Artykuł
Rzeka tysiąca imion
„Głosy Pamano” zapewne nie powtórzą gigantycznego sukcesu „Wyznaję” – są skromniejsze, mniej efektowne, mniej epickie i mniej krzykliwe. Ale pod względem literackim są książką lepszą.
To mogło zakrawać na cud – pierwsza wydana w Polsce przez wydawnictwo Marginesy powieść Jaume Cabrégo została bestsellerem i wylądowała na szczycie listy najlepiej sprzedających się w Empiku książek. Na pytanie, jak doszło do tego, że nazwisko twórcy tworzącego trudne, wymagające uwagi i skupienia fabuły nagle wskoczyło na tak eksponowane – i zarezerwowane zazwyczaj dla innego rodzaju prozy – miejsce, da się jednak odpowiedzieć: Cabré doskonale opanował sztukę łączenia wysokich ambicji literackich z zabiegami charakterystycznymi dla literatury popularnej, co sprawia, że „zabawiając” odbiorców fabułą, a przy tym intrygując rozpisaną na wiele setek stron zagadką, schlebia też intelektualnym snobizmom swoich czytelników.
Jaume Cabré napisał „Głosy Pamano” przed „Wyznaję” i polskie wydanie tej powieści daje nam możliwość prześledzenia, jakimi drogami kroczył pisarz ku swej międzynarodowej sławie. Skrojone na arcydzieło „Wyznaję” było widowiskowe czy wręcz efekciarskie, skomplikowane fabularnie i pełne świadomej swojego znaczenia erudycji. „Głosy Pamano” można by zatem traktować jako wprawkę do stworzenia wielkiej powieści, próbę generalną Katalończyka przed wstąpieniem do literackiego panteonu. Jest tylko jedno „ale” – choć tym razem otrzymujemy do rąk rzecz skromniejszą, to paradoksalnie wydaje się ona pod wieloma względami bardziej przekonująca niż powieść, dzięki której Cabré zdobył rozgłos.
Mniej mistyki, więcej konkretów
„Historia, która wchodzi w szczegóły, traci epicki rozmach” – zauważa Katalończyk. Podobnie jest w przypadku „Głosów Pamano” – w tej solidnych rozmiarów opowieści rozpisanej na losy kilkunastu bohaterów historia nie ma tego nieco „mistycznego” wymiaru z „Wyznaję”, lecz bardzo ludzkie i często pospolite oblicze ludzi, którymi nie kieruje Heglowski „duch dziejów”, a jedynie własne namiętności, urazy, pragnienie zemsty bądź sprawiedliwości i równie ważna dla zrozumienia ich motywacji potrzeba odkupienia własnych win. Historia „podzielona” przez konkretne istnienia staje się opowieścią o błędach i szaleństwach – tyleż konkretnych osób, co przedstawionej w kontekście ich losów epoki, w której Hiszpania Franco pogrąża się najpierw w chaosie wewnętrznych konfliktów, by następnie wejść w fazę „stabilizacji”, będącej dla Katalończyków czy Basków nie zawsze łagodną formą okupacji. Cabrému udała się rzecz niebagatelna – przedstawiając dzieje kilkunastu bohaterów, uwikłanych w politykę, interesy oraz kłamstwa, ukazał bowiem w „Głosach Pamano” skomplikowanie i różnorodność ludzkich postaw w obliczu procesów daleko wykraczających poza jednostkową miarę.
Katalończyk nie sili się przy tym na epicki rozmach, scenografia w „Głosach Pamano” jest bowiem więcej niż skromna – rzecz dzieje się nad Pamano, „rzeką tysiąca imion”, przede wszystkim zaś w Torenie, malutkim mieście u podnóża Pirenejów, w którym „zawsze dużo się milczało”. W ręce nauczycielki Tiny Bros, która w czasach nam współczesnych przygotowuje album fotograficzny o okolicy, trafia przez przypadek dziwny dokument – długi i nigdy niewysłany list napisany przez innego nauczyciela, Oriola Fontellesa, znienawidzonego przez miejscowych falangisty, który pół wieku wcześniej zginął rzekomo z rąk komunistycznej partyzantki. Tajemnica jego przeszłości – i prawdziwej tożsamości – staje się kanwą całej powieści, dla samej Tiny, „która ma problemy z piersią, problemy z synem, problemy z mężem i problemy z nadwagą”, jest natomiast pretekstem do podjęcia prywatnego „dochodzenia”, tak „by ostatnie słowo nie należało do śmierci”.
Sam sposób konstruowania fabuły nie ma nic z senności górskiej osady poza sezonem i pozwala dostrzec, że mimo znanej już polskiemu czytelnikowi z „Wyznaję” wymagającej skupienia fabuły, w której płynnie zmienia się narratorów i punkty widzenia, Cabré opanował sztukę utrzymywania uwagi czytelnika, a rusztowania fabuły „Głosów Pamano” – miłość, zdrada, zbrodnia, zemsta, tajemnica zakopana głęboko w przeszłości – to wątki doskonale sprawdzające się w literaturze popularnej. Cabré tworzy tu niemal „kryminalny” klimat, choć nie tyle chodzi o finał całej historii, ten bowiem poznajemy na samym początku powieści, co o zdarzenia, które do niego doprowadziły. Trup, niejeden zresztą, pojawia się od razu – rzecz w tym, by dowiedzieć się, kto i dlaczego zabił.
Dług wobec Vargasa Llosy
O ile nad niektórymi partiami „Wyznaję” unosił się duch Dana Browna, o tyle w tym przypadku literackie paralele są może nawet wyraźniejsze, ale i bardziej godne uwagi. Katalończyk zaciągnął bowiem poważne długi u pisarzy iberoamerykańskich, szczególnie zaś często po jego katedrze (jak nazywano „Wyznaję”) snuje się zjawa nie byle jakiego twórcy – Maria Vargasa Llosy. Zarówno sposób konstruowania fabuły, jak i zabiegi narracyjne, do których uciekł się w „Głosach Pamano” Cabré bardzo przypominają bowiem to, co pod względem formalnym dzieje się w „Rozmowie w »Katedrze«” – uświadczymy tu tej samej wielogłosowości, zmian perspektyw, nachodzenia na siebie planów czasowych i losów ludzi połączonych jarzmem przyczyny i skutku.
Jeśli nawet w „Głosach Pamano” pojawiają się znane nuty oraz melodie i jeśli zdarza się, że są one zagrane fałszywie, te drobne uchybienia nie odbierają dziełu wartości – to literatura nastrojona na wysoki ton i ton ten utrzymująca. Nie uświadczymy tu tąpnięcia, które da się zauważyć w „Wyznaję”, rozpoczynającego się jak arcydzieło, erudycyjna podróż w czasie i przestrzeni, by z czasem coraz bardziej natrętnie przypominać prozę niższych lotów. „Głosy Pamano” są powieścią równiejszą – i właśnie dlatego bardziej udaną. Choć i tak przed lekturą Cabrégo warto jeszcze raz przypomnieć sobie, jak to robił w „Rozmowie »Katedrze«” albo „Mieście i psach” stary mistrz – Mario Vargas Llosa.