Artykuł
Psy, koty i literatura
„Na tej przypadkowej planecie jesteśmy samotni. Między wszystkimi otaczającymi nas formami życia żadna, poza psem, nie zawarła z nami przymierza” – zauważył belgijski dramaturg Maurice Maeterlinck. „Ludzi można z grubsza podzielić na dwie kategorie: miłośników kotów i osoby poszkodowane przez los” – skontrował go arcymistrz paradoksu Oscar Wilde.
Można nie przepadać za dziećmi, ale kto nie znajduje upodobania w głaskaniu, przytulaniu i oglądaniu zwierzątek musi być typem podejrzanym. Pisarze bywają wprawdzie zwyrodnialcami nader często, ale przecież nie do tego stopnia, by nie mieć domowych pupili. Nic więc dziwnego, że w konflikcie między zwolennikami psów i kotów, w porównaniu z którym wojna stuletnia wydaje się tylko drobną zwadą, wzięli aktywny udział. A ponieważ niełatwo rozeznać się, kto ma w tej awanturze rację, proponujemy krótki przegląd, który pozwoli Państwu wyrobić sobie opinię na ten temat.
Pies, czyli suma wszystkich ludzkich pytań i odpowiedzi
Zacznijmy od tak zwanych przymiotów ducha, którymi pieski i kotki zjednują sobie miłość i sympatię. Do przesady oddani właścicielowi przedstawiciele tego pierwszego gatunku podbijają zwykle serca swych zwolenników cechami powszechnie cenionymi, rzadko zaś praktykowanymi: wiernością, oddaniem i lojalnością. Benjamin Constant w „Dziennikach poufnych” podsumował nadzieje, jakie ludzie zwykle wiążą z posiadaniem psa następująco: „Jestem pewien, że nigdy nie wyrządzi mi krzywdy, chyba żeby się wściekł. Nie mógłbym tego powiedzieć o jakimkolwiek ze znanych mi ludzi”. Również Artur Schopenhauer, zapiekły przeciwnik uroków istnienia, nie był w stanie powstrzymać się przed porównaniem czworonogów do ludzi, wyciągając oczywiście wnioski niezbyt pochlebne dla naszego gatunku: „Pies jest jedynym zwierzęciem, które potrafi wyrazić zadowolenie lub śmiać się, kręcąc lub wymachując ogonem… I czyni to nieporównanie wdzięczniej i naturalniej niż człowiek, strojący obłudne grymasy. […] Ileż to razy pies przykro człowieka zawstydza”. Na sposób pensjonarski i ckliwy, a więc przemawiający do szerszej publiczności, podobną myśl wyraziła również Edith Wharton, która swego „pieska” nazwała serduszkiem u swych stóp. Można wszakże w szacunku dla psów pójść znacznie dalej i widzieć w nich alfę i omegę życia, jak to zrobił na przykład Franz Kafka: „Cała wiedza, suma wszystkich pytań i wszystkich odpowiedzi zawarta jest w psie”. I z tego powodu uznać, jak John Steinbeck, że „psy w zasadzie uważają ludzi za kretynów”.
Nie wszyscy byliby jednak skłonni zgodzić się powyższym, dowodząc, że popularność psów wynika wyłącznie z miłości własnej, którą ludzie darzą samych siebie. „Dla psa jego pan jest Napoleonem. Stąd się bierze nieustająca popularność psów” – stwierdził Aldous Huxley. A znacznie wcześniej Augustyn z Hippony radził tym, którzy łakną bezinteresownego uczucia: „Kup sobie psa. To jedyny sposób, abyś mógł nabyć miłość za pieniądze”.
Kot – stworzenie skończone
Starożytni, między innymi Seneka, psiej bezwolności i bezwarunkowemu oddaniu przeciwstawiali kocią dumę i niezależność. Właśnie dlatego na wizerunkach rzymskiej bogini wolności Libertas pojawia się skulony u jej stóp kot. Jeszcze dalej w sławieniu wolnościowych instynktów kota poszedł Ernest Hemingway, stwierdzając, że jest on „najlepszym anarchistą”.
Ale są i tacy, którzy nie doszukują się w kotach jakichś pojedynczych cnót, lecz traktują kota jako istnienie samo w sobie idealne. Z właściwymi sobie autorytatywnością i wdziękiem pisał o tym Jerzy Pilch: „Koty są stworzeniami skończonymi, reszta świata łącznie z psami jest wadliwa. Taki jest obiektywny stan rzeczy i daremnie jest i nie należy się nań uskarżać”. Wtórowała mu inna znana zwolenniczka dachowców, Wiesława Szymborska: „Panu Bogu nic się nie udało, z wyjątkiem kotów”. Wiktor Hugo posunął się nawet do stwierdzenia, że kot stanowi dowód autorefleksji Stworzyciela nad własnym dziełem: „Gdy Pan Bóg stworzył mysz, powiedział sobie: »O, chyba się zagalopowałem!« Tak więc kot jest w pewnym sensie poprawką błędnej myszy. Kot i mysz stanowią dowód na to, że obcujemy dziś z dziełem stworzenia w wydaniu przejrzanym i poprawionym”. Zdaniem Marka Twaina natomiast kot jako byt wyższy mógłby jedynie stracić na ewentualnej krzyżówce z człowiekiem.
Zwolennicy dachowców sławią też inne godne pochwały cechy charakteru tych stworzeń – ich dyskrecję i niewielką skłonność do narzucania się ze swoim towarzystwem. „Koty są najbardziej taktownymi i uważnymi towarzyszami, jakich można sobie życzyć” – zauważył Picasso. Albert Schweitzer dodawał, że istnieją tylko „dwa sposoby ucieczki od prozy życia: muzyka i koty”. Z tego zapewne powodu Colette, francuska skandalistka z czasów, gdy skandalem była publicznie obnażona łydka damy, mogła obstawać przy tym, że: „Obcując z kotem, człowiek ryzykuje jedynie to, że stanie się wewnętrznie bogatszy”.
Być może ze względu na cenione przez ludzi przymioty psich pupili słuszność moralna w tym konflikcie leży po stronie zwolenników psów, ale nie da się ukryć, że w kategoriach ilościowych przeważa jednak druga strona. Wprawdzie psy posiadała zupełnie przyzwoita sfora pisarzy (choć trzeba dodać, że rzadko kiedy były to krwiożercze bestie, znacznie częściej towarzyszyły twórcom małe puchate kulki), bo byli wśród nich na przykład Kurt Vonnegut, Stephen King, Virginia Woolf czy Jack London, a nawet Witold Gombrowicz, tym niemniej dominacja zwolenników kotów w tej profesji jest wyraźna.
Pięćdziesiąt kotów Hemingwaya
Posiadaniem kotów chwalili się choćby Bukowski, Pound, Chandler, Perec, Hesse, Ginsberg Sartre, Burroughs, Beckett, Poe, Borges, Brodski i Eliot. Nie każdy z nich miał jednak na punkcie tych zwierzaków takiego hopla jak Hemingway czy Hrabal. Autor „Komu bije dzwon” w domu na Florydzie żył wśród mniej więcej pięćdziesięciu kotów, które zresztą poddawał eugenicznym eksperymentom; dzięki kojarzeniu blisko spokrewnionych par Hemingwayowi udało się na przykład wyhodować kota z sześcioma palcami. Hrabal takiej imponującej hodowli ani tak ekstrawaganckich ambicji nie miał, ale i bez jego udziału koty na podpraskiej daczy pisarza mnożyły się na potęgę, tak że w pewnym momencie musiał on zmniejszyć ich populację za pomocą tradycyjnych ludowych środków – worka, kamienia i rzeki. Nabawił się w ten sposób solidnych wyrzutów sumienia; naprowadziły one pisarza na myśl, że ciężki wypadek samochodowy, któremu uległ, był karą za ten występek (całą tę historię znajdziemy w „Auteczku”).
Zwykle jednak pisarze obchodzili się ze swoimi kotami oględniej. Dante Alighieri zadowolił się na przykład wytresowaniem swoich dwóch persów w taki sposób, by przynosiły mu drobne przedmioty i przerzucały strony ksiąg. Bywały też przypadki, gdy role się odwracały i to kot tresował właściciela – na przykład Mark Twain mieszkał w mieście, ponieważ jego kot źle znosił pobyt w wiejskiej posiadłości pisarza.
Jeśli idzie o imiona pupili, pisarze posiadający psy wykazywali się rozczarowująco ubogą inwencją. Wystarczy zauważyć, że już imiona psów Gombrowicza (Psina), Stephena Kinga (Corgi Marlowe ) lub ulubieńca Dorothy Parker (Misty, czyli Zamglony) wydają się szczytem dowcipu i pomysłowości. Zwykle bowiem pisarze nazywali swe zwierzątka imionami pseudo-ludzkimi (John Steinbeck i jego Charley, London i Rollo, Doctorow i suczka Becky), ewentualnie zwracali się do nich pieszczotliwie, w stylu stosownym dla pekińczyków albo jamników (Kurt Vonnegut mówił do swego psa Pumpkin, czyli „skarbie”, a Virginia Woolf miała Pinkę).
Bez porównania lepiej wypadają w tej konkurencji pisarze posiadający koty. Nadając imiona swych pupilom, potrafili nawiązać albo do swojej lub cudzej twórczości (Jean-Paul Sartre miał kota o imieniu Nothing, Haruki Murakami Kafkę, Borges Alepha, a Beckett parę Murphy’ego i Watta), albo trybu życia (Ginger Williama S. Burroughsa), albo chociaż wykazać się poczuciem humoru (Tennessee Williams nazwał swego kota Sabbathem, Brodski miał kotkę Uranię, a Huxley kotka Limbo).
Pies (prawie) zawsze pozytywny
Psy i koty toczą zażarty bój o pierwszeństwo również w literaturze. Przy czym istnieje tu wyraźny podział – o ile psy w zdecydowanej większości są bohaterami pozytywnymi, koty znacznie częściej odgrywają role wieloznaczne. Psy, jak łatwo się domyśleć, przodują przede wszystkim w twórczości dedykowanej dzieciom i młodzieży. Począwszy od Saby, która opiekuje się Stasiem i Nel w Sienkiewiczowskiej „W pustyni i w puszczy”, przez Lassie z klasyka literatury dziecięco-młodzieżowej autorstwa Erica Knighta, po Lampo, bohaterskiego psiaka z „O psie, który jeździł koleją” Romana Pisarskiego, psy na kartach powieści wykazują się zwykle zupełnie ludzką inteligencją, zmyślnością oraz przebiegłością, a także zupełnie nieludzką wiernością i poświęceniem. Poczet dzielnych czworonogów uzupełniają bohaterowie licznych powieści Londona („Biały Kieł”, „Bury wilk”, „Kochany Kleks” i „Zew krwi”) czy prawdopodobnie najsłynniejszy w Polsce owczarek – Szarik z nie mniej słynnej powieści Janusza Przymanowskiego „Czterej pancerni i pies”.
Również w literaturze dla całkowicie dorosłych psy są zwykle nosicielami wszelakich cnót. Ferdynand Wspaniały, bohater filozoficznej bajki autorstwa Ludwika Jerzego Kerna, przemienia się w swoich snach w człowieka i snuje podszyte groteską rozważania na temat naszego gatunku. W rolę sędziego ludzkich uczynków i osobliwości wciela się też narrator „Dociekań psa” Franza Kafki.
Pomniejsze lub tylko epizodyczne role odgrywają psy w wielu kanonicznych dziełach literackich. W „Odysei” jedyną istotą, która z miejsca rozpoznaje powracającego po dziesięciu latach do domu Odyseusza jest pies tego ostatniego, Argos. W „Dziejach Tristana i Izoldy” pojawia się zaś niejaki Miluś, zwierzątko ze złotym dzwoneczkiem na szyi, którego dźwięk rozprasza wszelkie smutki. Nie zawsze wszak ci wierni towarzysze człowieka spełniają rolę wyłącznie pozytywną. W „Panu Tadeuszu” na przykład spór między Asesorem i Rejentem wywołują rzekome zalety dwóch psów myśliwskich: Kusego i Sokoła(przy czym oba na równi kompromitują siebie i swych panów w czasie pościgu za zającem). Znacznie poważniejsze problemy sprawia natomiast ludziom czworonogi bohater powieści „Cujo” Stephena Kinga. Zarażony wścieklizną bernardyn zamienia się bowiem w maszynkę do zabijania.
Kocie grzechy
Koty miały w literaturze swoje lepsze i gorsze momenty. Egipska „Księga umarłych” zabrania zabijać koty (w Egipcie były – jako zwierzęta święte – pod specjalną ochroną), a jeszcze na wiek przed naszą erą pewien obywatel rzymski został skazany na karę linczu za zabójstwo kota. Później jednak koty przestały cieszyć się takim mirem. Miało to związek z zawrotną karierą chrześcijaństwa, które odnosiło się do nich nieufnie, podążając w tym za przykładem „starszych braci w wierze”. Już bowiem w Kabale koty utożsamiane były z grzechem i upadkiem, a Mojżesz uznał je za istoty nieczyste, jako że nie posiadały kopyt ani racic i nie przeżuwały. Ta nieprzyjemna dla kotów sytuacja trwała kilka dobrych wieków – dość powiedzieć, że jeszcze w bajkach La Fontaine’a z XVII wieku były one wcieleniem zła i przebiegłości.
Dopiero od „Kota w butach”, opowiadania autorstwa Charlesa Perrault, koty zaczynają odzyskiwać dobre imię. W XIX wieku pojawiają się w utworach Puszkina, Hugo, Balzaca czy Baudelaire’a, a E.T.A. Hoffmann popełnił nawet filozoficzną powiastkę pt. „Kota Mruczysława poglądy na życie”, ale prawdziwą karierę literacką zaczynają robić dopiero sto lat później.
Behemot i cała reszta
Pozycją hegemona w rankingu najsłynniejszych literackich kotów okupuje od dobrych kilkudziesięciu lat oczywiście Bułhakowowski Behemot z „Mistrza i Małgorzaty”. Z owym dowcipnym, acz przewrotnym i skłonnym do urazy jegomościem rywalizować może w zasadzie jedynie Kot z Cheshire, jeden z tajemniczych bohaterów „Alicji w krainie czarów” Lewisa Carrolla. Jak Behemot lubuje się w płataniu nieprzyjemnych psikusów (na wszelki wypadek wspominając, że „kot jest istotą starożytną i nietykalną”), tak jego pobratymiec z „Alicji” opanował sztukę rozpływania się w powietrzu, przy czym ostatni znika jego sardoniczny uśmiech. Kota w literaturze dość często zresztą obdarza się mocami nadprzyrodzonymi. Na przykład Terry Prachett powołał do literackiego życia kota o imieniu Greebo, a w Świecie Dysku to jedyna istota poza czarodziejami i wiedźmami, która jest zdolna zobaczyć śmierć.
Tenże Prachett swej miłości do kotów dał wyraz również w książce „Kot w stanie czystym”, w której wykłada, w jaki sposób można poznać prawdziwego kota. Do tej samej kategorii należy również minipowieść Doris Lessing „O kotach”, w której pisarka wspomina o „wzajemnym przenikaniu się niezależnej natury kociej i ludzkiej” i próbuje przedstawić tajemnicę związku między kotem a człowiekiem. Oczywiście lista utworów, w których koty odgrywają mniej lub bardziej eksponowaną rolę jest znacznie dłuższa – tu wymienić należy zwłaszcza twórczość Hrabala, Cortazara czy Murakamiego.
Ale to nie proza, lecz poezja jest terenem, w którym koty umościły się najliczniej. O słabości Wisławy Szymborskiej wie cały świat, ale już znacznie mniej osób ma świadomość, że wiersze poświęcone kotom popełnili Krzysztof Kamil Baczyński czy Halin Poświatowska. A T.S. Eliot w 1939 roku napisał cały cykl dowcipnych rymowanek na temat tego, „czym jest Kociość”, które później zostały wykorzystane w słynnym musicalu „Cats”.
To w końcu pies czy kot?
O wiążące konkluzje tu ciężko, spór między ailurofilami i kynofilami, czyli – mówiąc po ludzku – między miłośnikami psów i kotów nawet na gruncie literackim wydaje się trudny do rozstrzygnięcia. Dlatego na koniec oddać głos H.P. Lovecraftowi, który w eseju „Koty i psy” rzecz rozstrzygnął raz i na zawsze: „Pies odzwierciedla tanie i prozaiczne uczucia; kot jest symbolem najgłębszych pokładów wyobraźni oraz kosmicznej percepcji ludzkiego umysłu […] Psy są hieroglifami ślepego uczucia, niższości, służalczego przywiązania i towarzyskości […] Koty to runy piękna, nieuległości, cudu, dumy, wolności, niewzruszoności, samowystarczalności i wykwintnej osobowości”. I niech ta konkluzja będzie również sugestią, po której stronie w tej zwadzie opowiada się autor powyższego.