17 października 2013

Z wszystkimi przeciw wszystkim

Julian Tuwim zupełnie nie przypominał moralnych posągów w rodzaju Zbigniewa Herberta. Nawet jeśli po wojnie wstawiono go na cokoły i mównice, to podzielił poniekąd los wielu pomników obalonych wraz z upadkiem PRL-u. „Tuwim. Wylękniony bluźnierca” Mariusza Urbanka stanowi próbę odgruzowania biografii poety, twórcy uzdolnionego jak małpa, prestidigitatora słów i politycznego akrobaty, który wykonał karkołomny skok z salonów II Rzeczpospolitej do peerelowskich sal prelekcyjnych.

header - UrbanekTuwim

 

Polityczne salto mortale wykonane przez autora „Balu w operze” to tylko jeden z powodów, dla których życiorys Tuwima warty jest poznania, ale to właśnie ono budzi dziś największe emocje.Tuwim_Julian_wiki_(c)_Wladyslaw_Miernicki Poeta, który przesiadywał w Ziemiańskiej w towarzystwie adiutanta marszałka Piłsudskiego, pułkownika Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, stał się bowiem zaraz po wojnie pieszczochem komunistycznych władz, a tym samym symbolem „hańby domowej” – zaangażowania pisarzy w żyrowanie importowanego zza wschodniej granicy ustroju. Piętna tego prawdopodobnie się już nie pozbędzie, niezależnie od Roku Tuwima, „Lokomotywy” i na nowo odkrywanej w ostatnich latach twórczości, z „Wierszem, w którym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza liczne zastępy bliźnich, aby go w dupę pocałowali” na czele. Dobrze jednak nie zapominać, że jego prawdziwą ojczyzną była polszczyzna (w końcu to właśnie Tuwim ukuł wyrażenie „ojczyzna-polszczyzna”) i niewielu ludzi pióra miało większy udział w poszerzaniu granic tego królestwa. Jak to powiedział przy jakiejś okazji Żeromski do Słonimskiego: „Ale się ten Tuwim wgryzł w język polski, tak się wgryzł, że aż się przegryzł na drugą stronę”.

 

Doprowadzanie opinii publicznej do wrzenia było najwyraźniej specjalnością Tuwima. Kiedy w sławetnym 1918 roku napisał równie sławetny dytyramb „Wiosna” (jeden z tych utworów, o których tyle razy się czytało, że się ich nie czytało, co jest, nawiasem mówiąc, znamienną formą obcowania z literaturą na polonistyce), doprowadził do białej gorączki oburzonych kolegów studentów i zgorszone koleżanki studentki. Ci pierwsi na kartach „Pro arte et studio” zarzucili Tuwimowi brukanie czystej poezji, „ chuć, gwałt, wyuzdanie i dzieciobójstwo”, te drugie natomiast piszczały – jak to opisuje Mariusz Urbanek – o „cynizmie […] o żydowskim pornografie […] rozpuście i wstydzie, że wiersz taki jak Wiosna («pozbawiony jakichkolwiek wartości literackich») mógł się ukazać w piśmie adresowanym do płci obojga”. Czytając „Wiosnę” z dzisiejszej perspektywy, doskonale zresztą widać, że zarzuty te nie były bezzasadne; Tuwim wyraźnie bowiem nie opanował pozycji profeministycznych, zdecydowanie za to antycypował czasy powszechnego wyzwolenia seksualnego:

 

Świętować jurne święto. 

I Ciebie się pochwali, 

Brzuchu na biodrach szerokich 

Niewiasto! 

[…]

Na ławce, psiekrwie, na trawce, 

Naróbcie Polsce bachorów, 

Wijcie się, psiekrwie, wijcie, 

W szynkach narożnych pijcie, 

 

Nic dziwnego, że Kazimiera Iłłakowiczówna wyszła ze spotkania, podczas którego poeta deklamował utwór, wzburzona i zgorszona.

 

GalczynskiWzburzenie i zgorszenie wywoływał Tuwim zresztą nagminnie i pewnie nie bez wewnętrznej satysfakcji. Stał się ulubionym celem ataków zarówno endeków, jak i tych, którzy uważali, że zdradził swą żydowskość i pohańbił krew ojców. „Dla antysemitów jestem Żydem, a moja poezja żydowska. Dla Żydów-nacjonalistów jestem renegatem, zdrajcą” – skarżył się. Nie bez podstaw, bo arsenał inwektyw pod jego adresem robi wrażenie (i budzi przerażenie, dowodząc przy okazji, że mimo wszystko poziomowi debaty publicznej w Polsce wciąż jeszcze trochę brakuje do dna). W prawicowej prasie nazywano go młodym żydziakiem, „który jeszcze pisać po polsku nie umie”, Jojne Tuwimem z Gęsiej ulicy, fabrykantem „poezji” z Łodzi, który „od kilku lat kaleczy język polski i zaśmieca literaturę swoim bazgraniem”, odmawiano mu „słowiańskiej prostoty serca”, zarzucano „ żydowski charkot, nienaturalność i obcość”, twierdzono, że jego „poezja to kiepska tandeta i żydowski geszeft” i że „cuchnie ona czosnkiem”. Domagano się też „zniszczenia jego dywersyjnych utworów” i wycofywania jego pacyfistycznych książek z księgarń. Przedstawicielka inteligencji katolickiej Wielkiego Pomorza dostrzegła w „Słoniu Trąbalskim” „złowróżbny uścisk [który] zagraża najmłodszym”, sam Gałczyński zaś (ten sam Gałczyński, który już po wojnie pisał do Tuwima w dedykacji: „Drogi Julianie, / którego Dzieciństwo / było moim dzieciństwem / poetyckim – Nauczycielu, / Przyjacielu) dobitnie stwierdził, że polska poezja stanie się „naprawdę polska, kiedy ostatni żydowski stragan zostanie spalony na jarmarku rymów”.

 

Niewiele delikatniej traktowali go również Żydzi – gdy podczas wieczoru autorskiego przeczytał utwór „Giełdziarze”, przed linczem uratowała poetę jedynie interwencja policji, a z powodu pisania o czarnych uniformach żydowskich i poczwarnej, charczącej, na wpół niemieckiej mowie wyznawców Jahwe Tuwim został oskarżony o zdradę narodu żydowskiego.

 

Byli też po prostu tacy, których drażnił rząd dusz sprawowany przez „księcia poezji” (jak na wpół złośliwie, na wpół poważnie nazwał Tuwima Jerzy Paczkowski) z półpięterka w Ziemiańskiej i fakt, że w wieku trzydziestu dwóch lat jego utwory znalazły się w spisie lektur obowiązkowych. Do zazdrośników należał na przykład Gombrowicz, który – co nie jest żadną tajemnicą – zarówno w sztuce jadowitego afrontu, jak i ogromnych ambicji nie ma w literaturze polskiej wielkiej konkurencji: „Widać wyraźnie, że Poeta od wczesnej młodości wyspecjalizował się w odgrywaniu roli Poety (a więc szlachetny, czujny, natężony, magiczny, orli, gorący, ludzki, szczery, prosty…) i że nieustannie odstawiał Poetę od wczesnego ranka do późnej nocy”.

 

Hemar_MarianPo wojnie zaś, gdy nabierająca dopiero kształtów Polska Rzeczpospolita Ludowa fetowała go orderami i dobrami bardziej pożądanymi z punktu widzenia ludzkich słabości, dostało mu się solidnie od dawnych przyjaciół ze Skamandra czy Qui pro Quo. Marian Hemar tak skomentował Tuwimowską apostazję na wiarę w ludzkość i komunizm: „Nadskakiwał sanacyjnym bóstwom i bogatym Żydom, i na tym koniec tej miłości do Człowieka”, a pewien anonimowy autor, którym prawdopodobnie był sam Lechoń, dodawał, że „swoją działalnością polityczną nieliczącą się ani z uczuciami i myślami, ani nawet z bezmiernymi cierpieniami Polski odciął się raz na zawsze od narodu”.

 

Wszystkie powyższe smakowitości czerpię oczywiście z „Wylęknionego bluźniercy” i już one przedstawiają charakter książki Mariusza Urbanka. Jest to rzecz wyraźnie do czytania, stworzona z myślą o czytelniku, co jest niebagatelną zaletą zwłaszcza na tle produkowanych w pełnych kurzu i roztoczy bibliotekach polonistycznych dysertacji, charakteryzujących się tyleż wnikliwością potraktowania tematu, co absolutną „nie-do-czytalnością”.

 

Urbanek zdecydowanie nie miał bowiem ambicji stworzenia monografii, w której życiorys poety sąsiadowałby z wyczerpującą (tyleż autora, co czytelnika) analizą dzieła Tuwima. Oczywiście, sporo się podczas tej lektury na temat twórczości autora „Kwiatów polskich” dowiemy, a i przeczytamy niejeden wers jego pióra. „Wylękniony bluźnierca” to jednak nade wszystko rodzaj zajmującej opowieści biograficznej, która składa się na intensywny, barwny i pełen sprzeczności obraz Tuwima oraz targających nim dylematów, lęków i dramatycznych wyborów. Biografia Urbanka może nie usystematyzuje naszych wiadomości „z epoki”, nie umieści Tuwima „na tle”, dostarczy jednak w zamian przyjemności mniej subtelnych, a łatwiej przyswajalnych: mnóstwa mniej lub bardziej zabawnych anegdot i dykteryjek, dosadnych opinii, celnych cytatów, wypisów z korespondencji i wspominków.

 

Mariusz Urbanek w zasadzie nie zdradza własnej opinii na temat bohatera swej książki, najwyraźniej wychodząc z zasadnego założenia, że literaturze bardzo szkodzi, gdy zamienia się w trybunał. Pobrzmiewają w tej metodzie echa słów Aleksandra Wata, który komentował polityczne wybory Tuwima w sposób następujący: „Nikt, kto sam nie przeżył stalinizmu, nie ma moralnego prawa Tuwima ani potępiać, ani usprawiedliwiać”. Biograf nie feruje więc wyroków, przedstawia fakty, domysły i opinie, pozostawiając odbiorcom role ewentualnych prokuratorów i obrońców.

 

„Wylękniony bluźnierca” do czytelnika się łasi i wabi go licznymi atrakcjami, lecz nie epatuje tanią sensacją, uproszczeniami ani karykaturą kapturowego sądu. Dzieło Urbanka to zatem dziecko rynku, choć na szczęście w dobrym tego słowa znaczeniu – co w świecie „wściekłości i wrzasku” ma swoją niebagatelną wymowę.

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także