwaru, Sajgonu i Marakesz (…)/ Wkraczałem w uniwersalne, podziwiając, pragnąc”. Paryż był centrum, przedmiotem pożądania, wejście do tego miasta, w jego zaklętą aurę było ponownymi narodzinami. Spacer po bulwarach Haussmanna był jak pielgrzymka, kawa w Les Deux Magots lub Café de Flore dla przybysza z Europy Środkowej i Wschodniej była jak zawołanie: oto jestem, stałem się. Największa bzdura, posiadająca stempel „made in Paris” stawała się intelektualnym wydarzeniem.

 

I o tym właśnie w przeważające mierze mówi esej Tony’ego Judta „Historia niedokończona. Francuscy intelektualiści 1944 – 1956”. Ten polityczno-filozoficzno-literacki tekst jest prowadzony wzdłuż dwóch zasadniczych i przeplatających się wątków. Jeden z nich to niemal erotyczna fascynacja francuskich intelektualistów rewolucją i przemocą (pozostawiam to zaczerpnięte z tytułu książki Judta określenie, choć wśród bohaterów jego narracji są również ci, którym to pożądanie szybko przeszło lub udało im się w dużym stopniu przed nim obronić), drugi to coś, co można by nazwać francuskim szykiem i stylem. Wszak jest Paryż stolicą mody i to nie tylko tej z pokazów prêt-à-porter czy haute couture. Choć to, o czym traktuje książka Judta, łatwiej można porównać do „krawiectwa wysokiego” niż do rozpropagowanego przez Cacharel krawiectwa na co dzień.

 

Rewolucja – mroczny obiekt pożądania

 

Intelektualiści francuscy lubią spazm orgazmu. Udowodnił im to dosadnie markiz de Sade prześladując biedną Justynę, udowodnił Georges Bataille podnosząc erotyzm do rangi sacrum, czy Michel Leiris, który – jak pisał Bataille – widział w orgazmie przedmiot pasji i poetyckiej kontemplacji, samą kwintesencję doświadczania życia. Pożądanie francuskiego intelektualisty nie kończy się jednak na łóżku. Judt pisze: „Pogarda, jaką wyrażała Simone de Beauvoir na każdą wzmiankę o »reformizmie«, jej pragnienie zmiany społecznej wprowadzonej w jednym konwulsyjnym momencie lub wcale, to uczucia dzielone przez nią nie tylko z jej współczesnymi, ale i socjalistami z przełomu wieków, feministkami epoki Komuny Paryskiej i reprezentowanym przez Blanqui’ego skrzydłem francuskiej myśli socjalistycznej XIX wieku”.

 

Dziesięciolecie francuskiej, ale i europejskiej historii opisane w książce Judta wydaje się idealnym tłem dla erotycznych igraszek Francuzów. Autor „Powojnia” szkicuje w swoim eseju nie tylko analizę zaangażowania Sartre’a i spółki po stronie ZSRR, ale uczciwie i wnikliwie przedstawia klimat intelektualny, polityczny, kulturalny i moralny Francji u progu IV Republiki. Jednak to nie znamię Vichy, spadek Resistance, rozczarowanie III Republiką, poczucie wojennej klęski stanowią główne przyczyny francuskiej fascynacji państwem Stalina. W zasadzie można by powiedzieć, że nawet sam ZSRR nie bardzo interesował tych uczniów Saint-Justa. Tym, co budziło ich fascynację i pożądanie była sama idea Rewolucji, której prawzorem była oczywiście Wielka Rewolucja Francuska 1789 roku, która stała się punktem oparcia nowoczesności, wynosząc do władzy nową grupę społeczną – intelektualistów. Dlatego obrona Rewolucji jako idei nadrzędnej, uniwersalnego i jedynego mechanizmu zmiany była obroną pozycji własnej intelektualistów.

 

Z tego właśnie powodu Judt przedmiotem swojej refleksji uczynił działania i motywacje nie tych myślicieli, którzy w prosty sposób zaakceptowali komunizm w Europie Wschodniej jak choćby Louis Aragon, lecz tych, którzy podjęli się zadania o wiele trudniejszego. Dla Sartre’a (niech pozostanie on postacią emblematyczną dla całej grupy) wyzwaniem nie było zaprzeczanie dowodom o sfingowanych procesach, zamachach stanu, torturach, wyrokach śmierci dochodzących ze zdominowanej przez Rosję Radziecką części Europy, ale takie ich wytłumaczenie, aby ocalony został sam projekt rewolucyjny (w końcu reżim komunistyczny był niczym innym jak efektem rewolucji rosyjskiej z 1917 roku), aby wciąż dał się doskonale uzasadniać w języku filozoficzno-etycznym ich systemu myślenia, by piękny sen nadal takim pozostał.

 

Rewolucja bowiem ucieleśniała w oczach jej rzeczników trzy rzeczy: całkowitą zmianę, która po klęsce wojennej, wstydzie Vichy i poświęceniach Ruchu Oporu musiała mieć charakter zasadniczy, całościowy i spazmatyczny, po drugie nowy porządek odrzucający ład kapitalistyczny, a po trzecie stanowiła ona imperatyw kategoryczny, podtrzymujący autentyczność jednostki. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że żadna z tych rzeczy nie miała wiele wspólnego z reżimem komunistycznym. Ale nie o rzeczywistość chodziło myślicielom z Café de Flor. Ich zaangażowanie miało znamiona miłosnego urzeczenia, lekko narcystycznego. Wpatrywali się w swoją wizję Rewolucji jakby była źródłem z mitu o Narcyzie. W jej odbiciu widzieli własne oblicza. I długo nie mogli oderwać swego wzroku.

 

Francuski mit

 

W 1951 roku angielski przekład „Innego świata” Herlinga-Grudzińskiego przeszedł zupełnie bez echa. Jerzy Giedroyc wspomina, że kiedy rozpoczynał swoją działalność we Francji komunistyczne „l’Humanite” zamieściło fotografię domu, w którym mieściło się biuro podległego jeszcze wówczas Andersowi Józefa Czapskiego, zaznaczając okna, za którymi pracowali „faszyści z Armii Andersa”. Nie podaję tych przykładów, by pokazać czyjąś krótkowzroczność czy głupotę, ale raczej po to, by naszkicować klimat tamtych czasów. Jest to o tyle ciekawe, że stanowi przyczynek do refleksji nad znaczeniem i siłą oddziaływania francuskich intelektualistów, a także może być wstępem do rozważań nad kontekstem funkcjonowania polskiej emigracji w ówczesnym Paryżu. Książka Judta kreśli również znakomite tło dla jeszcze lepszego zrozumienia działalności Kongresu Wolności Kultury i niekomunistycznej lewicy.

 

Tym jednak, co przede wszystkim frapuje Judta, jest szczególny status francuskich myślicieli. Czym faktycznie byli, pokazuje przytoczony przez Marcie Shore we wstępie przykład. Po śmierci Sartre’a jeden z urzeczonych francuskim szykiem intelektualnym, Milan Kundera, pisał w „The New York Review of Books”, że w tamtych czasach była jedna jedyna instancja najwyższa: odwołać się do autora „Mdłości”. Czar, któremu ulegali wschodnioeuropejscy dysydenci, opierał się na głębokim przekonaniu, że Francja stanowi kwintesencję kultury europejskiej, że tylko tam ich marzenia o wolności, sztuce, pisaniu, swobodzie wyrażania i prawie do prawdy zostaną usłyszane. Wszak oni sami są częścią tej samej zachodnioeuropejskiej kultury, którą komunizm chciał ograniczyć lub zniszczyć.

 

Doświadczenia lat 1944-1956 pokazały, że Francuzi są nie tylko gotowi złożyć ich na ołtarzu Rewolucji, lecz także, opowiadając się po jej stronie, wykluczają przyjezdnych z Pragi czy Warszawy z obrębu uniwersalnej kultury. Ich doświadczenie, ich świadectwa uderzały w zasadniczy wówczas koncept tej kultury – Rewolucję. Jest zatem książka Judta również historią wielkiej nieodwzajemnionej miłości i straconych złudzeń intelektualistów z Europy Środkowej i Wschodniej.

 

Jak pisał Miłosz w „Rue Descartes”: „I nie ma już tu i nigdzie stolicy świata”. Francuski mit okazał się publicystyką, choć żadna grupa społeczna nie cieszyła się taką sławą i uznaniem jak Sartre, Camus, Merleau-Ponty, Mounier. Waga ich słów według Judta polegała na tym, że pochodziła właśnie od nich, nie potrzebowali legitymizacji ze strony uniwersytetów i ośrodków badawczych. Gdy przemawiali Camus lub Sartre, liczył się tylko ich głos.

 

Dziś brzmi to jak legenda z zamierzchłych czasów, bo choć postać intelektualisty francuskiego wciąż funkcjonuje, to prezentuje się jednak inaczej. Żyje raczej na uniwersytetach i fachowych seminariach, ale to wciąż Paryż ma status miejsca, które zapładnia umysł.

Książki, o których pisał autor