Pisać mniej i mniej - to przywilej. Chciałbym z tego przywileju skorzystać.
Dlaczego plastikowe figurki Wisznu i Śiwy, cały panteon wedyjski, Budda w drewnie czy też maoryskie rzeźby w nefrycie budzą w co poniektórych zachwyt, a Karol Wojtyła z aureolą na olejnym obrazie jest powodem do drwiny?
Od kilku tygodni koleżanki i koledzy rozmawiają o Ukrainie i Rosji. Piszą posty na Facebooku. Ach, czego oni temu Putinowi nie zrobią! Ach, gdzie oni tych rosyjskich żołnierzy nie wyślą! Te wszystkie „gróźbki” (proszę nie mylić z relacjami poważnych korespondentów i realnym zaangażowaniem wielu osób) wypowiadane przy club-mate albo publikowane na portalach społecznościowych przypominają mi poszczekiwanie jamnika za płotem.
Lubię wracać do książek Korczaka. Szczególnie do „Jak kochać dzieci”, a już najbardziej do opisu korespondencji między ośmioletnim chłopcem z Domu Sierot a jego opiekunką.
Bydgoszcz, początek lat dziewięćdziesiątych. Lokalna redakcja „Gazety Wyborczej” przyznawała nagrody za osiągnięcia roku. Pierwszy do mikrofonu podszedł Tomasz Gollob. Miał wtedy dziewiętnaście lat:
– Nie muszę się przedstawiać – wypalił. – Mnie tu wszyscy znają.
Za nim stał drugi laureat:
– A ja się w przeciwieństwie do pana żużlowca przedstawię. Nazywam się Krzysztof Kieślowski i jestem reżyserem.