J. D. Salinger został literacką sławą w 1951 roku za sprawą „Buszującego w zbożu”, jednej z najpopularniejszych powieści amerykańskich XX wieku. Z dnia na dzień zmieniło się jego życie i stał się autorytetem, sławą, ulubieńcem nowojorskiej socjety. A potem się wycofał, zamilkł, nie zamierzał brać udziału w życiu publicznym ani spełniać niczyich oczekiwań. Jego życie owiane było tajemnicą. Przede wszystkim nikt nie wiedział, czy pisarz jeszcze pisze.
„Lou N?”, pyta głosem Johna Goodmana skonsternowany mądrala, słysząc imię tytułowego bohatera nowego filmu braci Cohen. „Llewyn. To walijskie imię” tłumaczy Llewyn Davis. Być może chodzi o zdrobniałą formę imienia Llewelyn, bo przecież nie o „llawen”, który w języku walijskim oznacza wesołka. Davis jest klasycznym nieszczęściarzem, kolejnym w galerii cohenowskich Hiobów, nie bywa mu do śmiechu. Tym razem występuje jako nieudaczna wersja Dave’a Van Ronka, gwiazdy folkowej sceny nowojorskiej lat sześćdziesiątych.
W 1971 roku liczący 77 lat, pisarz kreśli pierwszy list do młodszego o pokolenie (45 lat) reżysera. Powodem nie jest bynajmniej ekranizacja jego utworów, Jarosław Iwaszkiewicz chwali Andrzeja Wajdę za zaznaczenie polskiej obecności w Europie, a to dzięki felietonowi Mauriaca komentującego paryską premier filmu „Wszystko na sprzedaż".
Tomasz Łubieński przekonuje, że Molier jest dziś ciekawszy od Szekspira – pisze Jacek Cieślak.
Trzy najlepiej sprzedające się książki marca 2014 roku przynależą do kategorii, którą nazywa się non-fiction. Każda z nich prezentuje jednak zupełnie inny sposób patrzenia na świat.